Niedzielne przedpołudnie. Żul, rozciągnięty na ławce, husia sobie wózek ze szpejami. Liście w transie, włosy w transie, kłaczki w transie. Halny.
Spod kościoła bije łuna od zwartej masy fur, wybłyszczonych i odpicowanych, które oplotły ciasno mury niestarej świątyni. Wokół martwa cisza. Nie ma żywego ducha. Wszyscy w środku. Słuchają zapewne, co miał na myśli autor (tak naprawdę), kiedy pisał w Ewangelii o Samarytaninie (empatycznym), który - jak wiadomo - okazał miłosierdzie i udzielił pomocy potrzebującemu, owszem, ale (z naciskiem na ale) zrobił to roztropnie – nie targał go od razu do własnego domostwa, prywatnego, rodzinnego gniazda, które tak łatwo pokalać, tylko zaniósł do gospody. Tam zostawił, gdzie bogaty karczmarz się nim zajął. Czyż nie tak to było? Więc nie bądźmy frajerami, nie dajmy się omamić podejrzaną ideą spontanicznej miłości do bliźniego precyzyjnie nieokreślonego i tak właśnie postępujmy z uchodźcami, jak zostało jasno powiedziane – nie od razu na ojczyzny łono, do mieszkania, żeby używali naszych intymnych urządzeń, elektrycznych frezarek do stóp naszych i czyszczenia uszu, żeby nam zanieczyszczali urządzenia te albo i psuli, nie wiadomo, co gorsze.
To chyba nawzajem - niech i wam czynią podobnie.
**********************************************************
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz