sobota, 31 stycznia 2015

Homo patiens

**********************************************************

Anna Janko prowokuje celnie, stosując w Małej zagładzie, opowiadającej o masakrze dokonanej przez Niemców w 1943 roku we wsi Sochy na Zamojszczyźnie, chwyt z „olimpiadą prześladowań”, znany skądinąd, kiedy mówi do swojej matki, która przeżyła cudem ów armagedon jako 9-letnia dziewczynka, że nie miała tak najgorzej, bo doświadczyła „tylko” zabijania i podpalania, bez znęcania się, maltretowania, bez gwałcenia, ot, wybito na jej oczach metodycznie wszystkich ludzi, których dobrze znała, plus rodziców, plus spalono wszystkie domy. 

Ulegając tej prowokacji i stosując powyższy ranking, mamy podstawy przypuszczać, że czegoś jeszcze gorszego doświadczyła w tym samym czasie matka innej pisarki, Magdaleny Tulli, jako małoletnia więźniarka kilku obozów koncentracyjnych. Oraz także, że czegoś bardzo złego (gdzie to umieścić w tej skali?) doświadczyła w związku z traumą matki również sama Magdalena Tulli, choć matka urodziła ją przecież ładnych parę lat po tym wojennym koszmarze, o czym możemy przeczytać w powieści Szum

Nie mam zbyt wielkiej ochoty ustawiać się w pozycji „historycznej” w kontekście obu książek (Anny Janko jeszcze nie czytałam), a tym bardziej wchodzić w takie tryby, które wymuszą myślenie w zbiorowych kategoriach „posttraumowych” lub tzw. „traumy drugiego pokolenia”, pojęć, robiących ostatnio dużą karierę, które oby nie skończyły jak „Holocaust”. Nie da się jednak ukryć, że obie te pisarki pokolenie posttraumowe reprezentują. 

„Żadne zwierzę nie jest stworzone do znoszenia upokorzeń” – to mądre spostrzeżenie lisa, przyjaciela głównej bohaterki Szumu Magdaleny Tulli, który jest szczery i bezpretensjonalny („Ja bym się do niej nie zbliżał’, radzi swej przyjaciółce w kontekście wroga, „siedziałbym w krzakach, póki sobie nie pójdzie”), ale tylko do momentu, kiedy staje się "sędzią najniższym", wtedy zaczyna mówić językiem terapeuty, słusznym („To wszystko rodzina”) i już trudniej mu uwierzyć. Taki ma kierunek ta książka. Szum mnie trochę rozczarował. 


**********************************************************

czwartek, 29 stycznia 2015

Kto im dał skrzydła

**********************************************************

- Gołębie się ucieszą – mówi babcia jak zwykle, wręczając mi torebkę wypełnioną suchym chlebem, a ja się gryzę w język, żeby się nie podzielić swym wrednym sceptycyzmem w kwestii atrakcyjności tego posiłku, jak również wydolności emocjonalnej naszych skrzydlatych braci oraz sióstr (w skojarzenia się nie wtrącam, jeśli komuś zaraz po „skrzydlate” wchodzą gładko na ten przykład „świnie”, jego sprawa). 

Babcia zasypia potem z kategorycznym poczuciem dobrze wypełnionego moralnego imperatywu, a ja od kiedy obejrzałam Ghost Doga Jima Jarmuscha (ze sto razy), mam dla gołębi respekt całkiem innego rodzaju niż w stosunku do reszty ptaków (co nie znaczy wcale, że większy, tylko inny, napędzany siłą Jarmuschowego obrazu, a zwłaszcza paru scen), więc już od dawna jestem o wiele bardziej powściągliwa w wyrażaniu okołogołębich ekscytacji, włącznie z sytuacjami o charakterze ekstremalnym, jak okizdranie na Plantach wyjściowej marynarki. Niech im świeci. 



**********************************************************

niedziela, 25 stycznia 2015

Świat jest dziwny… Co ty powiesz? *

**********************************************************

Wszystko wskazuje na to - życie na to wskazuje i do tego prowadzi umiejętność przytomnej oceny rzeczywistości, tj. realizm - że tak musi przebiegać prawidłowy proces rozwoju świadomości na poziomie społecznym, jak to zaszło w przypadku filozofki Agaty Bielik-Robson: od idealistycznej wiary w demokrację deliberatywną do pełnej rezygnacji nadziei na ratunek w topornym liberalizmie rodem z Thomasa Hobbesa, w którym jako gatunek wypadamy raczej dość ponuro. Agata Bielik-Robson pisze o tym akurat w kontekście niedawnego zamachu na redakcję „Charlie Hebdo”. 

Ale o tym jest też w pewnym sensie cała książka Baracka Obamy (Dreams from My Father. A story of Race and Inheritance), który wchodzi na tę samą ścieżkę – nieuchronną ścieżkę wątpliwości - zwłaszcza wtedy, kiedy jako działacz społeczny zaczyna na każdym kroku zderzać się z twardymi realiami. I nie tylko realiami zresztą, bo z duchami (przeszłości) też. 

Od ludzi, których określa jako żyjących w świecie jakby żywcem wyjętym właśnie "z filozoficznych pism Thomasa Hobbesa, gdzie brak zaufania jest oczywistością, zaś lojalność dotyczy przede wszystkim rodziny, a w dalszym ciągu sięga meczetu oraz czarnej społeczności i ani kroku dalej”*, dostaje permanentnie zajadłe lekcje: 

„- Ja ci powiem, że jedną rzecz w białych podziwiam – ciągnął Rafiq. – Oni wiedzą kim są. Popatrz na takich Włochów. Jak tu przyjechali, mieli gdzieś amerykański sztandar i całą resztę. Od razu założyli mafię, żeby zatroszczyć się o własne interesy. Irlandczycy przejęli ratusz i poznajdowali posadki dla swoich. To samo Żydzi… chcesz mi może powiedzieć, że ich bardziej obchodzi jakiś czarny chłopak z naszej dzielnicy niż właśni krewni w Izraelu? Gówno prawda. To są więzy krwi, Barack, każdy troszczy się o swoich. Kropka. Tylko czarni są tacy głupi, żeby się troszczyć o własnych wrogów”.*

Coraz bardziej trudne i bolesne staje się dla niego własne credo:

„- Jako czarni mamy prawo mówić naszemu krajowi, co jest z nim nie tak – mówiłem samemu sobie i tym czarnym znajomym, którzy chcieli mnie słuchać – nie tracąc zarazem wiary w jego zdolność do zmiany”.*

Ciekawe, jaki jest w tej chwili stan umysłu Baracka Obamy.

zaokienna demokracja deliberatywna w wydaniu kruczym
___________________________________________________________________
* Barack Obama, Dreams from My Father. A story of Race and Inheritance
 
**********************************************************

czwartek, 22 stycznia 2015

State of the Union is strong

**********************************************************

Jest jeszcze taka zaskakująca implikacja lektury Amerykaany, że teraz siedzę i czytam w każdej wolnej minucie Odziedziczone marzenia Baracka Obamy (ang. Dreams from My Father. A story of Race and Inheritance), książkę napisaną przez niego jeszcze zanim stał się postacią powszechnie znaną. Czasem lepiej późno niż wcale. Moja szczera pro-Obamowa orientacja, mając charakter raczej generalny (demokrata, typ intelektualisty, pierwszy Afroamerykanin w takich progach itp.) i naiwny, a także intuicyjny (ujmujący bystrzak) zyskała dodatkowy wymiar, dla idei oczywiście, bo wiadomo, że na nic konkretnego się to nie przełoży przecież. 

Moja wściekła ciekawość tej książki wzięła się dokładnie stąd (chciałam sprawdzić, czy to jednak nie przesada, a teraz podpisuję się, kurczę, pod ostatnim akapitem poniższego kawałka zasadniczo bez modyfikacji, sama nie wyraziłabym tego lepiej):

[dla jasności: miejsce akcji - USA, bohaterka – Nigeryjka Ifemelu i Amerykanim Blaine, czas – prezydencka kampania wyborcza, która zakończyła się w 2008 zwycięstwem Baracka Obamy; rozpadający się związek Ifemelu i Blaine’a spaja jeszcze na chwilę przed końcem wspólna namiętność: Obama] 
  „Z początku, chociaż chciałaby, żeby Ameryka wybrała czarnego człowieka na swojego prezydenta, uważała to za niemożliwe i nie wyobrażała sobie Obamy w roli prezydenta Stanów Zjednoczonych; wydawał się jej zbyt delikatny, zbyt chudy, był człowiekiem, którego pokona byle powiew wiatru. Hillary Clinton była mocniejsza. Ifemelu lubiła oglądać Clinton w telewizji, w kwadratowych spodniumach, z maską determinacji, skrywaną urodą, bo tylko w ten sposób mogła przekonać świat, że się nadaje. Ifemelu ją lubiła. Życzyła jej zwycięstwa, powodzenia, aż do dnia, w którym wzięła książkę Baracka Obamy Odziedziczone marzenia, którą Blaine właśnie skończył czytać i zostawił na półce, z pozaginanymi kilkoma kartkami. Ifemelu wspominała później chwilę, kiedy zdecydowała się ją przeczytać. Żeby zobaczyć. (…) 
  Przeczytanie Odziedziczonych marzeń zajęło jej półtora dnia. Ifemelu wciągnął i poruszył człowiek, którego poznała na stronach książki, intrygujący i inteligentny, dobry człowiek, całkowicie, beznadziejnie, ujmująco ludzki. Przypomniało się jej określenie, którego używał Obinze, mówiąc o ludziach, których lubił: obi ocha – „czyste serce”. Uwierzyła w Baracka Obamę. Kiedy Blaine wrócił do domu, usiadła przy stole jadalnym i patrząc, jak sieka w kuchni świeżą bazylię, odezwała się
- Gdyby tylko człowiek, który napisał tę książkę, mógł zostać prezydentem Ameryki”. 
Chimamanda Ngozi Adichie, Amerykaana, Zysk i S-ka, 2014


**********************************************************

wtorek, 20 stycznia 2015

Czarni nie cierpieli tak jak Żydzi albo olimpiada prześladowań

**********************************************************

Tak powiedział profesor Hunk (czarny) do innego profesora, Żyda, który przyjechał do Ameryki z jednego z europejskich krajów, gdzie „większość ludzi wypija szklankę antysemityzmu na śniadanie”, kiedy ten wdał się w licytację, kto miał gorzej: „Daj spokój, przecież to nie olimpiada prześladowań”. Rozmawiali o prawach obywatelskich.

O "olimpiadzie prześladowań" mówią mądrzy amerykańscy liberałowie, kiedy chcą, żeby człowiekowi zrobiło się głupio i żeby się zamknął. A jednak Ifemelu, bohaterka powieści pt. Amerykaana, Nigeryjka, która o tym, że jest czarna dowiedziała się, gdy zamieszkała w USA, nie ma nawet cienia wątpliwości: olimpiada prześladowań TRWA. A prezydent Barack Obama jest tylko światełkiem w tunelu. 

Na początek taki „drobiazg”: włosy. Walka z afro, przymus prostowania wielkiego, skręconego halo na głowie przy pomocy hardkorowych preparatów i hardkorowych temperatur, za co płacą strupami na czaszce, bólem. Czarne Amerykanki i nie-Amerykanki chcą wyglądać profesjonalnie, starając się o pracę („poważną”, którą i tak dostają tylko w przypadku protekcji białych), czyli najlepiej z włosami prostymi, a jeśli z kręconymi, to kręconymi jak u białych, w luźne skręty, ewentualnie w spiralki, ale nigdy w afro.  

A teraz dalszy ciąg:
„Nie mówcie: „Mamy dość mówienia o rasie” albo: „Jedyną rasą jest rasa ludzka”. Amerykańscy czarni też mają dość mówienia o rasie. Woleliby, żeby to rasistowskie gówno nigdy się nie zdarzyło. Ale złe rzeczy się zdarzają. (…) Nie mówcie, że wasz dziadek był meksykaninem, więc nie możecie być rasistami. Nie opowiadajcie o cierpieniach waszych irlandzkich pradziadków. Oczywiście zaznali wiele złego od Ameryki. Podobnie jak Włosi. I ludzie z Europy Wschodniej. Ale była hierarchia. Sto lat temu ludzie z białych grup etnicznych nienawidzili tego, że się ich nienawidzi, ale mogli to jakoś znieść, bo przynajmniej czarni stali jeszcze niżej od nich na drabinie społecznej. Nie opowiadajcie, że wasz dziadek był chłopem pańszczyźnianym w Rosji, kiedy na świecie panowało niewolnictwo, ponieważ w tej chwili liczy się, że jesteście Amerykanami, a to znaczy, że jako Amerykanów dotyczy was wszystko, amerykańskie aktywa i amerykańskie długi, a Jim Crow jest jednym wielkim długiem. Nie mówcie, że to jest jak antysemityzm. Nie jest. W nienawiści do Żydów jest też prawdopodobieństwo zazdrości – są tacy mądrzy, ci Żydzi, wszystko kontrolują, ci Żydzi – i nie da się ukryć, że w zawiści jest element, co prawda powściągliwego, ale jednak szacunku. W nienawiści do czarnych Amerykanów nie ma miejsca na zawiść – są tacy leniwi, ci czarni, są tacy nieinteligentni, ci czarni. 
Nie mówcie: „Och, rasizm się skończył, niewolnictwo było dawno temu”. Mówimy o problemach z lat sześćdziesiątych. Kiedy spotkacie starszego amerykańskiego czarnego z Alabamy, zapewne pamięta, jak musiał schodzić z chodnika, kiedy mijał białego. Kiedyś kupiłam na eBayu sukienkę w sklepie Vintage, zrobioną w 1960 roku, w doskonały stanie i często ją noszę. Kiedy nosiła ją pierwotna właścicielka, czarni Amerykanie nie mogli głosować, ponieważ byli czarni. (Może nawet ta pierwotna właścicielka była jedną z tych kobiet ze słynnych fotografii w sepii, która stała w tłumie przed szkołą i krzyczała „małpy” do czarnych dzieci, bo nie chciała, żeby chodziły do szkoły z jej białymi dziećmi. Gdzie teraz są te kobiety? Czy śpią spokojnie? Czy myślą o tym, jak kiedyś krzyczały „małpy”?). Wreszcie nie przybierajcie tonu: „Bądźmy uczciwi” i nie mówcie: „Ale czarni też są rasistami”. Ponieważ oczywiście wszyscy mamy swoje uprzedzenia (nawet ja nie znoszę niektórych swoich krewnych, pazernych, samolubnych ludzi), ale rasizm to władza jednej grupy, a w Ameryce tę władzę mają biali. Dlaczego? Cóż, białych nie traktuje się jak gówno w środowiskach wyższej klasy Afroamerykanów; białym banki nie odmawiają kredytów i hipotek tylko dlatego, że są biali, a czarni sędziowie nie dają wyższych wyroków białym przestępcom za to samo przestępstwo popełnione przez czarnego, a policjanci nie zatrzymują białego tylko dlatego, że siedzi za kierownicą, czarne firmy nie postanawiają kogoś nie zatrudnić dlatego, że nosi białe nazwisko, czarni nauczyciele nie mówią białym dzieciom, że nie są dość bystre, żeby mogły być lekarzami, czarni politycy nie chwytają się różnych sztuczek, żeby zmniejszyć ilość białych głosów, manipulując granicami okręgów wyborczych, agencje reklamowe nie mówią, że nie wolno zatrudniać białych modelek do reklamowania eleganckich produktów, bo są uważane za „nieinspirujące” albo „niemainstreamowe”.”
Chimamanda Ngozi Adichie, Amerykaana, Zysk i S-ka, 2014 


**********************************************************

niedziela, 18 stycznia 2015

Obserwowanie chrząszczy grabarzy jest pasjonującym zajęciem, w które wdrożył mnie ojciec

**********************************************************

„Łosia znalazłem w gęstym lesie nad strumieniem, dzień lub dwa po tym, jak padł. Wokół truchła było mnóstwo tropów kojotów, które przegryzły jego twardą skórę, uczyniwszy dziurę w szyi. Pożywił się tam już kruk, zostawiając białe odchody na sierści. W miarę jak kojoty powiększały dziurę, zjawiały się następne kruki. Później truchło zostało zawłaszczone przez paręnaście sępów, po których „posprzątały” czerwie. Kilka tygodni po tym, jak kojoty i sępy skończyły żerować, ciągle jeszcze miejsce to codziennie odwiedzała para kruków, które odwracały zalegające tam liście bodaj po to, aby wyjadać czerwie, poczwarki much i inne owady”. 
Bernd Heinrich, Wieczne życie. O zwierzęcej formie śmierci, wyd. Czarne 2014 
Tak wygląda „pogrzeb” w przyrodzie, w warunkach naturalnych, zielony pogrzeb. 

Ludzki pogrzeb to formaldehyd plus pancerne opakowanie, jakby zmarły był toksycznym odpadem (idą na to tysiące ton drewna, stali, zbrojonego betonu, hektolitry roztworu balsamującego). Lub kremacja, która też przypomina raczej usuwanie śmieci, niewiele mając wspólnego z obrzędem palenia ciała, jak również z poszanowaniem naszego wspólnego domu, jak nazywa ładnie biosferę Bernd Heinrich, autor zbioru esejów pt. Wieczne życie. O zwierzęcej formie śmierci (odparowanie zwłok w wysokiej temperaturze powoduje powstanie mnóstwa trujących substancji, a nowoczesne spalarnie są w Europie drugim najpoważniejszym źródłem skażenia powietrza związkami rtęci). 
„Zapieramy się tego, że jesteśmy zwierzętami i częścią koła życia, częścią łańcucha pokarmowego. Przeczymy, że jesteśmy częścią wielkiej uczty i staramy się z niej wyłączyć, chociaż zjadamy miliardy zwierząt, a o wiele więcej stworzeń pozbawiamy warunków do życia. Jednocześnie odmawiamy siebie wszystkim zwierzętom, nawet po naszej śmierci. Nawet robakom. Dlatego potrzebujemy nowej opowieści o stworzeniu, która połączy nas z przyrodą i z innymi, która da nam siłę i niekoniecznie uczyni nas bogatymi, lecz przywróci nas rzeczywistości. Przyroda, religie i nauka jednoczą się w tym, co rzeczywiste, w powinowactwie wzajemnym i powinowactwie z górami i preriami, morzami i lasami. Mówię o wierzeniach opartych na faktach, co do których wszyscy się zgadzamy i które wykraczają poza śmierć indywidualną”. 
(…) 
Jesteśmy największymi recyklerami wszech czasów. Wszystko, od pradawnych lasów węglowych po wielką część ziemskiej biomasy zwierzęcej – hodowlane ptaki i ssaki (oraz w coraz większym zakresie ryby) – przetwarzamy bezpośrednio w n a s, zamiast w zrównoważony ekosystem światowy. Jak dotąd nie ma istotnych oznak woli powstrzymania „rozwoju”. Ludzie (może z wyjątkiem Chińczyków) nadal nie dopuszczają do siebie świadomości, że mnożenie się ma granice, których po prostu nie da się przekroczyć, nawet jeżeli tego chcemy. Zamykamy też oczy na to, że nasz arsenał narzędzi jest już jak zapałki w rękach dziecka. Nigdy nie nasycimy żądzy dóbr, ale możemy powstrzymać rozwój liczebny, dzięki czemu będziemy mogli świadomie wybierać to, czego można użyć. 
Bernd Heinrich, Wieczne życie. O zwierzęcej formie śmierci, wyd. Czarne 2014 
Polecam do przeczytania dla otrzeźwienia. 


**********************************************************

W roku Owcy kobieta Królik zechce ułożyć swoje życie prywatne

**********************************************************

Wydawało mi się, że pisarze potrzebują recenzentów, nie adwokatów, że ich teksty same się bronią, mają bronić się same, i dotyczy to wszystkich piszących, a już na pewno dotyczy pisarek takiej klasy, jak na przykład Joanna Bator. Również dlatego, że w praktyce tego typu „obrony” (szlachetne skądinąd), wyglądając mniej więcej tak, nie dają satysfakcji ani autorowi/autorce (w tym przypadku Joannie Bator), ani odbiorcy/odbiorczyni (w tym przypadku mnie jako czytelniczce Joanny Bator): 
"Bator już padła ofiarą ostrej krytyki, tu i ówdzie słychać, że jej nowa książka to kompletny niewypał. W ostrej krytyce uznanej autorki, która w ostatnim czasie jako znakomita opowiadaczka odniosła bez żadnej taryfy ulgowej bezprecedensowy, także komercyjny sukces w Niemczech, gdzie uchodzi za twarz nowej polskiej literatury, można się doszukać typowej dla Polaków schadenfreude. Wyspa łza może drażnić emocjonalnym językiem i kontrolowanym ekshibicjonizmem, ale nawet jeśli nie jest pisarskim spełnieniem, widać w niej gotowość do ryzyka, a po lekturze pozostają liczne obrazy - jak choćby kolorowej martwej papugi na polskiej zimowej drodze. Celowo enigmatyczne zdjęcia Adama Golca współtworzą klimat tej niepokojącej książki". 
Cały tekst w GW TUTAJ
Więc tłumaczy mi się po pierwsze, że najnowsza książka autorki, pt. Wyspa Łza, nie jest aż taka zła. A po drugie, że to w ogóle nie jest książka, że to jest książki zajawka, "eksperyment bez precedensu", więc żebym się nie wygłupiała, dobierając się do tego czegoś przy pomocy standardowych narzędzi: 
"Tyle z Wyspy łzy dowiadujemy się o fabule najnowszej powieści Joanny Bator "Rok królika", która jeszcze nie powstała, a ukaże się prawdopodobnie w 2016 r. To eksperyment chyba bez precedensu w polskiej literaturze. Laureatka Nike 2013 rozpoczyna pracę nad nową powieścią, a nim ją ukończy, udaje się w wyprawę na Sri Lankę tropem jednej z bohaterek. To, co powstaje, jest po trosze zbiorem notatek, dziennikiem podróży, quasi-detektywistyczną historią, ale przede wszystkim - zwiastunem nowej powieści. Zapisem prowadzącego do niej procesu twórczego, a dokładniej - jego najbardziej tajemniczego, ryzykownego etapu, gdy wszystko pozostaje jeszcze w sferze intuicji, cała historia jak zawsze u Bator wyłania się z jednego zdania ("znikła bez śladu"), a zarazem kształtuje się pod wpływem intymnych myśli i emocji. Teaser jako nowy gatunek literacki?"
Cały tekst w GW TUTAJ
Uff.

**********************************************************

wtorek, 6 stycznia 2015

Powiedzmy, że zajmuję się przesyłkami…

**********************************************************
"- Jakby ci to wytłumaczyć, moja droga? Aby ułatwić przepływ towarów w Europie, w każdym kraju istnieje coś takiego, co się nazywa przedsiębiorstwem przewozowym, a na jego czele… Cóż, dla uproszczenia powiedzmy, że ci ludzie przysyłają mi skrzynie i paczki… Ja przechowuję je w magazynie… Wysyłam je do innych ludzi… Otrzymuję inne paczki… i tak dalej. 
Głęboko zaciągnął się dymem z papierosa. 
- Powiedzmy, że zajmuję się przesyłkami."
Patrick Modiano, Katarzynka 
Cytat jest tendencyjny – pragnę zwrócić uwagę, że w odpowiedzi Georges’a Certitude na pytanie, zadane przez córkę, o wykonywany przez niego zawód, występuje aż pięć wielokropków.

A ja mam takie przeczucie (bo nie wiedzę – wiedzy jeszcze nie mam) co do Patricka Modiano, aktualnego Noblisty w dziedzinie literatury (2014), że w wersji dla dorosłych jest tak samo dyskretny, jak w przypadku małej Katarzynki, ilustrowanej przez Sempégo. 

"W Nowym Jorku pada dzisiaj śnieg, a ja patrzę przez okno mojego mieszkania przy 59 Ulicy na znajdujący się naprzeciwko budynek". 
Tak mógłby zacząć każdy z nas, z lekką modyfikacją adresu. Życie Georges’a Certitude i jego córki nie wyróżnia się niczym szczególnym, poza tym, że mają oni pewną umiejętność, lub inklinację może, jakiej nie mają inni, pan Casterade na przykład, wspólnik Georges’a, a co objawia się w życiu między innymi czymś takim, jak konsekwentny pociąg (nomen omen) do patrzenia przez oszklone ściany na perony Dworca Północnego (mówiąc szyfrem wziętym z Katarzynki).
"- Katarzynko, mój ojciec miał rację. Pewnego dnia przybył na Dworzec Północny i postanowił osiąść w tej dzielnicy. To on otworzył nasz magazyn przy ulicy d’Hauteville. Uważał, że trzeba zamieszkać w tej dzielnicy, gdyż jest to dzielnica dworców. I jeśli chciałoby się wyjechać, byłoby dużo praktyczniej…" 
Patrick Modiano, Katarzynka 
To jest to. Ratuje nas potencjał. 


**********************************************************

sobota, 3 stycznia 2015

Ten kryształ nadziei, ten sztylet lodowy…

**********************************************************

„Posłuchajcie! Zaczynamy! A kiedy skończy się opowieść, będziemy wiedzieli więcej, niż wiemy teraz”.
Hans Christian Andersen, Królowa Śniegu
To jedna z wielu obietnic, których na szczęście nie ma u Michaela Cunninghama, w jego Królowej Śniegu („Nowa powieść autora Godzin” - hasło z okładki), a które można znaleźć już w pierwszych słowach baśni Hansa Christiana Andersena, do którego Cunningham się odwołuje. 

U Cunninghama jest tak: 
Tyler i Barrett, dwaj bracia, nie-bliźniacy, więc starszy i młodszy, artysta i nie-artysta, heteryk i gej, Kaj i Gerda, mocno powiązani.
Jest także Beth, żona Tylera, chora, którą status umierającej (na raka) umieszcza w dziwnej pozycji nad-instancji, tworzącej z nimi dwoma trójkąt metafizyczny zgoła, trójcę prawie. 
No i Liz, kobieta nowoczesna, niezależna, władająca światem bez czyjejkolwiek łaski, także Królowej Śniegu, potrafiąca w razie potrzeby okiełznać agresora przy pomocy szufelki do kominka.

Tylerowi – co nie zaskakuje - wpada w oko śnieżny paproszek (pa-proch). Tyler go nie usuwa, rzekomo z tego powodu, że ma zajęte ręce, bo akurat trzyma w ramionach umierającą ukochaną, Beth, ale jest to tylko pretekst. Staje się mędrcem ze szkiełkiem, przez które zaczyna oglądać płatki śniegu, stwierdzając, że każdy jest jak kwiat lub sześciokątna gwiazda. „Jakie to artystyczne” – mówi wtedy. 

„Jeśli ułożysz Wieczność, staniesz się niezależny i dostaniesz w prezencie cały świat plus gratis nowe łyżwy”, obiecuje Królowa, podsuwając Tylerowi śnieżne klocki, a on staje się zakładnikiem tej obietnicy. Chce napisać song doskonały i być może odebrać nagrodę. 
„Może – nie wykluczajmy takiej możliwości – ta właśnie piosenka będzie strzałem w dziesiątkę, będzie ważna, zrzuci konwencjonalny sentymentalizm i odsłoni pod swoją starą skórą surowe, krwiste oddanie silniejsze niż wygoda, pragnienie bardziej dogłębne niż uczniowska satysfakcja, tęsknotę zimną, nieskazitelną, niepowstrzymaną jak śnieg. Może to będzie czule sadystyczne cięcie zamiast melancholijnej pochwały. Może to będzie rana, która nie chce zagojenia; poszukiwanie, które wie, że nigdy nie odnajdzie skarbu, ale trwa dalej, z narastającą gorliwością rozglądając się za tym, czego odnaleźć się nie da; rozumiejąc, że liczy się poszukiwanie, nie pierwsze mignięcie w świetle pochodni zakopanej komnaty pełnej złota i alabastru”. 
Michael Cunningham, Królowa Śniegu 
Tyler siedzi nad układanką (w końcu wejdzie na parapet), Barrett szuka desperacko swego Kaja (w końcu znajdzie).

I jeszcze kwestia Beth, która „straciła prostotę, gdy odzyskała życie; pojawiło się brzemię wdzięczności” (po długim umieraniu weszła w fazę niewytłumaczalnej medycznie [cudownej] remisji choroby, dającej kilkumiesięczne złudzenie powrotu do zdrowia, co okazało się niełatwym doświadczeniem): 
"Czy Persefonie letnie słońce nie wydawało się niekiedy zbyt gorące, kwiaty bardziej krzykliwe niż piękne? Czy choćby przez krótką chwilę nie myślała kiedyś z rozrzewnieniem o głuchej ciszy Hadesu, chłodzie i jasności tego nie-miejsca? Czy nie tęskniła od czasu do czasu za zimowym wytchnieniem od obfitości, od świata, który domaga się od niej szczęścia, świata tak pełnego cudowności, że nie ma ucieczki przed girlandami i tańcem?"
Michael Cunningham, Królowa Śniegu



**********************************************************