niedziela, 26 lipca 2015

Pierwsze kuszenie Obamy

**********************************************************

Obama zakończył właśnie swoją wizytę w Kenii, kolejną w życiu wprawdzie, ale pierwszą prezydencką. 
“I’m proud to be the first U.S. president to visit Kenya, and obviously, this is personal for me. There’s a reason why my name is Barack Hussein Obama. My father came from these parts and I have family and relatives here. And in my visits over the years, walking the streets of Nairobi, I’ve come to know the warmth and the spirit of the Kenyan people.” 
Po raz pierwszy był tam dawno temu - jego ojciec już wtedy nie żył - jako prawnik, zanim jeszcze zaczął polityczną karierę. Oj, inaczej mogłyby wyglądać jego losy i losy Ameryki, no i Kenii, a być może nawet świata (nie bawiąc się w detal), gdyby wtedy znękany Obama uległ pewnej intensywnie doświadczonej pokusie:
„Zacząłem wyobrażać sobie niezmienny rytm dni przeżywanych na tej twardej ziemi, gdzie co rano możesz się budzić ze świadomością, że od wczoraj nie zmieniło się nic; gdzie widzisz, jak powstają rzeczy, których używasz, i potrafisz opowiedzieć o ludziach, którzy je zrobili; gdzie można uwierzyć, że wszystko może trzymać się kupy bez pomocy faksów i komputerów. A przez cały ten czas mijała nas stała procesja czarnych twarzy – krągłych buź dzieci i pomarszczonych twarzy starców; te piękne twarze pozwalały zrozumieć, dlaczego dla czarnych Amerykanów, takich jak Asante, pierwsza wizyta w Afryce stawała się momentem przemiany. Na kilka tygodni czy miesięcy mogli tu doświadczyć wolności człowieka, któremu nikt się nie przygląda – poczucia, że twoje włosy rosną dokładnie tak, jak powinny, a twój tyłek porusza się w takim rytmie, w jakim ma się poruszać. Tutaj czarny człowiek gadający do siebie na ulicy stawał się zwyczajnym wariatem, a czarny przestępca z pierwszej strony gazety – zwykłym przykładem zepsucia obecnego w ludzkim sercu; tutaj nie trzeba się głowić, czy ten wariat albo przestępca przypadkiem nie mówią też czegoś o twoim własnym losie. Tutaj czarny jest cały świat, więc można było po prostu być sobą; można też było być innym, nie czując się zarazem oszustem albo zdrajcą. 

Jakie to kuszące – pomyślałem.” 
Barack Obama, Odziedziczone marzenia. Spadek po moim ojcu, tłum. Piotr Szymczak


**********************************************************

sobota, 25 lipca 2015

Trzymam Tobie kciuki!

**********************************************************

„Postanowiłem podzielić się z Tobą bardzo ważną wiadomością: kupiłem sobie parę świnek morskich – są brązowe, małe, mają około 2 miesięcy. Tyle tylko, że świnek nigdy nie hodowałem i dlatego mam dla Ciebie bojowe zadanie – zorientuj się czy któraś z Twoich koleżanek hoduje świnki i jak z nimi robi. 
A poza tym co u Ciebie i co w Kosmosie?
W Pradze mamy bardzo fajną pogodę. Coraz szybciej topnieje śnieg i już nareszcie czuje się wiosnę. Chciałbym, żeby już były wakacje. Czeka mnie jeszcze do zdania kilka egzaminów – myślę, że nie powinienem mieć z nimi kłopotu. Trzymaj mi kciuki!” 
Nie pamiętam, co odpowiedziałam wtedy, jako małolata. Ale teraz tak się stało, że naszła mnie potrzeba domknięcia tego koła, które się zatoczyło, kiedy niespodziewanie odezwałeś się znowu, bez zwrotnego adresu tym razem, w każdym razie na planecie Ziemia, i jak zawsze za przyczyną najważniejszej osoby w moim życiu. 

Więc co u mnie? Znam się trochę lepiej na hodowli świnek niż wtedy, na zwierzakach w ogóle. A poza tym dużo się zmieniło/nie zmieniło, co stwierdzam na przemian z przerażeniem i z ulgą. Jak ostatnio, kiedy się natknęłam na Rilkego, via Dziennik Bachmann, z dawnym dreszczem. Co zrobisz, gdy ja umrę... Żal mi Boga. 

Za to w Kosmosie się dzieje. Wszystko z powodu planety, którą namierzył niedawno boski teleskop Keplera i którą spece NASA po głębszych oględzinach ogłosili starszą siostrą Ziemi. Czyżbyśmy zatem nie byli jedyną tak osobliwą trzciną w tym wielkim bezkresie?

I co powiesz na to? 
Trzymam Tobie kciuki i pozdrawiam! 

PS Szyderców odsyłam do Body/Ciało Szumowskiej. 


**********************************************************

wtorek, 21 lipca 2015

Obumarł we mnie żołnierz*

**********************************************************

„Wszyscy o mnie gadają, i naturalnie cała familia także. „Chodzi z Żydem”. Mama oczywiście jest bardzo zdenerwowana tym gadaniem, a nawet nie ma pojęcia, jakie to ma znaczenie! Nie mówi wprost, co jej ciąży, więc dziś w kuchni sama zaczęłam i powiedziałam jej, że nigdy nie rozmawiamy tak, żeby nie mógł tego usłyszeć ktoś trzeci, zresztą sama przecież wie i czuje najlepiej. Chyba mnie zna! Ale wcale nie o to chodzi, tylko o to, że „z Żydem”. Powiedziałam, że przespaceruję się z nim dziesięć razy przez Vellach i przez Hermagor, niech się ludzie oburzają, tym lepiej.”

I kto to pisze? Ciekawa jestem bardzo, jak obstawiają ci, co akurat nie kojarzą. No bo tych, którzy akurat wiedzą oczywiście ta zabawa nie dotyczy.

Jest to fragment Dziennika wojennego, pisanego przez Ingeborg Bachmann. Kartka z czerwca 1945 roku! Bachmann ma wtedy osiemnaście lat i poznaje przebywającego tymczasowo w Hermagor żołnierza 8. Armii Brytyjskiej, Jacka Hamesha. Hamesh jest w gruncie rzeczy austriackim Żydem, który trafił do Anglii w 1938 roku z transportem żydowskich dzieci, "właściwie miał już wtedy 18 lat, ale jego wuj jakoś to załatwił, rodzice już nie żyli". Potem znalazł się w armii brytyjskiej, a po zakończeniu wojny, ze względu na doskonałą znajomość niemieckiego, wylądował w biurze FSS (Field Security Section), w jednej z alianckich stref okupacyjnych w Austrii.

Z trudem mieści się w głowie, że po wojnie – tuż po t a k i e j wojnie - w austriackiej wsi o nowym znajomym Bachmann mówi się w taki sposób: „ten Żyd”, a zadawanie się „z Żydem” budzi w tamtejszych lokalsach jakąś chorą sensację podszytą dobrze znanymi, obrzydliwymi fobiami. Chociaż zdaję sobie sprawę, że jest to jednak trudność z gatunku dość naiwnych.

Dziennik wojenny Bachmann jest krótki, lecz intensywny. Pozwala poczuć opór, odruch sprzeciwu i mdłości, jaki musiał ten nazistowski syf budzić w każdym, kto od początku umiał właściwie go ocenić, kto był po prostu przyzwoity. Bachmann jest odważna. I osamotniona w tej odwadze. 

W jednym z fragmentów Dziennika, który zaczyna cytatem z cudnego wiersza Rilkego: „Co zrobisz, gdy ja umrę, Panie…”, pisze o tym, że przestała schodzić do bunkra na czas bombardowań, że już się nie boi.
„Na ulicach nie ma teraz żywego ducha. Dni są takie słoneczne. Ustawiłam krzesło w ogrodzie i czytam. Z całą mocą postanowiłam sobie czytać dalej, gdy nadlecą bomby. (…) Może to grzech tak po prostu siedzieć i patrzeć na słońce, ale nie mogę już wytrzymać w bunkrze, godzinami, gdy po kamiennych ścianach ścieka woda, a powietrze jest tak stęchłe, że człowiek prawie traci przytomność. Z powodu powietrza nie wolno rozmawiać, ale te otępiałe, nieme tłumy też są nie do zniesienia. Przeraża mnie myśl, że można by tam umrzeć razem ze wszystkimi, jak w stadzie bydła. Przynajmniej w ogrodzie. Przynajmniej na słońcu”.
Ingeborg Bachmann, Dziennik wojenny. Z listami od Jacka Hamesha, Czarne 2015

Jack Hamesh wyjechał do Palestyny w 1946 roku, skąd pisywał do Ingebor listy przez jakiś czas. Czy jesteś zadowolony, pyta Bachmann, albo wręcz szczęśliwy? Tak, jestem zadowolony, mógłbym przecież równie dobrze gnić w masowym grobie gdzieś w Polsce albo w Niemczech albo wręcz w mojej DAWNEJ OJCZYŹNIE Austrii. Ale szczęśliwy nie jestem, pisze Jack.

Nigdy potem się już nie spotkali. 

________________________________________________________
fragment z listu Jacka Hamesha do Ingeborg Bachmann

**********************************************************

niedziela, 19 lipca 2015

Bardzo trudno jest mi orzec, czy to ptak, czy nosorożec…

**********************************************************

Zeppeliny i toi toi-e, i drogowcy spowolniali od tropiku, rozgrzane blachy aut pomiędzy barierkami, w tym lincoln excalibur, który błyszczy się jak żuczek gnojarz z pancerzykiem o perłowym umaszczeniu i z groteskowymi wypustkami. Wakacyjne remonty w wielkim mieście. Termometr w pełnym cieniu generuje trzydzieści pięć stopni. 

Babcia wyciąga futro. Na balkonie obok pelargonii kitłasi się w tym skwarze na turystycznym krzesełku ładnych parę kilo miękkiej sierści. Trzeba wietrzyć od czasu do czasu, mówi babcia, no bo co z tym zrobić? 

A wiesz, że doszło do tego, że w Afryce ucina się rogi żyjącym nosorożcom, żeby zapobiec rzezi tych przetrzebionych totalnie gruboskórców? Ludzie je zabijają, bo sobie ubzdurali, że jak się nażrą takich nosorożcoworogowych sproszkowanych oranżadek, to się staną mocarzami, to śmierć się nie przewierci przez ich zgrubiałą skórę ani żadna słabość nie przeniknie do ich krwiobiegu. 

To taki zdrowy ten róg? babcia pyta, a ja odpowiadam, rozciągając swą odpowiedzialność i na babcię, i na nosorożce: zdrowe to są, moja droga, przede wszystkim kiszone buraki. Nastawimy zaraz cały słój, jak ukisną, będziesz sobie wcinać i żaden róg bawoli ani nosorożcowy naszym pysznym burakom nie podskoczy, mówię babci z całym przekonaniem. 

Potem biorę wywietrzone futro i narzucam sobie na ramiona, żeby babcia mogła mnie zobaczyć. Oto człowiek? Coś innego raczej. Ni to człek, ni to pies, ni wydra. Babcia przechodzi pomyślnie terapię śmiechem. 


**********************************************************

niedziela, 12 lipca 2015

Hej, profesor, wziąłbyś się za jaką robotę*

**********************************************************

Niedobre wieści, wojna! - babcia nie traci tym razem czasu na puste konwenanse, na miałkie powitalne rytuały, sytuacja jest poważna. Jak to wojna? gdzie i jaka wojna? No w tym filmie, co go oglądamy, babcia już mnie podpięła do fanklubu, bo to jest przecież serial h i s t o r y c z n y. Babcia jest z lekka dotknięta moim niedoinformowaniem w tematach zasadniczych, a także przyciężkawym kojarzeniem. Więc to tak. 

Gdy obieram ziemniaki, babcia wyciąga korale i zaczyna przymierzać: czarne, różowe, perły. Nigdy ich nie nosiłam, bo nie lubię korali, mówi. Powinnaś zacząć nosić, ładnie ci, przekonuję szczerze. 

Najpierw to była wojna - babcia rozwija jednak wątek wojenny – a potem czyn społeczny, ciągle nas zawozili na ten czyn, deski musieliśmy nosić z jednego miejsca w drugie przy budowie Nowej Huty, a następna grupa te same deski z powrotem przenosiła, daję słowo. Ja do domu po pracy wracać chciałam, miałam swoje sprawy, a tu nie było zmiłuj, czyn i czyn. Tym pannicom w haremie taka terapia pracą by się przydała, bo z tych nudów knują tylko i knują. 

Trochę mnie niepokoi, co babcia ma na myśli, lecz uświadamiam sobie, że babcia jest po prostu z powodu życiorysu twarda jak Roman Bratny, który nie pisał wprawdzie o Nowej Hucie akurat, ale przytrafiło się to innej ciekawej postaci z tamtej epoki - tak zaczyna się Dzień narodzin, pierwszy rozdział pewnej niesamowitej opowieści:
   „Profesor zdjął okulary i powiódł po zebranych białym, niewidzącym spojrzeniem. W głosie jego drżała irytacja.
   - Moim zdaniem – powiedział – to jest nonsens. Kraków był zawsze miastem kultury i nauki i miastem nauki pozostanie. Dlatego uważam za nonsens budowanie pod Krakowem wielkich zakładów przemysłowych.
Przez salę przebiegł szmer. Inżynierowie nie kryli wzburzenia, jakie wywołało w nich niesłychane wystąpienie rzeczoznawcy naukowego. Naczelny dyrektor istniejącej na razie tylko na papierze Nowej Huty, piękny, postawny mężczyzna o przedwcześnie posiwiałych włosach i zaczerwienionych z niewyspania oczach, uciszył gestem ręki wzbierający gwar i powstał, aby odpowiedzieć niefortunnemu mówcy.
   - My inżynierowie szczególnie szanujemy naukę, gdyż często korzystamy z jej pomocy. Ale nauka, tak samo jak technika, służy wielkiej sprawie poprawy bytu ludzkiego. Nauka, która się z tego obowiązku wyłamuje i chce służyć tylko samej sobie, nie zasługuje ani na szacunek, ani na opiekę. Proszę nam powiedzieć, profesorze, w czyim imieniu występuje pan przeciwko Nowej Hucie? Czy w imieniu studentów, którzy będą odbywali praktyki w jej zakładach, a z czasem zajmą tam stanowiska inżynierów? Czy w imieniu pańskiego miasta, przed którym sąsiedztwo Nowej Huty otwiera nowe perspektywy rozwojowe? Czy może w imieniu biednych chłopów podkrakowskich, którzy przed wojną wędrować musieli w poszukiwaniu pracy na Śląsk lub za granicę? Z pewnością nie. Występuje pan jedynie w imieniu ciasnego egoizmu konserwatysty, sprzeciwiającego się na ślepo wszelkim zmianom. Wierzymy głęboko, że postępowy świat naukowy Krakowa ma na tę sprawę pogląd zupełnie odmienny.
   Sala biła brawo. Dwaj inni profesorowie-rzeczoznawcy, pokonawszy w sobie odruch solidarności zawodowej, przyłączyli się także do oklasków. Członkowie radzieckiej ekipy projektodawców, którym wytłumaczono treść incydentu, kiwali z uznaniem głowami. Najstarszy z nich uśmiechał się z lekka. Znakomity inżynier i naukowiec, projektodawca Kuźniecka i Magnitogorska, przypomniał sobie zapewne w tej chwili jakieś zamierzchłe analogie z dawno już przebytego etapu historii.”
Marian Brandys, Początek opowieści, Państwowy Instytut Wydawniczy 1952
________________________________________________________
Marian Brandys, Początek opowieści, Państwowy Instytut Wydawniczy 1952

**********************************************************

sobota, 11 lipca 2015

Numer trzydziesty czwarty

**********************************************************

– Ach, co za miły pokój! Z przyjemnością można tu spędzić kilka tygodni. 

Tak wyraził się z entuzjazmem Hans Castorp, gdy kuzyn Joachim wprowadził go do pokoju numer trzydziesty czwarty, w którym miał zatrzymać się na planowane trzy tygodnie swojego pobytu w Davos. Joachim jako tutejszy posłużył mu od razu wszelkimi konkretami co i jak, dając Hansowi próbkę osobliwego klimatu tego miejsca, nie mając świadomości, jakie to może na Hansie zrobić wrażenie: 

- Przedwczoraj umarła tu jedna Amerykanka – rzekł Joachim. – Behrens od razu powiedział, że będzie z nią koniec, zanim przyjedziesz, i że będziesz mógł dostać jej pokój. Był przy niej jej narzeczony, oficer marynarki angielskiej, ale się bynajmniej mężnie nie zachowywał. Co chwila wychodził na korytarz, żeby płakać – zupełnie jak mały chłopak. A potem smarował sobie twarz cold cream’em, bo był wygolony i łzy paliły mu skórę. Przedwczoraj wieczorem Amerykanka dostała jeszcze dwóch krwotoków pierwszej klasy, to był koniec. Ale wyniesiono ją już wczoraj rano, a potem zrobiono tu naturalnie gruntowną dezynfekcję formaliną. 

Hans Castorp wysłuchał tej relacji „z pewnego rodzaju niespokojnym roztargnieniem” i „zaledwie przelotne spojrzenie rzucił na czysto zasłane łóżko z białego metalu”. 

A gdy zasnął, to natychmiast zaczął śnić. Śnił bez przerwy do samego rana. Przechodził z jednego snu w drugi, „aż zbudził go szary ranek, zaglądając przez uchylone drzwi balkonowe”. 

Na Amerykance i snach w dużym stopniu Małgorzata Sikorska-Miszczuk oparła swoje libretto, napisane do opery „Czarodziejska góra” Pawła Mykietyna, w reżyserii Andrzeja Chyry, ze scenografią Bałki. 

Są wakacje i mam to, co zwykle: "lekkie swędzenie palców i w okolicy płata czołowego". Der Zauberberg. Jeszcze raz? A potem jeszcze raz.

Malta Festival, Poznań 2015, Czarodziejska góra

**********************************************************

wtorek, 7 lipca 2015

Moje palce płonęły od ognia mej duszy*

**********************************************************

Uśmiechnięta, porozbierana… – babcia wita mnie w progu taką krótką charakterystyką, a następnie streszcza mi serial z jakimś cesarzem albo sułtanem w roli głównej, poligamistą w każdym razie, który – co babcia podkreśla – woli jednak dziewczęta roześmiane, czy niekompletnie ubrane, tego nie wiem. 

Cesarz kojarzy mi się najpierw z Hansem Christianem Andersenem, a w drugiej kolejności z Kapuścińskim.

Ten pierwszy żony nie miał (z tego, co wiem), drugi miał tylko jedną, niemniej dostarczył Arturowi Domosławskiemu materiału do rozdziału pt. O miłości i innych demonach, który znalazł się w jego biografii Kapuściński non-fiction, a który sąd nakazał mu ostatnio usunąć z kolejnych wydań. Wyrok jest kuriozalny, a także nieprawomocny póki co. 

Instytucja cenzury samemu Kapuścińskiemu nie była obca, do tego stopnia, że gdy zabrakło jej tam, gdzie jego własnym zdaniem byłaby potencjalnie naturalna, ocenzurował się sam, wycinając z amerykańskiej wersji książki pt. Szachinszach wszystkie fragmenty, mówiące o mało chwalebnej roli USA we wspieraniu irańskiego dyktatora. 

Domosławski się nie cenzurował. Za to został ocenzurowany.

Uśmiechnięty, może w czarnym golfie, z takim dymkiem: Moje palce płonęły od ognia mej duszy – tak widzę ilustrację do tego wyciętego rozdziału.


________________________________________________________
cytat z serialu, który ogląda babcia

**********************************************************