poniedziałek, 23 listopada 2015

Opowieści o końcu świata

**********************************************************

Lektura książek w rodzaju Dzikiego kontynentu Keitha Lowe (Dziki kontynent. Europa po II wojnie światowej, wyd. Rebis), pokazujących upadek europejskiej cywilizacji, jaki się dokonał w tamtym czasie za sprawą samych Europejczyków, bez niczyjej pomocy z zewnątrz, sprawia, że powracają kontrowersyjne refleksje, którym trudno się oprzeć w tym kontekście. Takie na przykład, że Kafka zdążył na szczęście umrzeć na gruźlicę odpowiednio wcześnie. Albo że słabo dziwią decyzje o samobójstwie, jakie podjęli kolejno tacy ludzie, jak Ernst Toller, Józef Roth czy Stefan Zweig wobec zalewu faszyzmu i wybuchu faszystowskiej wojny. Józef Roth pisał do Zweiga w lutym 1933, tuż po dojściu Hitlera do władzy: „Zmierzamy do wielkiej katastrofy, (…) udało im się ustanowić rządy barbarzyństwa, (…) panuje piekło, to wszystko prowadzi do nowej wojny”. W maju 1939 już nie żył. 

No właśnie, Józef Roth. Gdy sięgałam po Kafkę pierwszy raz, to pamiętam, że byłam ciekawa, czy faktycznie jest takim gigantem, czy też jest może gigantem przereklamowanym co nieco, jak to bywa częściej raczej niż rzadziej. Okazał się lepszy niż to zdołali wyrazić wszyscy jego entuzjaści razem wzięci, przerósł wyobraźnię. Przypomniało mi się to teraz, gdy zachęcona „reklamą” sięgnęłam właśnie po Rotha, Józefa, nie Philipa, Austriaka, urodzonego ponad dekadę później niż Kafka, ale z podobnego kręgu kulturowego. Zachowując proporcje, warto było. Marsz Radetzky’ego i Hiob (innych powieści nie czytałam) to autentyczny i gęsty crème de la crème literatury. 

„Oblicze jego było gładkie, jak płyta bogatego nagrobka”. Albo: „Wędrowali. Była noc. Domyślali się obecności księżyca poza mlecznymi chmurami”. Albo: „Długo leżeli wyczerpani, bezbronni, milczący – jakby ciężko ranni”. Wszystkie zdania u Rotha mają moc. 

I jeszcze taki fragment: 
Wierzył swoim dzieciom na słowo, że Ameryka jest krajem Pana Boga, New York miastem cudów, a angielski najpiękniejszym językiem, że Amerykanie byli zdrowi, Amerykanki piękne, sport ważny, czas drogocenny, bieda występkiem, bogactwo zasługą, cnota połową powodzenia, wiara w siebie całkowitym powodzeniem. Taniec był higieniczny, jazda na wrotkach była obowiązkiem, dobroczynność wkładem kapitału, anarchizm zbrodnią, strajkujący wrogami ludzkości, podżegacze sprzymierzeńcami diabła, nowoczesne maszyny błogosławieństwem niebios, Edison największym geniuszem. Niedługo ludzie będą fruwać jak ptaki, pływać jak ryby, widzieć przyszłość jak prorocy, będą żyć w wiecznym pokoju i w doskonałej zgodzie budować drapacze nieba aż do gwiazd. Świat będzie piękny – myślał Mendel – szczęśliwy będzie mój wnuk. On wszystkiego doczeka! 
Józef Roth, Hiob, tłum. Józef Wittlin 

Nie tylko antysemityzm. Rasizm w ogóle. I nie sądzę, żeby Józef Roth się zdziwił. 


**********************************************************

poniedziałek, 16 listopada 2015

B dla B*

**********************************************************

Więc wyobrażam sobie, że nie czmycham ze spuszczonym wzrokiem, potykając się przy tym o skrzynkę z przecenionymi jabłkami, tylko mówię panu Tadziu (no wiem, że Tadziowi), co myślę o takiej mowie nienawiści, natomiast pan Tadzio daje mi za to w mordę, na co ja nadstawiam butnie drugi policzek, rozjuszając go tym maksymalnie. Albo taką sytuację, że pan Tadzio rzuca się ze szlochem między skrzynki w rozpaczliwym geście (Jarosława Gowina), no bo jak ja mogę bronić takich bandytów, tak się na mnie zawiódł.

Babci o tym donoszę, a ona: słuchaj, mówi, wszystko wszystkim, ale miałabym ochotę bigos zjeść, dasz radę zrobić bigos? Jeśli nie ja, to kto? Dla babci wszystko. Rosoły i pulardy, fasolki po bretońsku, gulasze po węgiersku, bigos też. To kup kilo kapusty. Będzie dużo, za dużo dla ciebie, mówię. Ale to nie szkodzi, ona na to (bo woli jak zwykle mieć na zapas), jakby się zaplątał któryś z tych twoich uchodźców gdzieś w pobliże - lub komuś innemu - się podgrzeje, mamusia mówiła, że gość w dom... dalej to już wiesz.

pierwsze bałwany tej jesieni (też na "b"), październikowe
(był taki moment w październiku, że spadł śnieg) 

 _____________________
 *Bigos dla Babci
 **********************************************************

niedziela, 15 listopada 2015

P jak potato

**********************************************************

Że łopatka może być bez kości i że można przepoić wielbłąda albo pastwić się nad finalistą Konkursu Chopinowskiego w tak wyrafinowany sposób („Nie można powiedzieć, że jest niemuzykalny” – jak o Chorwacie Aloszy A. powiedziała jedna z komentatorek, znawczyni tematu), że można działać w ten sposób – obrzucić otoczenie szambem i ekskrementami, by potem wejść samemu w śnieżnej bieli, to już wiem. 

Niestety, nie wiedziałam, że idąc po ziemniaki w sobotnie przedpołudnie, czyli wczoraj, 14 listopada, poczuję się mniej więcej tak, jakbym trafiła na spóźniony albo wciąż trwający Marsz pod tym znanym hasłem, zrobionym na zasadzie „Pacanów dla pacanów” (coś w tym stylu). A poszłam tam, gdzie zwykle, czyli do pana Tadzia sprzedającego z żoną owoce i warzywa sezonowo. Oboje poczciwi. Stare dobre małżeństwo, wiodące między sobą rozczulające sprzeczki na temat tego, które ziemniaki są najlepsze na placki ziemniaczane albo krupnik. 

Jednak nie tym razem. Z daleka było widać, że coś się u nich dzieje. Mały tłumek, podniesione głosy. Ujrzałam pana Tadzia czerwonego na twarzy, usłyszałam wielki bluzg – na tę uchodźczą hołotę, którą najlepiej by było wystrzelać metodycznie, jak te kaczki, dokładnie tak samo, jak oni w nas strzelają. Drutem kolczastym ich ścisnąć, wypalić po kolei coś na grzbietach, może nawet numer, żeby sami uciekli. Niech się topią. 

Pan Tadzio mną potrząsa, bo chyba oniemiałam, czym może służyć przecież, mimo okoliczności, ziemniaczkami? A ja przecież czuję, że nie mam apetytu na placki ziemniaczane podlane takim sosem, no, nie przełknę tego. Jak możesz, panie Tadziu, mam ochotę powiedzieć, ale mówię, że nie, że dziękuję i że zmieniłam zdanie, rozmyśliłam się, mówię, myśląc przy tym: co teraz? co teraz? Myśląc przy tym: co teraz? co teraz? aż do teraz. 

co jest w środku?

**********************************************************

niedziela, 8 listopada 2015

Słowa według

**********************************************************

Niedzielne przedpołudnie. Żul, rozciągnięty na ławce, husia sobie wózek ze szpejami. Liście w transie, włosy w transie, kłaczki w transie. Halny. 

Spod kościoła bije łuna od zwartej masy fur, wybłyszczonych i odpicowanych, które oplotły ciasno mury niestarej świątyni. Wokół martwa cisza. Nie ma żywego ducha. Wszyscy w środku. Słuchają zapewne, co miał na myśli autor (tak naprawdę), kiedy pisał w Ewangelii o Samarytaninie (empatycznym), który - jak wiadomo - okazał miłosierdzie i udzielił pomocy potrzebującemu, owszem, ale (z naciskiem na ale) zrobił to roztropnie – nie targał go od razu do własnego domostwa, prywatnego, rodzinnego gniazda, które tak łatwo pokalać, tylko zaniósł do gospody. Tam zostawił, gdzie bogaty karczmarz się nim zajął. Czyż nie tak to było? Więc nie bądźmy frajerami, nie dajmy się omamić podejrzaną ideą spontanicznej miłości do bliźniego precyzyjnie nieokreślonego i tak właśnie postępujmy z uchodźcami, jak zostało jasno powiedziane – nie od razu na ojczyzny łono, do mieszkania, żeby używali naszych intymnych urządzeń, elektrycznych frezarek do stóp naszych i czyszczenia uszu, żeby nam zanieczyszczali urządzenia te albo i psuli, nie wiadomo, co gorsze. 

To chyba nawzajem - niech i wam czynią podobnie.


**********************************************************

czwartek, 5 listopada 2015

Nie włóczcie kinomana

**********************************************************

Ta scena w filmie Intruz, kiedy kobieta w sklepie rzuca się na zabójcę swojej córki, chce go zatłuc, chociaż ten odbył karę i powrócił, jest upiorna, mrozi w żyłach krew. 

Wrażenie grozy nie znika, nie ulatnia się do końca filmu, zapiera dech na równi z intensywną urodą krajobrazu, w jakim toczą się sekwencje zdarzeń, nieprzynoszących przełomu, aż do sceny finałowej, w której matka ofiary powie: „Idź stąd” do tego chłopaka. Do intruza. To jedyny progres. Może najlepiej by było po prostu go odstrzelić, jak psa, z którym tak właśnie postąpił dziadek Johna przy pomocy familijnej dwururki, żeby oszczędzić zwierzakowi dalszych cierpień? Przeklęte pytanie.

Żyją w tych swoich domkach, jak psy w budach, stanowiące stado, dopóki się nie wściekną, póki ich ktoś nie poszczuje. A to ludzie właśnie. 

Żyjemy w swoich domkach, jak psy w budach, stanowiące stado, póki się nie wściekniemy, póki ktoś nas nie poszczuje. To my, ludzie, właśnie?

Więc nie włóczcie kinomana po byle-czym (kiedyś usłyszałam zapowiedź takiego programu w TV, którego chyba już nie ma: Włóczcie kinomana i zdumiałam się naiwnie, a potem załapałam, że prezenter chciał powiedzieć właśnie to: W Uczcie kinomana zobaczą państwo itd., kwestia dykcji, i tak już zostało), ale jeśli się zawleczecie na Intruza Magnusa von Horna, to jest szansa, że może na chwilę oderwiecie się od kontemplacji wielkiego paradoksu łopatki bez kości na przykład (w promocji oczywiście) albo przystojnych zarazków, umierających zbyt młodo w oparach domestosa (też w promocji, ma się rozumieć), od konstatacji fałszywej: Jakie to wszystko proste! dobrniecie trochę zmęczeni do konstatacji prawdziwej - że to wszystko jest potwornie trudne. Na ludzką miarę po prostu, homo sapiens. 


**********************************************************