piątek, 15 maja 2009

Ekwilibrystyka probabilistyki

********************************************************

Jakie jest prawdopodobieństwo, że obudzę się któregoś ranka w całkiem innej rzeczywistości? w której nie będę już sobą? że świat, który oswajam zniknie? że zmieni się konfiguracja? i że zostanę oddzielona od tego, co stanowi jego esencję? co wydaje mi się pokrewne? bliskie?

Jakie jest prawdopodobieństwo, że będę budzić się zawsze w takiej samej rzeczywistości? w której będę mogła pozostać sobą? że świat, który oswajam przetrwa? że nie zmieni się konfiguracja? i że nie zostanę odcięta od tego, co stanowi jego esencję? co wydaje mi się pokrewne? bliskie?

Ile jest podobieństwa do prawdy w przeciętnym prawdo-podobieństwie? prawdy, czyli tego, co się realnie wydarzy?

Nie wiem. I nigdy nie będę wiedzieć. Prawdopodobnie.

********************************************************

niedziela, 3 maja 2009

Niechętnie to piszę

********************************************************

Tydzień temu widziałam Tatarak Wajdy. Nie zamierzałam poświęcać mu ani linijki, bo rozczarował mnie ten film. Mocno.

I niestety nie obszedł mnie wcale. Nijak nie dotknął.

Jednak temat wraca w dyskusjach, a ja utwierdzam się w swoich odczuciach, choć opinie bywają różne. Jakoś nikt nie zdołał mnie do tego filmu przekonać. Przetrwałam dzielnie wszystkie próby zbawienia, nawrócenia oraz dodania otuchy, że ze sztuką nie jest tak źle. No sorry, na pewno nie jest. Wierzę w katartyczną moc sztuki. Ale "Tatarak" jako dowód w tej sprawie to raczej marny pomysł.

Ten film przygnębił mnie pod każdym względem. Mam wrażenie, że wszystko, co powiedziano o nim w ramach reklamy i lansu (bazującego na ważnych i trudnych słowach, takich jak śmierć, utrata, choroba, pożegnanie - miłości jakoś zabrakło), pozostało w sferze pobożnych życzeń. Nic z tego nie wisi nawet w powietrzu, bo ten film nie ma żadnego klimatu. Ani Iwaszkiewiczowskiego, ani egzystencjalnego, ani obyczajowego. "Jandowy" chyba najbardziej. I nie jest to, niestety, zaleta. Po co Wajdzie był ten Iwaszkiewicz? Skoro został całkiem odarty ze swojej własnej esencji?

Janda nie przekonuje mnie ani trochę w żadnym ze swoich wcieleń w tym filmie - ani jako dotknięta śmiercią pani Marta, ani jako aktorka o sławnym nazwisku, która straciła męża-operatora, ani jako ona sama w scenach, gdy demaskowany jest plan filmowy. Nie ratują tego filmu dobre zdjęcia i malarskie stylizacje. Zgoda - zamysł był karkołomny, ale nikt nie kazał Jandzie tego robić. Sama chciała odegrać w tym filmie taką właśnie potrójną rolę. Abstrahując od wątku osobistego, który naprawdę trudno oceniać ze względu na jego intymność (mam to Jandzie za złe, że zamyka odbiorcy buzię w taki jednak nieuczciwy sposób - bo śmierć Edwarda Kłosińskiego jest jeszcze bardzo świeża), film po prostu nie trzyma się kupy, rozwala się konstrukcyjnie, w związku z czym dramaturgię ma raczej żadną. Wszystko jest poszatkowane, pocięte zbyt mocno, żeby mogło zrobić wrażenie.

Jak znaleźć formę dla bólu i rozpaczy po utracie kogoś, kogo się kocha? (Ale też przecież dla miłości, która w obliczu śmierci zdaje się tracić swój sens - czy naprawdę? - i której nie ma prawie wcale w tym filmie.) Czy człowiek jest w stanie szukać formy w fazie, gdy naturalną gamą dźwięków jest dla niego raczej jęk? Zawodzenie? Całkiem świeżo po czyjejś śmierci? Podobnie jak nie wierzę Kochanowskiemu, który misternie wystylizował swoje Treny, na tyle skutecznie dłubał przy ich formie, że w zasadzie osiągnął doskonałość, tak nie przekonuje mnie Janda w tym filmie, choć wierzę w jej prywatny ból. Jedno jest pewne - oczywiście miała prawo wypowiedzieć się jako aktorka, tyle że automatycznie wciągnęła mnie w to jako widza. Dlatego teraz o tym piszę.

Różewicz wydał tom "Matka odchodzi" w wiele lat po rzeczywistej śmierci swojej matki, mimo że teksty powstały dużo wcześniej. To naprawdę zmienia postać rzeczy.

Jeszcze słowo o Wajdzie -
nie interesuje mnie specjalnie jako reżyser społeczno-historycznych opusów. Ale obejrzałam i "Brzezinę", i "Panny z Wilka" na podstawie Iwaszkiewicza. Oba filmy są świetne. Bo Iwaszkiewiczowskie właśnie. W "Tataraku" Wajda Iwaszkiewicza zdradził. Oddał ten film Jandzie. Takie przynajmniej mam wrażenie. Ale nie jest to film Jandy. Jest to film o Jandzie. Za Jandy sprawą właśnie. Edwarda Kłosińskiego - któremu film jest dedykowany - paradoksalnie w nim nie ma. I nie sądzę, żeby była w tym premedytacja. Taka przewrotna intencja, że niby całe życie w cieniu Jandy i dedykowany mu film też zasłonięty przez żonę.

********************************************************