niedziela, 13 grudnia 2015

Jestem za tym, żeby były zmiany na korzyść takich ludzi jak ja

**********************************************************

Dla każdego coś adekwatnego: Ibsen dla Jana Klaty, Jelinek dla Eweliny Marciniak, dla gołębi wszystko, tylko nie suchy chleb, dla babci mięso. Babcia jest osobą niewiarygodnie po prostu mięsożerną. Nie jest mi obce wchłanianie porcji rekomendowanych przez producenta do spożycia dla czterech osób, nie są to jednak na ogół sznycle, sznycle i jeszcze raz sznycle na przemian z dyszkiem cielęcym oraz kurą. Babcia zmienia poglądy w zależności od tego, jaką wrzuci akurat stację w radiu, ale w kwestii mięsa zachowuje zdumiewającą konsekwencję: Wszędzie słyszę, że mięso jest zdrowe, mówi. Okey, odpowiadam, ale nie trzeba od razu jeść całego mamuta, zwłaszcza w sytuacji, gdy nie musi się biegać za nim po stepie. 

Mówię do babci: Popatrz, Barack Obama gada sobie na forum publicznym z pisarzami o literaturze, z Davidem Attenborough o planetarnej ziemskiej przyrodzie i widać, jaki jest zmęczony, ale robi to, bo obchodzi go coś więcej niż własny układ trawienny zaczynający się gębą i zakończony odbytem. Babcia zgadza się ze mną, ale już za chwilę ma skrupuły, czy aby nie jest ta zgoda zbyt pochopna, no bo czy uchodzi zachwycać się kimś takim, niebiałym innowiercą, nieerupojeczykiem nawet. I wyobrażam sobie, że to na przykład babcia zapuszcza bez pardonu swoje równe pazurki do ucha reportera, obecnego na marszu, który odbył się jak co miesiąc na warszawskim Krakowskim Przedmieściu, ale tym razem w asyście wojska, wydłubuje mu słuchawkę i szarpie, a następnie grzmoci go parasolką. Wtedy wołam: idę do seraju! (se do raju), co oznacza: zakładam słuchawki! Babcia wie.


**********************************************************

środa, 2 grudnia 2015

Gdy wszystkie koła się kręcą, ale nic nie posuwa się do przodu

**********************************************************

- Oglądałaś sułtana? – babcia pyta mnie o to standardowo, mając na myśli serial, i nie czeka na odpowiedź, tylko zaczyna mi streszczać, a ja powtarzam „no co ty” na potwierdzenie wrażenia, jakie wywiera na mnie wyśrubowany poziom komplikacji pałacowych intryg, no i w ogóle. 

Babci Nasuh Efendi przypomina wujka Józka, a Bali Bey Kazika, przystojniachę z gimnazjum, w którym się babcia kochała, więc jeśli się przypadkiem nie pojawia w babci opowieści żaden z nich, to wtedy pytam babcię: co u Józka? lub: co u Kazika? I niby jest jak w domu. A jednak robi ten serial z babcią coś takiego, że traci ona humor i staje się na chwilę srogą reprezentantką opcji „OST”, bez żadnych wolnych żartów. 

Dla wyjaśnienia kwestii, wykorzystam kawałek, napisany przez Josepha Rotha, w ramach charakterystyki własnej i własnego wydawcy, Gustava Kiepenheuera, w 1930 roku: 
„Zaprzyjaźniliśmy się mimo przeciwności naszych charakterów. Kiepenheuer bowiem jest Westfalczykiem – ja zaś Ostfalczykiem. Ciężko byłoby wyobrazić sobie większe przeciwieństwo. On jest idealistą, ja sceptykiem. On kocha Żydów, ja nie. Jest fanatykiem postępu, ja reakcjonistą. Jego wieczna młodość przy mojej wiecznej starości! Dobiega pięćdziesiątki, podczas gdy ja wkrótce skończę lat dwieście. Gdybym nie był mu bratem, to mógłbym być jego pradziadkiem. Jestem radykałem, a on ma naturę ugodową. Jest uprzejmie nieokreślony, ja dobitny. On sprawiedliwy, ja nie. Ja pesymista, on optymista. Jakieś tajemne więzi muszą nas łączyć, ponieważ bywa, że zgadzamy się we wszystkim”. 
Samotny wizjoner. Joseph Roth we wspomnieniach przyjaciół, esejach krytycznych i artykułach prasowych, Wydawnictwo Austeria, 2013 
 
 zmiana pałacowego wystroju

**********************************************************

poniedziałek, 23 listopada 2015

Opowieści o końcu świata

**********************************************************

Lektura książek w rodzaju Dzikiego kontynentu Keitha Lowe (Dziki kontynent. Europa po II wojnie światowej, wyd. Rebis), pokazujących upadek europejskiej cywilizacji, jaki się dokonał w tamtym czasie za sprawą samych Europejczyków, bez niczyjej pomocy z zewnątrz, sprawia, że powracają kontrowersyjne refleksje, którym trudno się oprzeć w tym kontekście. Takie na przykład, że Kafka zdążył na szczęście umrzeć na gruźlicę odpowiednio wcześnie. Albo że słabo dziwią decyzje o samobójstwie, jakie podjęli kolejno tacy ludzie, jak Ernst Toller, Józef Roth czy Stefan Zweig wobec zalewu faszyzmu i wybuchu faszystowskiej wojny. Józef Roth pisał do Zweiga w lutym 1933, tuż po dojściu Hitlera do władzy: „Zmierzamy do wielkiej katastrofy, (…) udało im się ustanowić rządy barbarzyństwa, (…) panuje piekło, to wszystko prowadzi do nowej wojny”. W maju 1939 już nie żył. 

No właśnie, Józef Roth. Gdy sięgałam po Kafkę pierwszy raz, to pamiętam, że byłam ciekawa, czy faktycznie jest takim gigantem, czy też jest może gigantem przereklamowanym co nieco, jak to bywa częściej raczej niż rzadziej. Okazał się lepszy niż to zdołali wyrazić wszyscy jego entuzjaści razem wzięci, przerósł wyobraźnię. Przypomniało mi się to teraz, gdy zachęcona „reklamą” sięgnęłam właśnie po Rotha, Józefa, nie Philipa, Austriaka, urodzonego ponad dekadę później niż Kafka, ale z podobnego kręgu kulturowego. Zachowując proporcje, warto było. Marsz Radetzky’ego i Hiob (innych powieści nie czytałam) to autentyczny i gęsty crème de la crème literatury. 

„Oblicze jego było gładkie, jak płyta bogatego nagrobka”. Albo: „Wędrowali. Była noc. Domyślali się obecności księżyca poza mlecznymi chmurami”. Albo: „Długo leżeli wyczerpani, bezbronni, milczący – jakby ciężko ranni”. Wszystkie zdania u Rotha mają moc. 

I jeszcze taki fragment: 
Wierzył swoim dzieciom na słowo, że Ameryka jest krajem Pana Boga, New York miastem cudów, a angielski najpiękniejszym językiem, że Amerykanie byli zdrowi, Amerykanki piękne, sport ważny, czas drogocenny, bieda występkiem, bogactwo zasługą, cnota połową powodzenia, wiara w siebie całkowitym powodzeniem. Taniec był higieniczny, jazda na wrotkach była obowiązkiem, dobroczynność wkładem kapitału, anarchizm zbrodnią, strajkujący wrogami ludzkości, podżegacze sprzymierzeńcami diabła, nowoczesne maszyny błogosławieństwem niebios, Edison największym geniuszem. Niedługo ludzie będą fruwać jak ptaki, pływać jak ryby, widzieć przyszłość jak prorocy, będą żyć w wiecznym pokoju i w doskonałej zgodzie budować drapacze nieba aż do gwiazd. Świat będzie piękny – myślał Mendel – szczęśliwy będzie mój wnuk. On wszystkiego doczeka! 
Józef Roth, Hiob, tłum. Józef Wittlin 

Nie tylko antysemityzm. Rasizm w ogóle. I nie sądzę, żeby Józef Roth się zdziwił. 


**********************************************************

poniedziałek, 16 listopada 2015

B dla B*

**********************************************************

Więc wyobrażam sobie, że nie czmycham ze spuszczonym wzrokiem, potykając się przy tym o skrzynkę z przecenionymi jabłkami, tylko mówię panu Tadziu (no wiem, że Tadziowi), co myślę o takiej mowie nienawiści, natomiast pan Tadzio daje mi za to w mordę, na co ja nadstawiam butnie drugi policzek, rozjuszając go tym maksymalnie. Albo taką sytuację, że pan Tadzio rzuca się ze szlochem między skrzynki w rozpaczliwym geście (Jarosława Gowina), no bo jak ja mogę bronić takich bandytów, tak się na mnie zawiódł.

Babci o tym donoszę, a ona: słuchaj, mówi, wszystko wszystkim, ale miałabym ochotę bigos zjeść, dasz radę zrobić bigos? Jeśli nie ja, to kto? Dla babci wszystko. Rosoły i pulardy, fasolki po bretońsku, gulasze po węgiersku, bigos też. To kup kilo kapusty. Będzie dużo, za dużo dla ciebie, mówię. Ale to nie szkodzi, ona na to (bo woli jak zwykle mieć na zapas), jakby się zaplątał któryś z tych twoich uchodźców gdzieś w pobliże - lub komuś innemu - się podgrzeje, mamusia mówiła, że gość w dom... dalej to już wiesz.

pierwsze bałwany tej jesieni (też na "b"), październikowe
(był taki moment w październiku, że spadł śnieg) 

 _____________________
 *Bigos dla Babci
 **********************************************************

niedziela, 15 listopada 2015

P jak potato

**********************************************************

Że łopatka może być bez kości i że można przepoić wielbłąda albo pastwić się nad finalistą Konkursu Chopinowskiego w tak wyrafinowany sposób („Nie można powiedzieć, że jest niemuzykalny” – jak o Chorwacie Aloszy A. powiedziała jedna z komentatorek, znawczyni tematu), że można działać w ten sposób – obrzucić otoczenie szambem i ekskrementami, by potem wejść samemu w śnieżnej bieli, to już wiem. 

Niestety, nie wiedziałam, że idąc po ziemniaki w sobotnie przedpołudnie, czyli wczoraj, 14 listopada, poczuję się mniej więcej tak, jakbym trafiła na spóźniony albo wciąż trwający Marsz pod tym znanym hasłem, zrobionym na zasadzie „Pacanów dla pacanów” (coś w tym stylu). A poszłam tam, gdzie zwykle, czyli do pana Tadzia sprzedającego z żoną owoce i warzywa sezonowo. Oboje poczciwi. Stare dobre małżeństwo, wiodące między sobą rozczulające sprzeczki na temat tego, które ziemniaki są najlepsze na placki ziemniaczane albo krupnik. 

Jednak nie tym razem. Z daleka było widać, że coś się u nich dzieje. Mały tłumek, podniesione głosy. Ujrzałam pana Tadzia czerwonego na twarzy, usłyszałam wielki bluzg – na tę uchodźczą hołotę, którą najlepiej by było wystrzelać metodycznie, jak te kaczki, dokładnie tak samo, jak oni w nas strzelają. Drutem kolczastym ich ścisnąć, wypalić po kolei coś na grzbietach, może nawet numer, żeby sami uciekli. Niech się topią. 

Pan Tadzio mną potrząsa, bo chyba oniemiałam, czym może służyć przecież, mimo okoliczności, ziemniaczkami? A ja przecież czuję, że nie mam apetytu na placki ziemniaczane podlane takim sosem, no, nie przełknę tego. Jak możesz, panie Tadziu, mam ochotę powiedzieć, ale mówię, że nie, że dziękuję i że zmieniłam zdanie, rozmyśliłam się, mówię, myśląc przy tym: co teraz? co teraz? Myśląc przy tym: co teraz? co teraz? aż do teraz. 

co jest w środku?

**********************************************************

niedziela, 8 listopada 2015

Słowa według

**********************************************************

Niedzielne przedpołudnie. Żul, rozciągnięty na ławce, husia sobie wózek ze szpejami. Liście w transie, włosy w transie, kłaczki w transie. Halny. 

Spod kościoła bije łuna od zwartej masy fur, wybłyszczonych i odpicowanych, które oplotły ciasno mury niestarej świątyni. Wokół martwa cisza. Nie ma żywego ducha. Wszyscy w środku. Słuchają zapewne, co miał na myśli autor (tak naprawdę), kiedy pisał w Ewangelii o Samarytaninie (empatycznym), który - jak wiadomo - okazał miłosierdzie i udzielił pomocy potrzebującemu, owszem, ale (z naciskiem na ale) zrobił to roztropnie – nie targał go od razu do własnego domostwa, prywatnego, rodzinnego gniazda, które tak łatwo pokalać, tylko zaniósł do gospody. Tam zostawił, gdzie bogaty karczmarz się nim zajął. Czyż nie tak to było? Więc nie bądźmy frajerami, nie dajmy się omamić podejrzaną ideą spontanicznej miłości do bliźniego precyzyjnie nieokreślonego i tak właśnie postępujmy z uchodźcami, jak zostało jasno powiedziane – nie od razu na ojczyzny łono, do mieszkania, żeby używali naszych intymnych urządzeń, elektrycznych frezarek do stóp naszych i czyszczenia uszu, żeby nam zanieczyszczali urządzenia te albo i psuli, nie wiadomo, co gorsze. 

To chyba nawzajem - niech i wam czynią podobnie.


**********************************************************

czwartek, 5 listopada 2015

Nie włóczcie kinomana

**********************************************************

Ta scena w filmie Intruz, kiedy kobieta w sklepie rzuca się na zabójcę swojej córki, chce go zatłuc, chociaż ten odbył karę i powrócił, jest upiorna, mrozi w żyłach krew. 

Wrażenie grozy nie znika, nie ulatnia się do końca filmu, zapiera dech na równi z intensywną urodą krajobrazu, w jakim toczą się sekwencje zdarzeń, nieprzynoszących przełomu, aż do sceny finałowej, w której matka ofiary powie: „Idź stąd” do tego chłopaka. Do intruza. To jedyny progres. Może najlepiej by było po prostu go odstrzelić, jak psa, z którym tak właśnie postąpił dziadek Johna przy pomocy familijnej dwururki, żeby oszczędzić zwierzakowi dalszych cierpień? Przeklęte pytanie.

Żyją w tych swoich domkach, jak psy w budach, stanowiące stado, dopóki się nie wściekną, póki ich ktoś nie poszczuje. A to ludzie właśnie. 

Żyjemy w swoich domkach, jak psy w budach, stanowiące stado, póki się nie wściekniemy, póki ktoś nas nie poszczuje. To my, ludzie, właśnie?

Więc nie włóczcie kinomana po byle-czym (kiedyś usłyszałam zapowiedź takiego programu w TV, którego chyba już nie ma: Włóczcie kinomana i zdumiałam się naiwnie, a potem załapałam, że prezenter chciał powiedzieć właśnie to: W Uczcie kinomana zobaczą państwo itd., kwestia dykcji, i tak już zostało), ale jeśli się zawleczecie na Intruza Magnusa von Horna, to jest szansa, że może na chwilę oderwiecie się od kontemplacji wielkiego paradoksu łopatki bez kości na przykład (w promocji oczywiście) albo przystojnych zarazków, umierających zbyt młodo w oparach domestosa (też w promocji, ma się rozumieć), od konstatacji fałszywej: Jakie to wszystko proste! dobrniecie trochę zmęczeni do konstatacji prawdziwej - że to wszystko jest potwornie trudne. Na ludzką miarę po prostu, homo sapiens. 


**********************************************************

poniedziałek, 12 października 2015

O bęcwałach, ale nie tylko

**********************************************************

„Nie miałem żadnego pojęcia o zewnętrznym świecie – wiedziałem tylko, że jest wojna i stąd się biorą uchodźcy. Jeden z nich nazywał się Normand i wynajmował pokój u pana nazwiskiem Breton. To pierwszy kawał, jaki zapamiętałem”. 
Georges Perec, W albo wspomnienie z dzieciństwa 
To jest wiedza bazowa – jest wojna, są uchodźcy. Stosunek do uchodźców stał się nagle, chcąc nie chcąc, uniwersalnym papierkiem, pokazującym zawartość human w human. I do tego doszło, że mam ochotę wtykać knebel ludzkim jednostkom, zaczynającym wypowiedź poufnym „szczerze mówiąc...”. Zaczynam bać się tego, co oznajmią za chwilę w monstrualnym bezwstydzie. A wstyd jest. 

„On mówi, że jesteśmy rasistowskim narodem!” – krzyczy do telefonu pani z dziecięcym wózkiem, przebijając się przez wycie wiatru. No, jesteśmy. Jesteśmy pustynią, jak powiedziała niedawno ambasadorka Innego w naszym kraju, Olga Tokarczuk, w trybie przypuszczającym co prawda i nadziejnym, że może nie jest z nami aż tak źle. Bo jeśli Inny to woda, wtedy powstaje pytanie: Jak nawodnić pustynię? obrazujące potęgę zagadnienia. Jest od czego zacząć: niech Jakubowe Księgi zastąpią Sienkiewicza w procesie edukacji, czemu nie?

Będąc a m b a s a d o r e m, człowiek się upodabnia, przymuszony kontraktem albo nie, do tego, co akurat z większą lub mniejszą przyjemnością reprezentuje. I tak: Olga Tokarczyk wchodzi w skórę Innego, Szczepan Twardoch w skórę Mercedesa, a Joanna Koroniewska w ciuszki Barbie. To na przykład. Zwykłym śmiertelnikom pozostaje prosta radość, jakiej dostarczyć może tych parę kombinacji o logiczno-hipotetycznym charakterze, dopuszczalnych w tym kontekście – co by było, gdyby Szczepan Twardoch wybrał sobie jednak ambasadorowanie Barbie, a Joanna Koroniewska Innemu? No cóż, w takim wypadku Oldze Tokarczuk bez wątpienia ostałby się ino Mercedes. Tylko kto by wtedy dostał Nike?


**********************************************************

czwartek, 1 października 2015

Kawał historii

**********************************************************

Mówiłaś, że nie czytasz książek o miłości, babcia uśmiecha się chytrze. Bo nie czytam, a co? A to? Babcia wskazuje palcem na wystający z torby, porzuconej przeze mnie w przedpokoju, dowód na moją nędzną hipokryzję: JAK PRZESTAŁEM KOCHAĆ DESIGN, czarno na białym się szczerzy tytuł wydrukowany wielkimi literami na okładce, widoczny gołym okiem, nawet bez użycia okularów. 

Babcia zdenerwowana: coś przytrafiło się złego Sulejmanowi na wojnie, ale nie wie co i czy żyje. Bo zadzwoniła akurat ta moja koleżanka, wiesz która, ta od radia, no i odcinek się skończył, i nic nie wiem. Patrzę do Wikipedii i uspokajam babcię, że Sulejman Wspaniały dożył siedemdziesiątki, nawet z hakiem, a skoro w jej serialu całkiem niedawno przecież zginął pasza Ibrahim, to jesteśmy aktualnie gdzieś około 1536 roku, zaś sułtan historycznie zginął dopiero w 1566, tak że jeszcze ho ho i ho ho, kawał historii przed nami. Babci jednak to nie uspokaja. Dajże spokój, historia historią, a film filmem, mówi do mnie krótko jak do dziecka. 

Ubieramy adidasy. Wychodzimy? Jeszcze torebeczka. Babcia przekłada przez głowę czerwoną kosmetyczkę, którą sobie przerobiła na torbetkę (dorobiła pasek) i teraz chodzi z nią wszędzie, jak Mamusia Muminka. Ma tam wszystko. 

O nie, znowu blok pomazali ci wandale, babcia spogląda z bólem na koślawe kulfony postawione na czyściutkiej ścianie: JUDE GANG. Co za głupki, sekunduję babci z pełnym i autentycznym zaangażowaniem. Ale wiesz chyba dlaczego tak piszą tu akurat? Chyba jednak nie wiem. Bo tu cały Rynek przesiedlili tuż po wojnie, a w Rynku, wiadomo, wszystko przecież było żydowskie. A gołębiom wysypałaś? No to chodź, pójdziemy do kasztanów, popatrzymy sobie jak spadają, odpoczniemy. 

**********************************************************

niedziela, 13 września 2015

ości i izmy

**********************************************************

Seter irlandzki faluje rozpędzony na wietrze, jak ciśnięty z impetem kasztan, kluczy pomiędzy dziatwą, która wyległa akurat z pobliskiego szkolnego budynku, rycząc i zapodając sobie wzajemnie zakupione uprzednio fajki. Chodnik zapluty, dziadki przepędzone, że pociągnę dalej tę parafrazę klasyki rodzimego tekściarstwa w wykonaniu Kuby Sienkiewicza. To już wrzesień. A nad nim niebo w kolorze własnym, czyli blue. 

„Uległość – oto dziecka największa ozdoba”, hehe. No i znowu klasyk, choć tym razem dosłownie i nie z głowy, lecz z Kalendarza Literackiego, z którego zerwałam akurat hurtem kilka kartek, a ten Molier pod 10 września się przyczaił tak jednowersowo, niepozornie. Że Świętoszek i że to Marianna bardzo chce być grzeczną i posłuszną córką ojca, to już wyguglałam. Lecz nie może. Czemu? Kto ciekawy, niech nos wsadzi do kawy albo TU

Uległość ma w tytule najnowsza powieść Houellebecqa, która wyjdzie po polsku lada chwila, a której premiera we Francji zawsze już będzie kojarzona z zamachem na „Charlie Hebdo”. Tak to wyszło, a skoro już wyszło, to nie wejdzie z powrotem, one-way trip. 

Houellebecq naczytał się Tołstoja w swoim czasie, co słychać trochę chropawo w Cząstkach elementarnych („widać, słychać i czuć”, że przywołam klasyka po raz kolejny), jednak naprawdę do spodu wywróciło go dopiero samo życie. Późno, ale tym lepiej dla niego. Umarli mu rodzice oraz pies. Potem powiedział w wywiadzie dla Paris Review

„Mój ateizm nie przeżył tych wszystkich śmierci, z którymi musiałem się zmierzyć w krótkim czasie. Może, wbrew temu, co myślałem, nigdy właściwie nie byłem ateistą. Bo w świetle tego, co wiem, ponownie zadaję sobie pytania o stwórcę świata. Odpowiedzi nie znam, ale nie wiem też, czy jestem ateistą. I to jest drugi powód, dla którego napisałem tę książkę”. 

Jego organizm, by przetrwać, wygenerował gotowość do fundamentalnego kompromisu. I co dalej? Dalej (to jest wariant optymistyczny) zobaczymy. 


*********************************************************

poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Nieaktywnych skreślamy z listy

**********************************************************

„W Lasach Kozłowieckich na Lubelszczyźnie przez 30 godzin walczyło ze sobą ponad 200 ochotników z Ligi Akademickiej i FIA. Korzystali z systemu geolokalizacji, łączności dalekiego zasięgu i lekkich pojazdów wojskowych. W rękach mieli pneumatyczne repliki broni przekazane przez MON. Bez amunicji. Podzieleni byli na dwie grupy – pierwsza symulowała obronę szlaków komunikacyjnych, a druga partyzanckie paraliżowanie dostaw dla wroga na front”. 

To nie jest cytat z Siódemki Ziemowita Szczerka, tylko z dzisiejszej Wyborczej, jakby ktoś miał wątpliwości. 

Najogólniej rzecz ujmując, chodzi o to, że w Polsce rosną ostatnio w siłę oraz liczbę jak grzyby po deszczu, którego nie ma akurat ani kropli, niestety, paramilitarne organizacje. Aktualnie urosły one do ok. 30. tys. członków. W tej sytuacji MON, żeby je jakoś ogarnąć, ująć jakoś tę drobnicę w karby systemu, coby lepiej funkcjonowała i rzeczywiście był z tego samozwańczego pospolitego ruszenia jakiś pożytek, powołał do życia ciało o nazwie Federacja Organizacji Proobronnych celem zrzeszenia tychże. No i wtedy się zaczęło, jak to w Polszcze. Jeśli jakiś dziwak myśli może naiwnie, że w tej sprawie – no bo w jakiej innej? - musi wszystkim chodzić o to samo (o bezpieczeństwo państwa i jego obywateli na przykład?), to się myli. 

Do Federacji weszła organizacja FIA (Fideles et Instructi Armis), której prezes ma taką właściwość, że wypowiada zdania z prędkością karabinu (nomen omen) maszynowego oraz zażywa tabakę, zapijając ją czarną kawą. Ale już ObronaNarodowa.pl. ostro skrytykowała pomysł MON i odmówiła akcesu. – To łopata zamiast karabinu – powiedział prezes tejże, o którego cechach osobowych nic mi, niestety, nie wiadomo. W październiku członkowie ON.pl mają zamiar zorganizować w Siedlcach własne ćwiczenia paramilitarne. 

I tak dalej. 

W tej sytuacji, chlebożerco nieuzbrojony, cywilny, trzymaj się tego, co pewne. Zapewniamy, że twoja składka nie wzrośnie, nawet jeśli nie umrzesz od razu. 


**********************************************************

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Wchodzę do sklepu, a tu bum…

**********************************************************

… jak opowiada reklama jednej z sieci marketów. Wchodzisz więc, a tu bum! - dostajesz promocjami, które spadają rzęsiście, jak te gromy z pogodnego nieba i ci bębnią po zdębiałej czaszce, trafiony, zatopiony! ogarnij się, farciarzu, bum cenowe! 

Kusi, żeby rozszerzyć tę celną metaforę na życie jako takie, życie całe, życie jako chorobę, na którą nie ma lekarstwa, przenoszoną oczywistą drogą. No więc idziesz sobie przez to życie, a tu bum! I jeszcze: bum, bum, bum! Zmasowany atak, nie promocji, choć akurat pojęcie ceny jest tu jak najbardziej na miejscu. Potem cisza. Wtedy liżesz rany. Potem znów.

W momencie kumulacji sięgam po Tove Jansson, tym razem nie Muminki, lecz Tove dla dorosłych, po raz pierwszy, opowiadania zebrane w tomie pt. Wiadomość, zestawionym przez nią i uzupełnionym jako ostatni przed śmiercią. Stwierdzam ze zdziwieniem, że przynosi mi ulgę, nie ułatwiając niczego, nie wychodząc mi naprzeciw w najmniejszym nawet stopniu, nie uspokajając. Jest w nim taki sam poziom irracjonalności i prawdy, który daje mi przestrzeń, jak w Muminkach, jest tam miejsce i dla mnie, nie muszę się wynosić na wyspy Bergamuty, mogę zostać.

„Ja wiem. Niezliczone są możliwości, żeby źle znosić życie”. 
Tove Jansson, Wiadomość, opowiadanie Podróż z małym bagażem

A w tle, nie takim dziwnym trafem, bo czasem mi się to zdarza, zwłaszcza latem, chodziła wczoraj za mną Lalka przez cały dzień, swędziało mnie przy skroni, żeby sobie obejrzeć jakiś mały kawałek, może ten, kiedy Wokulski gasi świece gołymi palcami, taki jest sponiewierany, że nie czuje fizycznego bólu. 

Nie obejrzałam wczoraj, mogę obejrzeć dzisiaj. Pomimo tej różnicy, że Jerzy Kamas (Wokulski) jeszcze wczoraj był tu, na tym świecie. Dziś go nie ma. 

„Przenikliwy jest krzyk dzikich gęsi, 
Niesiony tu ściszonym wiatrem. 
Rano pada gęsty śnieg, 
Jest mglisto i zimno. 
W mej biedzie nie mam nic, 
Co by ci ofiarować w pożegnalnym darze, 
Prócz niebieskich gór, 
Które ci będą wszędzie towarzyszyły”. 
Tove Jansson, Wiadomość, opowiadanie Listy, Wyd. MARGINESY 2015
(to jest list Tamiko, która cytuje wiersz, napisany przez Lang Shil Yiiana, wielkiego poetę, który żył dawno temu w Chinach)

**********************************************************

czwartek, 20 sierpnia 2015

Ręce i mózgi we krwi

**********************************************************

„Co ty chrzanisz? Myśmy od zawsze wiedzieli, że jesteście Żydami, że wasza mama jest Żydówką”.

Tak reaguje spotkany po latach kolega z piaskownicy Piotra, jednego z rozmówców Mikołaja Grynberga z książki Oskarżam Auschwitz, na usłyszaną od niego rewelację: Jestem Żydem! oraz na barwną opowieść o tym, jak stopniowo dochodził do tej wiedzy w dorosłym już życiu. 

Książka Oskarżam Auschwitz składa się wyłącznie z rozmów, jakie Mikołaj Grynberg przeprowadził z dziećmi ocalałych z Holokaustu, czyli z przedstawicielami tzw. drugiego pokolenia, do którego on sam należy.

„Nie boisz się, że nie wiadomo, dokąd cię to zaprowadzi?”, pyta Grynberga Mosze, jeden z rozmówców. 
„Boję się tylko oskarżeń o egzaltację i uczestnictwo w Holocaust industry”, odpowiada Grynberg, definiując przy tym „Holocaust industry” jako "przemysł czerpiący zyski z opowieści o Holokauście". 

Jeszcze niedawno pisałam o naiwnym zdziwieniu lub raczej oburzeniu - swoim własnym - w kontekście Ingebor Bachmann i „jej Żyda”, Jacka Hamesha – że można tuż po wojnie odnosić się do Żyda w taki sposób. 

No więc Mikołaj Grynberg też się dziwi. Pomimo wielokrotnie większego rozeznania w temacie, mimo że pomieszkiwał nawet w Auschwitz, pyta Piotra Kulisiewicza: 

"- Ktoś z rodziny twojego ojca zginął? 
 - Nie. Po wojnie wszyscy się odnaleźli na ulicy Glogera 11 w Częstochowie, w rodzinnym mieście ojca. Tata powiedział mamie: „Ty nikogo nie masz, ja mam wszystkich, jedziemy do mnie. Tylko nie możesz jechać jako Żydówka”. 
- Po tym wszystkim, co przeszła, jej ukochany chłopak powiedział, że ona nie może być Żydówką?
- Mama o tym opowiadała jak o czymś oczywistym". 

Teksty do swojej książki wybrał Mikołaj Grynberg zapewne według sobie tylko znanego klucza, do czego miał oczywiście pełne prawo. 

To samo zrobię ja tutaj - wybieram te fragmenty, które mogą spełnić funkcję lustra: Zwierciadełko, powiedz przecie, kto jest najbrzydszy na świecie? Nieprzyjemna prawda z nich wyziera, wręcz ohyda! 

Ale bądźmyż dzielni i my, patrzmyż jej wreszcie prosto w oczy. 

Rozmowa z Lili Haber: 
"Jak ja mogłam powiedzieć mojemu ojcu: „Nie mogę zrozumieć, dlaczego jeździsz na wakacje do Niemiec. Przecież to oni zrobili Holokaust”. A tata mi tłumaczył, że do Niemiec może jeździć, a do Polski nie. Jak wrócił w 1945 do Krakowa, to stróż w jego domu powiedział: „Wróciłeś? Szkoda, że Hitler nie skończył tego, co zaczął”. Ojciec nie mógł znieść, że sąsiedzi tak mówili. Polacy, z którymi się przyjaźnił, zdradzili go". 

Sara z Nowego Jorku: 
"Żegnaj Europo! Już się więcej nie zobaczymy. Nie wybieram się oglądać kontynentu przesiąkniętego krwią. Polacy, Ukraińcy, Niemcy, Szwajcarzy i cała reszta to narody morderców. Europa jest zepsuta przez tamtą wojnę. Wszyscy mają coś na sumieniu i ręce we krwi." 

Piotr Kadlčik (pracował w Fundacji Spielberga, zbierał tzw. świadectwa): 
"- Co cię najbardziej zaskoczyło w tych rozmowach? 
- Że 99% udzielających wywiadów na pytanie” „Czy bałeś się Niemców?”, odpowiadało: „Tak, ale Polaków bardziej”. 

Doron i Roger, synowie Krystyny Chiger, autorki książki Dziewczynka w zielonym sweterku, na podstawie której (między innymi) Agnieszka Holland nakręciła film W ciemności
"W trakcie polskiej premiery mama miała siedzieć koło arcybiskupa i premiera, ale odmówiła. Jej wspomnienia o większości Polaków i Ukraińców były bardzo złe. Do dzisiaj uważa, że gdyby nie te dwa narody, dużo więcej Żydów uratowałoby się z Zagłady". 

_______________________________________________________
wszystkie cytaty pochodzą z książki Mikołaja Grynberga pt. Oskarżam Auschwitz, Wyd. Czarne 2014


**********************************************************

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

O skromności i innych właściwościach ludzkich i kontynentalnych

**********************************************************

Nie wiem, czy skromność to skarb dziewczęcia, ale na pewno właściwość Kazimierza Nowaka, i Ryszarda Kapuścińskiego zresztą też, choć ten pierwszy - w przeciwieństwie do drugiego - reporterskiej sławy zaznał akurat tyle, co kot by mógł napłakać (lub Ryś raczej, i nie chodzi o dzikiego kota, lecz o konia o takim imieniu, którego używał Nowak na Czarnym Lądzie przez chwilę w funkcji roweru). Stąd też link przy jego nazwisku („Nowak! Proste, skromne nazwisko szarego człowieka”), na wszelki wypadek. 

Skromność to bez wątpienia klejnot babci, która twierdzi, że nic nie wie, a zachowuje na co dzień reporterską zaiste czujność, jakiej by się nie powstydził żaden z powyższych bystrych obserwatorów świata, i to nawet wtedy, kiedy na to wcale nie wygląda. Zawodzi sobie na przykład babcia pieśń nostalgiczną w rodzaju Ludu, mój ludu… (cóżem ci uczynił), więc przechodzę na paluszkach, gdyż nie chcę jej przerywać, ale nie ma takiej opcji. Bo babcia jest ścichapęk - zanim się zorientuję, już ma mnie wystawioną jak na własnej patelni i przeszywając mnie wzrokiem, zwraca się do mnie prozą całkiem czystą: No to mamy aktualnie w Europie dwa problemy: uchodźcy i pszczoły, których rozwiązanie nie jest bynajmniej proste. 

A gołębie nie rzuciły się dziś jakoś na twój chleb jak wyposzczone sępy, mówię babci, co może oznaczać, że prócz tego mamy trzeci problem – oto kończy się świat, który znamy, o klimacie dość umiarkowanym, i w którym nasze gołębie jak na gołębie przystało są nienażarte po prostu przez 24 h na dobę, cały czas, nie robiąc sobie przerwy w porze sjesty z powodu gorąca. 

Afryka dzika normalnie, chciałoby się powiedzieć, której jednak też już nie ma. 


**********************************************************

niedziela, 26 lipca 2015

Pierwsze kuszenie Obamy

**********************************************************

Obama zakończył właśnie swoją wizytę w Kenii, kolejną w życiu wprawdzie, ale pierwszą prezydencką. 
“I’m proud to be the first U.S. president to visit Kenya, and obviously, this is personal for me. There’s a reason why my name is Barack Hussein Obama. My father came from these parts and I have family and relatives here. And in my visits over the years, walking the streets of Nairobi, I’ve come to know the warmth and the spirit of the Kenyan people.” 
Po raz pierwszy był tam dawno temu - jego ojciec już wtedy nie żył - jako prawnik, zanim jeszcze zaczął polityczną karierę. Oj, inaczej mogłyby wyglądać jego losy i losy Ameryki, no i Kenii, a być może nawet świata (nie bawiąc się w detal), gdyby wtedy znękany Obama uległ pewnej intensywnie doświadczonej pokusie:
„Zacząłem wyobrażać sobie niezmienny rytm dni przeżywanych na tej twardej ziemi, gdzie co rano możesz się budzić ze świadomością, że od wczoraj nie zmieniło się nic; gdzie widzisz, jak powstają rzeczy, których używasz, i potrafisz opowiedzieć o ludziach, którzy je zrobili; gdzie można uwierzyć, że wszystko może trzymać się kupy bez pomocy faksów i komputerów. A przez cały ten czas mijała nas stała procesja czarnych twarzy – krągłych buź dzieci i pomarszczonych twarzy starców; te piękne twarze pozwalały zrozumieć, dlaczego dla czarnych Amerykanów, takich jak Asante, pierwsza wizyta w Afryce stawała się momentem przemiany. Na kilka tygodni czy miesięcy mogli tu doświadczyć wolności człowieka, któremu nikt się nie przygląda – poczucia, że twoje włosy rosną dokładnie tak, jak powinny, a twój tyłek porusza się w takim rytmie, w jakim ma się poruszać. Tutaj czarny człowiek gadający do siebie na ulicy stawał się zwyczajnym wariatem, a czarny przestępca z pierwszej strony gazety – zwykłym przykładem zepsucia obecnego w ludzkim sercu; tutaj nie trzeba się głowić, czy ten wariat albo przestępca przypadkiem nie mówią też czegoś o twoim własnym losie. Tutaj czarny jest cały świat, więc można było po prostu być sobą; można też było być innym, nie czując się zarazem oszustem albo zdrajcą. 

Jakie to kuszące – pomyślałem.” 
Barack Obama, Odziedziczone marzenia. Spadek po moim ojcu, tłum. Piotr Szymczak


**********************************************************

sobota, 25 lipca 2015

Trzymam Tobie kciuki!

**********************************************************

„Postanowiłem podzielić się z Tobą bardzo ważną wiadomością: kupiłem sobie parę świnek morskich – są brązowe, małe, mają około 2 miesięcy. Tyle tylko, że świnek nigdy nie hodowałem i dlatego mam dla Ciebie bojowe zadanie – zorientuj się czy któraś z Twoich koleżanek hoduje świnki i jak z nimi robi. 
A poza tym co u Ciebie i co w Kosmosie?
W Pradze mamy bardzo fajną pogodę. Coraz szybciej topnieje śnieg i już nareszcie czuje się wiosnę. Chciałbym, żeby już były wakacje. Czeka mnie jeszcze do zdania kilka egzaminów – myślę, że nie powinienem mieć z nimi kłopotu. Trzymaj mi kciuki!” 
Nie pamiętam, co odpowiedziałam wtedy, jako małolata. Ale teraz tak się stało, że naszła mnie potrzeba domknięcia tego koła, które się zatoczyło, kiedy niespodziewanie odezwałeś się znowu, bez zwrotnego adresu tym razem, w każdym razie na planecie Ziemia, i jak zawsze za przyczyną najważniejszej osoby w moim życiu. 

Więc co u mnie? Znam się trochę lepiej na hodowli świnek niż wtedy, na zwierzakach w ogóle. A poza tym dużo się zmieniło/nie zmieniło, co stwierdzam na przemian z przerażeniem i z ulgą. Jak ostatnio, kiedy się natknęłam na Rilkego, via Dziennik Bachmann, z dawnym dreszczem. Co zrobisz, gdy ja umrę... Żal mi Boga. 

Za to w Kosmosie się dzieje. Wszystko z powodu planety, którą namierzył niedawno boski teleskop Keplera i którą spece NASA po głębszych oględzinach ogłosili starszą siostrą Ziemi. Czyżbyśmy zatem nie byli jedyną tak osobliwą trzciną w tym wielkim bezkresie?

I co powiesz na to? 
Trzymam Tobie kciuki i pozdrawiam! 

PS Szyderców odsyłam do Body/Ciało Szumowskiej. 


**********************************************************

wtorek, 21 lipca 2015

Obumarł we mnie żołnierz*

**********************************************************

„Wszyscy o mnie gadają, i naturalnie cała familia także. „Chodzi z Żydem”. Mama oczywiście jest bardzo zdenerwowana tym gadaniem, a nawet nie ma pojęcia, jakie to ma znaczenie! Nie mówi wprost, co jej ciąży, więc dziś w kuchni sama zaczęłam i powiedziałam jej, że nigdy nie rozmawiamy tak, żeby nie mógł tego usłyszeć ktoś trzeci, zresztą sama przecież wie i czuje najlepiej. Chyba mnie zna! Ale wcale nie o to chodzi, tylko o to, że „z Żydem”. Powiedziałam, że przespaceruję się z nim dziesięć razy przez Vellach i przez Hermagor, niech się ludzie oburzają, tym lepiej.”

I kto to pisze? Ciekawa jestem bardzo, jak obstawiają ci, co akurat nie kojarzą. No bo tych, którzy akurat wiedzą oczywiście ta zabawa nie dotyczy.

Jest to fragment Dziennika wojennego, pisanego przez Ingeborg Bachmann. Kartka z czerwca 1945 roku! Bachmann ma wtedy osiemnaście lat i poznaje przebywającego tymczasowo w Hermagor żołnierza 8. Armii Brytyjskiej, Jacka Hamesha. Hamesh jest w gruncie rzeczy austriackim Żydem, który trafił do Anglii w 1938 roku z transportem żydowskich dzieci, "właściwie miał już wtedy 18 lat, ale jego wuj jakoś to załatwił, rodzice już nie żyli". Potem znalazł się w armii brytyjskiej, a po zakończeniu wojny, ze względu na doskonałą znajomość niemieckiego, wylądował w biurze FSS (Field Security Section), w jednej z alianckich stref okupacyjnych w Austrii.

Z trudem mieści się w głowie, że po wojnie – tuż po t a k i e j wojnie - w austriackiej wsi o nowym znajomym Bachmann mówi się w taki sposób: „ten Żyd”, a zadawanie się „z Żydem” budzi w tamtejszych lokalsach jakąś chorą sensację podszytą dobrze znanymi, obrzydliwymi fobiami. Chociaż zdaję sobie sprawę, że jest to jednak trudność z gatunku dość naiwnych.

Dziennik wojenny Bachmann jest krótki, lecz intensywny. Pozwala poczuć opór, odruch sprzeciwu i mdłości, jaki musiał ten nazistowski syf budzić w każdym, kto od początku umiał właściwie go ocenić, kto był po prostu przyzwoity. Bachmann jest odważna. I osamotniona w tej odwadze. 

W jednym z fragmentów Dziennika, który zaczyna cytatem z cudnego wiersza Rilkego: „Co zrobisz, gdy ja umrę, Panie…”, pisze o tym, że przestała schodzić do bunkra na czas bombardowań, że już się nie boi.
„Na ulicach nie ma teraz żywego ducha. Dni są takie słoneczne. Ustawiłam krzesło w ogrodzie i czytam. Z całą mocą postanowiłam sobie czytać dalej, gdy nadlecą bomby. (…) Może to grzech tak po prostu siedzieć i patrzeć na słońce, ale nie mogę już wytrzymać w bunkrze, godzinami, gdy po kamiennych ścianach ścieka woda, a powietrze jest tak stęchłe, że człowiek prawie traci przytomność. Z powodu powietrza nie wolno rozmawiać, ale te otępiałe, nieme tłumy też są nie do zniesienia. Przeraża mnie myśl, że można by tam umrzeć razem ze wszystkimi, jak w stadzie bydła. Przynajmniej w ogrodzie. Przynajmniej na słońcu”.
Ingeborg Bachmann, Dziennik wojenny. Z listami od Jacka Hamesha, Czarne 2015

Jack Hamesh wyjechał do Palestyny w 1946 roku, skąd pisywał do Ingebor listy przez jakiś czas. Czy jesteś zadowolony, pyta Bachmann, albo wręcz szczęśliwy? Tak, jestem zadowolony, mógłbym przecież równie dobrze gnić w masowym grobie gdzieś w Polsce albo w Niemczech albo wręcz w mojej DAWNEJ OJCZYŹNIE Austrii. Ale szczęśliwy nie jestem, pisze Jack.

Nigdy potem się już nie spotkali. 

________________________________________________________
fragment z listu Jacka Hamesha do Ingeborg Bachmann

**********************************************************

niedziela, 19 lipca 2015

Bardzo trudno jest mi orzec, czy to ptak, czy nosorożec…

**********************************************************

Zeppeliny i toi toi-e, i drogowcy spowolniali od tropiku, rozgrzane blachy aut pomiędzy barierkami, w tym lincoln excalibur, który błyszczy się jak żuczek gnojarz z pancerzykiem o perłowym umaszczeniu i z groteskowymi wypustkami. Wakacyjne remonty w wielkim mieście. Termometr w pełnym cieniu generuje trzydzieści pięć stopni. 

Babcia wyciąga futro. Na balkonie obok pelargonii kitłasi się w tym skwarze na turystycznym krzesełku ładnych parę kilo miękkiej sierści. Trzeba wietrzyć od czasu do czasu, mówi babcia, no bo co z tym zrobić? 

A wiesz, że doszło do tego, że w Afryce ucina się rogi żyjącym nosorożcom, żeby zapobiec rzezi tych przetrzebionych totalnie gruboskórców? Ludzie je zabijają, bo sobie ubzdurali, że jak się nażrą takich nosorożcoworogowych sproszkowanych oranżadek, to się staną mocarzami, to śmierć się nie przewierci przez ich zgrubiałą skórę ani żadna słabość nie przeniknie do ich krwiobiegu. 

To taki zdrowy ten róg? babcia pyta, a ja odpowiadam, rozciągając swą odpowiedzialność i na babcię, i na nosorożce: zdrowe to są, moja droga, przede wszystkim kiszone buraki. Nastawimy zaraz cały słój, jak ukisną, będziesz sobie wcinać i żaden róg bawoli ani nosorożcowy naszym pysznym burakom nie podskoczy, mówię babci z całym przekonaniem. 

Potem biorę wywietrzone futro i narzucam sobie na ramiona, żeby babcia mogła mnie zobaczyć. Oto człowiek? Coś innego raczej. Ni to człek, ni to pies, ni wydra. Babcia przechodzi pomyślnie terapię śmiechem. 


**********************************************************

niedziela, 12 lipca 2015

Hej, profesor, wziąłbyś się za jaką robotę*

**********************************************************

Niedobre wieści, wojna! - babcia nie traci tym razem czasu na puste konwenanse, na miałkie powitalne rytuały, sytuacja jest poważna. Jak to wojna? gdzie i jaka wojna? No w tym filmie, co go oglądamy, babcia już mnie podpięła do fanklubu, bo to jest przecież serial h i s t o r y c z n y. Babcia jest z lekka dotknięta moim niedoinformowaniem w tematach zasadniczych, a także przyciężkawym kojarzeniem. Więc to tak. 

Gdy obieram ziemniaki, babcia wyciąga korale i zaczyna przymierzać: czarne, różowe, perły. Nigdy ich nie nosiłam, bo nie lubię korali, mówi. Powinnaś zacząć nosić, ładnie ci, przekonuję szczerze. 

Najpierw to była wojna - babcia rozwija jednak wątek wojenny – a potem czyn społeczny, ciągle nas zawozili na ten czyn, deski musieliśmy nosić z jednego miejsca w drugie przy budowie Nowej Huty, a następna grupa te same deski z powrotem przenosiła, daję słowo. Ja do domu po pracy wracać chciałam, miałam swoje sprawy, a tu nie było zmiłuj, czyn i czyn. Tym pannicom w haremie taka terapia pracą by się przydała, bo z tych nudów knują tylko i knują. 

Trochę mnie niepokoi, co babcia ma na myśli, lecz uświadamiam sobie, że babcia jest po prostu z powodu życiorysu twarda jak Roman Bratny, który nie pisał wprawdzie o Nowej Hucie akurat, ale przytrafiło się to innej ciekawej postaci z tamtej epoki - tak zaczyna się Dzień narodzin, pierwszy rozdział pewnej niesamowitej opowieści:
   „Profesor zdjął okulary i powiódł po zebranych białym, niewidzącym spojrzeniem. W głosie jego drżała irytacja.
   - Moim zdaniem – powiedział – to jest nonsens. Kraków był zawsze miastem kultury i nauki i miastem nauki pozostanie. Dlatego uważam za nonsens budowanie pod Krakowem wielkich zakładów przemysłowych.
Przez salę przebiegł szmer. Inżynierowie nie kryli wzburzenia, jakie wywołało w nich niesłychane wystąpienie rzeczoznawcy naukowego. Naczelny dyrektor istniejącej na razie tylko na papierze Nowej Huty, piękny, postawny mężczyzna o przedwcześnie posiwiałych włosach i zaczerwienionych z niewyspania oczach, uciszył gestem ręki wzbierający gwar i powstał, aby odpowiedzieć niefortunnemu mówcy.
   - My inżynierowie szczególnie szanujemy naukę, gdyż często korzystamy z jej pomocy. Ale nauka, tak samo jak technika, służy wielkiej sprawie poprawy bytu ludzkiego. Nauka, która się z tego obowiązku wyłamuje i chce służyć tylko samej sobie, nie zasługuje ani na szacunek, ani na opiekę. Proszę nam powiedzieć, profesorze, w czyim imieniu występuje pan przeciwko Nowej Hucie? Czy w imieniu studentów, którzy będą odbywali praktyki w jej zakładach, a z czasem zajmą tam stanowiska inżynierów? Czy w imieniu pańskiego miasta, przed którym sąsiedztwo Nowej Huty otwiera nowe perspektywy rozwojowe? Czy może w imieniu biednych chłopów podkrakowskich, którzy przed wojną wędrować musieli w poszukiwaniu pracy na Śląsk lub za granicę? Z pewnością nie. Występuje pan jedynie w imieniu ciasnego egoizmu konserwatysty, sprzeciwiającego się na ślepo wszelkim zmianom. Wierzymy głęboko, że postępowy świat naukowy Krakowa ma na tę sprawę pogląd zupełnie odmienny.
   Sala biła brawo. Dwaj inni profesorowie-rzeczoznawcy, pokonawszy w sobie odruch solidarności zawodowej, przyłączyli się także do oklasków. Członkowie radzieckiej ekipy projektodawców, którym wytłumaczono treść incydentu, kiwali z uznaniem głowami. Najstarszy z nich uśmiechał się z lekka. Znakomity inżynier i naukowiec, projektodawca Kuźniecka i Magnitogorska, przypomniał sobie zapewne w tej chwili jakieś zamierzchłe analogie z dawno już przebytego etapu historii.”
Marian Brandys, Początek opowieści, Państwowy Instytut Wydawniczy 1952
________________________________________________________
Marian Brandys, Początek opowieści, Państwowy Instytut Wydawniczy 1952

**********************************************************

sobota, 11 lipca 2015

Numer trzydziesty czwarty

**********************************************************

– Ach, co za miły pokój! Z przyjemnością można tu spędzić kilka tygodni. 

Tak wyraził się z entuzjazmem Hans Castorp, gdy kuzyn Joachim wprowadził go do pokoju numer trzydziesty czwarty, w którym miał zatrzymać się na planowane trzy tygodnie swojego pobytu w Davos. Joachim jako tutejszy posłużył mu od razu wszelkimi konkretami co i jak, dając Hansowi próbkę osobliwego klimatu tego miejsca, nie mając świadomości, jakie to może na Hansie zrobić wrażenie: 

- Przedwczoraj umarła tu jedna Amerykanka – rzekł Joachim. – Behrens od razu powiedział, że będzie z nią koniec, zanim przyjedziesz, i że będziesz mógł dostać jej pokój. Był przy niej jej narzeczony, oficer marynarki angielskiej, ale się bynajmniej mężnie nie zachowywał. Co chwila wychodził na korytarz, żeby płakać – zupełnie jak mały chłopak. A potem smarował sobie twarz cold cream’em, bo był wygolony i łzy paliły mu skórę. Przedwczoraj wieczorem Amerykanka dostała jeszcze dwóch krwotoków pierwszej klasy, to był koniec. Ale wyniesiono ją już wczoraj rano, a potem zrobiono tu naturalnie gruntowną dezynfekcję formaliną. 

Hans Castorp wysłuchał tej relacji „z pewnego rodzaju niespokojnym roztargnieniem” i „zaledwie przelotne spojrzenie rzucił na czysto zasłane łóżko z białego metalu”. 

A gdy zasnął, to natychmiast zaczął śnić. Śnił bez przerwy do samego rana. Przechodził z jednego snu w drugi, „aż zbudził go szary ranek, zaglądając przez uchylone drzwi balkonowe”. 

Na Amerykance i snach w dużym stopniu Małgorzata Sikorska-Miszczuk oparła swoje libretto, napisane do opery „Czarodziejska góra” Pawła Mykietyna, w reżyserii Andrzeja Chyry, ze scenografią Bałki. 

Są wakacje i mam to, co zwykle: "lekkie swędzenie palców i w okolicy płata czołowego". Der Zauberberg. Jeszcze raz? A potem jeszcze raz.

Malta Festival, Poznań 2015, Czarodziejska góra

**********************************************************

wtorek, 7 lipca 2015

Moje palce płonęły od ognia mej duszy*

**********************************************************

Uśmiechnięta, porozbierana… – babcia wita mnie w progu taką krótką charakterystyką, a następnie streszcza mi serial z jakimś cesarzem albo sułtanem w roli głównej, poligamistą w każdym razie, który – co babcia podkreśla – woli jednak dziewczęta roześmiane, czy niekompletnie ubrane, tego nie wiem. 

Cesarz kojarzy mi się najpierw z Hansem Christianem Andersenem, a w drugiej kolejności z Kapuścińskim.

Ten pierwszy żony nie miał (z tego, co wiem), drugi miał tylko jedną, niemniej dostarczył Arturowi Domosławskiemu materiału do rozdziału pt. O miłości i innych demonach, który znalazł się w jego biografii Kapuściński non-fiction, a który sąd nakazał mu ostatnio usunąć z kolejnych wydań. Wyrok jest kuriozalny, a także nieprawomocny póki co. 

Instytucja cenzury samemu Kapuścińskiemu nie była obca, do tego stopnia, że gdy zabrakło jej tam, gdzie jego własnym zdaniem byłaby potencjalnie naturalna, ocenzurował się sam, wycinając z amerykańskiej wersji książki pt. Szachinszach wszystkie fragmenty, mówiące o mało chwalebnej roli USA we wspieraniu irańskiego dyktatora. 

Domosławski się nie cenzurował. Za to został ocenzurowany.

Uśmiechnięty, może w czarnym golfie, z takim dymkiem: Moje palce płonęły od ognia mej duszy – tak widzę ilustrację do tego wyciętego rozdziału.


________________________________________________________
cytat z serialu, który ogląda babcia

**********************************************************

piątek, 26 czerwca 2015

Nie sam chleb żuje człowiek

**********************************************************

Babcia zadaje mi czasem zaskakujące pytania, jak ostatnio: czy umiem modlić się na różańcu? No nie sądzę, niespecjalnie raczej, nie pamiętam, a dlaczego babcia pyta? Bo szukałam wsuwki, babcia na to, i znalazłam przy okazji w filiżance ten różaniec, taki, co mamusia moja jeszcze na nim modliła się, pokazuje mi masywny sznur z ciemnobrązowymi koralikami. 

Babcia ma taki zwyczaj, że wrzuca różne detale typu spinki, zapinki, guziki, koraliki, gwoździki itp. do filiżanek stojących w funkcji dekoracyjnej za szybą starej witrynki, a potem przegrzebuje te swoje skarby w razie nagłej i nietypowej potrzeby, często zresztą ratując sytuację, długo by o tym mówić. 

A pamiętasz w co byłaś ubrana, jak wracaliście w czterdziestym piątym do rodzinnego domu, z którego została de facto jedna ściana? Miałaś buty? Odwdzięczam się tym razem pytaniem za pytanie, ale babcia zbywa mnie jak zwykle UNRRĄ i ogólnikami, nie chce mówić. 

Pokazuję palcem makabryczne powojenne zdjęcie Korsykanki z ogoloną głową, nagiej, zapłakanej, poniżanej rytualnie przez sąsiadów, karzących ją w ten sposób za zadawanie się z niemieckimi żołnierzami, „odzyskujących jej ciało dla Francji”.
„Z dużym zadowoleniem przyglądano się grupie ogolonych kobiet, mających tabliczki na szyjach, które gołymi rękami napełniały w pośpiechu kubły końskim łajnem. Kiedy kubeł był pełny, przewracano go kopniakiem i cały proces zaczynał się od początku. Było jasne, że miejscowe kobiety nadal odgrywają się na dziewczynach, które się oddawały niemieckim żołnierzom.”
W dziesiątkach miasteczek kobiety były zmuszone przechodzić tę ciężką próbę częściowo albo kompletnie nagie.
(cyt. za Dziki kontynent. Europa po II wojnie światowej, Keith Lowe) 
I żebyśmy nie zapomniały kupić truskawek, babcia szarpie mnie lekko za rękaw, trzeba się najeść póki są, słyszysz? Słyszę, i zamykam książkę, nie denerwuj się, nie zapomnimy.

**********************************************************