poniedziałek, 28 stycznia 2013

Kogo los nie znalazł tego dnia

*****************************************************************

Komplementarność widoków: zhibernowane gawrony, z przymkniętymi oczami, osadzone sztywno na gałęziach, w dole psy w amoku swobody, wystrzelające w powietrze, rozbiegane, i w panującej ciszy słychać było wyraźnie, jak spadają w śnieg po każdym skoku. Pasywizm krukowatych, świrowanie psowatych i… na odwrót, jak się zaraz okazało. Jeszcze zanim zniknęłam za niewysokim murem z wijącymi się krzykliwie napisami, gawrony się zerwały i rozkrakanym stadem zamuliły przezroczystość nieba, poharatały powietrze. Tak samo psia głupawka, pod presją przywoływań, kilku prostych poleceń spoza kadru, została okiełznana, zaklęta w słupki siadu, i nie było już słychać psich podskoków. Samochody wzdłuż ścieżki, jak wagony pociągu, prawie wszystkie z gilami u masek, nieruchome. Cisza. Tutaj się potykam, chcąc za wszelką cenę ukryć trwogę (że się tak po prostu rozminiemy). - Jak trwoga, to do Heideggera – mówię sobie, stosując autoironię. Czując się jednak bardziej tym świrującym pieskiem. Marząc o hibernacji, żeby nie czuć.


Krukowate były statyczne, więc tu są, choć fotka byle jaka. Psy biegały.

*****************************************************************

poniedziałek, 14 stycznia 2013

skoro tak, transgresja za transgresję

*****************************************************************

To mi się raczej nie śni. To się dzieje. I będzie się działo. Zawsze. Na którymś z planów mojego mózgu, w tle - że siedzę i układam z kawałków lodu hasło nieodwracalność, bezskutecznie, bo nie umiem się na nie zgodzić. Na takie traktowanie. Wykradanie bezkarne poprzez śmierć. Nie chcę go wypowiedzieć, pomimo że potrafię wykonać całe sekwencje operacji umysłu, które wykażą idiotyczność takiego buntu.
 Skoro tak, transgresja za transgresję.
Dlatego przecież wstałam. Żeby wywrócić stolik. I już mnie nie uwiera geometria tych mebli, tej przestrzeni z zakrzywionym biurkiem, przestrzeni porażek, od kiedy w listopadzie wypowiedziałam (na piśmie) swoją wolę opuszczenia firmy.
- Nie wrócę już do tego pokoju – rzeknę i zrobi mi się smutno przy tym oświadczeniu. - W każdym razie za jakiś czas wyjdę stąd i wtedy wam powiem, co zamierzam dalej robić.
- Więc jednak wychodzi – odpowiedzą.

W każdym razie wejdę w inną przestrzeń (nieeuklidesowa wchodzi w grę).

z zakrzywionym biurkiem

*****************************************************************

wtorek, 8 stycznia 2013

Tak umarł kwakier Stone za przyczyną uczucia, jakim darzył konia

*****************************************************************

Jest ósma po południu, kiedy czytam, jak kwakier Stone mówi cicho: „Potrzebny mi owies.” I jest bardziej skupiony niż zwykle, bo zdaje sobie sprawę z powagi podjętej przed chwilą decyzji.
Trwa wojna, z powodu której cierpią ludzie i cierpią zwierzęta. Co do ludzi, kwakier nie ma złudzeń – są w większości aktywnymi oprawcami, ale zwierzęta budzą w nim niekłamane współczucie, wielkie jak otchłań. Dlatego czuje radość, gdy udaje mu się przywrócić do życia zmasakrowaną klacz, nad którą pastwił się regularnie pewien stajenny ordynus. Otacza klacz opieką, troszczy się, żeby odżyła. Próbuje też skwapliwie socjalizować prymitywnego sadystę-pasibrzucha, to znaczy tego stajennego, nakazując mu, żeby dbał o konia. Lecz trwa wojna i któregoś dnia Stone musi zmienić kwaterę. Musi znowu zostawić klacz na wyłącznej łasce stajennego, który nie omieszka wykorzystać tej sytuacji w celu odreagowania na koniu, pod nieobecność Stone’a, wszystkich swoich nikczemnych zawiści. Koń przechodzi gehennę po raz drugi. Sytuacja na froncie sprawia, że Stone nie pojawia się w okolicy przez dłuższy czas, jednak gdy tylko znajduje wolną chwilę, jedzie na starą kwaterę, żeby sprawdzić, co dzieje się z koniem. Zwierzę ledwo trzyma się na nogach, oczy ma zaciągnięte mętną błoną. Słabo rży, widząc przyjaciela, kładzie mu na ramionach ciążący kamieniem pysk.
 – Nic tu nie jestem winien – bezczelnie wyjaśnia Stone’owi stajenny. – Nie wydają nam owsa.
- Dobrze – odpowiada Stone – sam znajdę owies.
Potem wychodzi i po kilku godzinach jest widziany przed ostatnim, najbardziej niebezpiecznym odcinkiem frontu, przez który decyduje się przebić. Wtedy właśnie na pytanie: „Po co?” mówi głucho: „Potrzebny mi owies.” I jest bardziej skupiony niż zwykle. I wygląda – jak mówią świadkowie – jakby nosił żałobę po samym sobie. Stąd wiadomo, że wiedział, co robi.
Następnego dnia żołnierze znajdą go zabitego za kierownicą samochodu.


*****************************************************************