poniedziałek, 28 listopada 2011

Niewiarygodna historia

*********************************************************

Widać było, że drgnęły jej brwi, więc właściwie nie można powiedzieć, że zachowała kamienną twarz. Zachowała kamienną dłoń – to na pewno. Miała ją zanurzoną w czeluściach rękawiczki zbyt dużej, prawej, z odizolowanym kciukiem, i tak jakoś fikuśnie zaplotła wewnątrz palce, brawurowo, że w momencie skierowanego do niej gestu, zastygła, jakby zniechęcona perspektywą rozplątywania ich, rozdzielania, prostowania, uruchomienia. Więc odetchnęła z ulgą, gdy vis-a-vis stojąca, zaglądająca jej w oczy postać kobieca cofnęła szybko rękę, wyciągniętą w nieokreśloną niby stronę, w nie do końca wiadomym celu, ale jednak jakby w jej kierunku. Wygrzebywanie dłoni z rękawiczkowej studni przestało być konieczne w tym momencie, tym niemniej było jasne, że wiszący w powietrzu performens dopiero się rozkręca, że duży ma potencjał ta kobieta. Wykraczała fizycznie poza objętościowe ludzkie normy, a to z powodu trudnej do ogarnięcia ilości warstw uniwersalnych ciuchów, które miała na sobie w celu stworzenia bariery – niepokonanej, ochronnej - dla wszelkiego rodzaju dzikich bestii, jak również nieprzyjaznych warunków atmosferycznych. Gdy znalazła wreszcie dobry punkt, ustawiła się tam odpowiednio i usłyszeliśmy jej mocny, trochę schrypnięty głos, który rozpoczął z energią dość hałaśliwy monolog, stylizowany wyraźnie na coś w rodzaju raportu z frontu walk historycznie bliżej nieokreślonych, lecz o dramatycznym przebiegu. Dużo tam było wykrzykników, a także twardych konstatacji oraz konstrukcji, wykorzystujących bezpośrednie zwroty do adresata (Dlatego, proszę państwa, wojna się nie zakończy. Nigdy!). Trwało to raczej długo i stawało się bełkotliwe coraz bardziej, aż przeszło w zawodzenie - szamańskie, rytualne, co było jeszcze trudniejsze do zniesienia, i już się wydawało, że ktoś rzuci w jej stronę jakiś konkretny tekst, gdy nagle ona sama przycichła, a po chwili rozległ się jej zaskakująco miękki, kołysankowy śpiew, bazujący na ogólnie znanym motywie:

a-a-a a-a-a
były sobie kotki dwa


i mocniej:

o-o-o o-o-o
było sobie kotek sto


jeszcze mocniej:

u-u-u u-u-u
było sobie kotków stu


teraz powrót do wyraźnego monologu:

którymi obrzucono kiedyś kotobojnych Egipcjan w celu wygrania z nimi bitwy, do czego doszło zresztą, to znaczy do wygrania, gdyż dominujący liczebnie Egipcjanie rozpierzchli się w popłochu z powodu tego deszczu ciskanych z pasją kotów. Zaszedł ten żenujący fakt - o wiele za daleko - w V wieku przed naszą erą, zapisawszy się w historii homo sapiens, tj. ludzkiej, ponadgenderowej, jako jeden z najbardziej obciachowych (kciuki w dół).

Było to masakryczne dictum i podziałało piorunująco. Ta z ruchomymi brwiami, poruszona w całości szokującą prawdą historyczną, jak również formą przekazu, dała tym razem radę wyprzedzić własną myśl. Rozplotła szybko palce, żeby wykonać wreszcie ten zamrożony u samego początku gest – szukała gorączkowo dwóch zeta choćby albo pięciu, mimo strachu, mimo zapachu, jak również pomimo posiadania karty miejskiej. Bardzo chciała zapłacić za tę jazdę.

*********************************************************

poniedziałek, 21 listopada 2011

Eskapiści czy uciekinierzy?

*********************************************************

Lubi takie uciekanie ulic, domów, ogólnie - obrazów. Siedząc tyłem do kierunku jazdy, ściga je pilnym wzrokiem, śledzi z napięciem, patrzy, jak maleją, jak się cofają, jak panikują, jak nie chcą, jak stają się lisio chytre w postanowieniu jałowym wykonania skutecznego wizualnego uniku. – To nie w porządku! – wrzeszczą. - Daruj sobie, nie żegnaj nas wzrokiem! To ty spadasz, uciekasz, nie my! – krzyczą obrazki, falując, zapowietrzając się z oburzenia takim tanim, cywilizacyjnym chwytem, żałosną ściemą. Rozumiejąc sprzeciw sponiewieranej materii, pasażerka opuszcza od czasu do czasu wzrok, trafiając na kolana schowane w spodniach, własne. Czuje się wtedy bardziej fair. Za chwilę zresztą sytuacja zmieni się diametralnie, ponieważ ona sama znajdzie się na ulicy-uciekinierce, którą żegnała przed chwilą poprzez machanie, żeby własnymi butami poczuć jej niewzruszoność, statyczność, doświadczyć namacalnie, że przecięcie jej w poprzek nie oznacza zobaczenia przekroju asfaltu, ani przekroju ziemi, na której leży, ani nóżek. Usłyszy wtedy także, jak huczą fale, napierające na jej mózg - huhu! - który jak zawsze lojalnie uruchomi setki firewalli, żeby nie dopuścić do brutalnego kontaktu, żeby nie dobrał się łatwo światek-ekstrawertyczek do jego najwrażliwszych obszarów i żeby zignorować zaczepki w stylu: - A dlaczego nie ma karteczki: proszę pukać w przypadku zamknięcia (w sobie się)? Oo, nieładnie. A także niezdrowo. Na szczęście pukam, łomoczę, to ja! Super okazja! Mam dla ciebie coś - super tani, mało używany mózg, o profilu alternatywnym, na dodatek prany regularnie w jednym z proszków wiodących, wybielony, dobrze wypłukany. Reaguje na to, co wszyscy. Ziewa także wtedy, kiedy wszyscy. Jak go wepniesz, wtedy się otworzysz, wyjdziesz z siebie co najmniej na dobę albo całkiem.
Powiedziała to głośno: - Może kupić? Zakrztusiła się jednak biszkopcikiem z powodu kotka, który wyrósł niespodziewanie na wysokości jej oczu, przewiercając je zresztą dość wymownie. - Nie bój, kotku, i tak nie mam kasy.


*********************************************************

niedziela, 13 listopada 2011

Co się stało w nieprowincjonalnym miasteczku oraz wyrok

*********************************************************

Wszystko wskazuje na to, że krytycznego poranka wyszła z domu sama bez psa, to znaczy tak jak zwykle, ponieważ psa własnego nie posiada, ani też nie dorabia jako wyprowadzaczka psów cudzych, więc zaszło to, co raczej od poniedziałku do piątku, z małymi wyjątkami, działo się regularnie – wyszła z domu rano bez psa. Co było dalej, wiemy z zachowanego esa, wysłanego dziewięć po ósmej, bez przecinków – że wyminęła lamusa, który radośnie szalał z odkurzaczem do liści, ręczną dmuchawą, wymiatając z alejki co popadło, wywijał fantazyjnie, znacznie entuzjastyczniej niż zachodziła potrzeba, biorąc pod uwagę szerokość asfaltowej ścieżki, jak również rozrzut śmieci, a także listowia (w zasadzie odwrotnie). Skojarzył jej się z psiakiem, który z psychozą w oczach rozrabia w kupie liści opadłych, podgarniętych i w kopczyk utrefionych - bez wątpienia w tym celu, żeby jako zadymiarz mógł wystąpić w roli eksplodującej bomby, boom!, wywołać respekt poprzez zamęt. „Tonący pies plus wir równa się gość z dmuchawą po barki unurzany w pierścieniu poderwanych do lotu liści, a także różnych ochłapów. Co by było gdyby zaczął zdmuchiwać z asfaltu przechodniów?” - cytat z esa. Nie wiemy, gdzie skręciła, gdy już zdecydowała, że oprze się pokusie pogadania z koleżką na temat niewielkiego socjologicznego eksperymentu (przykład: Jesienna akcja oczyszczania alejek z przypadkowych oraz nieprzypadkowych przechodniów w celu umożliwienia spadającym liściom swobodnego i bezpiecznego lądowania). Tyle odsłania faktów wspomniany SMS, zachowany w komórce odbiorcy. Co zdarzyło się potem, możemy domniemywać, wyjściowym domniemaniem czyniąc bezdyskusyjnie to dotyczące niewinności, a także respektując elementarne ludzkie prawo do milczenia i do tajemnicy. Zagubiona musi się odnaleźć. Dlatego póki co zostanie osadzona w czarno-białej celi przestronnej, w której będzie chodzić po ziemi. Na to właśnie zostaje skazana - na po ziemi chodzenie, tylko tam. Tymczasem korzystając z przyznanego jej prawa do ostatniego życzenia, wyraża to życzenie, prosząc uprzejmie wszystkich o chwilę nieuwagi, w czasie której przymkną na moment oczy. Ona może wyrówna wtedy oddech.

*********************************************************

niedziela, 6 listopada 2011

Kocie (nie pieskie) życie, czyli jak uniknąć klęski ontycznej

*********************************************************

Człowiek, który się k u l i, zgodnie z nazwą, zagina się, zaplata, tak żeby przybrać maksymalnie opływowy kształt, zwija się w kłębek (kiepski), kulkę (niedoskonałą, dość ułomną, właściwie jej atrapę - byle nie wystawało nic, o co mógłby zaczepić napierający z zewnątrz chaos). Ludzkie kulenie się odsyła zawsze w dół, do stanów negatywnych, takich jak zimno, strach czy ból. Człowiek kulący się, zawinięty, wzbudza współczucie, w mniej szlachetnym wariancie - litość.

Kot, gdy się zwija w kulkę, to wcale się nie k u l i, nigdy. Jako spleciony precel wygląda wciąż magicznie. Kocie zwinięcie w kłębek oznacza wielką pewność, skupione przebywanie w niezakłócalnych strefach w wymiarze onirycznym, gdzie się nie trzęsie o nic, nie wietrzy zagrożenia.

Chcę być kotem.
Przerastać wyobraźnię.



*********************************************************