środa, 25 lutego 2015

Body of Czeburaszka

**********************************************************

A premiera Ciała Szumowskiej (za które dostała Srebrnego Niedźwiedzia z Berlinie) w polskich kinach dopiero 6 marca. 

Zawsze mnie bardzo śmieszyło określenie cielisty, kojarzyło mi się dosłownie, ale raczej z masą niż z kolorem, to znaczy jako taka mniej więcej arytmetyka: ciało + zwalisty = cielisty, a tymczasem kryje się za nim kolor ultra-subtelny, co za absurd. A teraz myślę sobie, że jest to określenie rasistowskie na dodatek, no bo jeśli cielisty ma oznaczać "mający barwę ciała, bladoróżowy", to to jest w żywe oczy dyskryminacja innych niż biała ras, których cielistość ma zgoła inny odcień. (Przy okazji: sprawdziłam w słowniku i okazuje się, że kiedyś, za górami, za lasami, miało to słowo także 'moje', 'mięsiste' znaczenie: 2. daw. "mający dużo ciała, mięsisty", hehe). Tak czy siak - flakowaty cielisty bawił mnie w pewnym wieku do rozpuku, w całkowitym zresztą przeciwieństwie do cielesnego, który wydawał mi się zawsze fascynująco-bolesny. 

I co jeszcze? Jeszcze czeburaszka. I algorytm. A także pasibrzuch i dziabążek (zdrobnienie od dziabąg), pasikonik, wafel i mastodont. No i wypłosz

Więcej nie pamiętam (w tym momencie), te muszą wystarczyć jako body text dla tego posta, który miał być chyba skromnym lajkiem - niecielistym oraz niecielesnym - w odniesieniu do paru wyrazów. Niewymienione przepraszam.



**********************************************************

poniedziałek, 23 lutego 2015

Idzie, Idzie…

**********************************************************

…. i jest! Kolejny dowód na to, że są dziwy na niebie i ziemi, o których się nie śniło postaciom przemądrzałym, ani mądrym nawet w tym przypadku. Nikomu chyba. 

Kiedy byłam na Idzie w zeszłym roku (małe kino, widzów jeszcze mniej), tak około środka seansu, wśród przeraźliwej ciszy, rozległo się nagle niegłośne, ale wyraźne chrapanie, na które zareagował szybko ktoś siedzący obok tego śpioszka. Śpioszkiem była – jak się okazało - starsza pani, która wyrwana nagle z drzemki, wypowiedziała się głośno: Ponury, ponury film… proszę cię, daj mi cukierka. 

Ponury film w holyłudzie to mimo wszystko nie nowina. Ale TAKI ponury film? Sprawdziłam przy okazji, czy Bergman dostał w ogóle jakiegoś Oscara i okazuje się, że tak: za Źródło w 1961. (Potem był nominowany regularnie z każdym prawie kolejnym filmem, ale już bez przesady – więcej nie dostał). 

No w każdym razie - szedł i szedł (a noc była rozległa i odbijała się echem). 

Jezu, jak się cieszę!

**********************************************************

niedziela, 22 lutego 2015

Koronkowym żabotem otarł spoconą twarz

**********************************************************

Ja jak zwykle o literaturze, której trochę było ostatnio w życiu mojem i może czas na małą summę, której potrzeba naszła mnie jakoś nagle i w najmniej odpowiednim momencie, toteż muszę się wziąć niniejszym i uwinąć z nią błyskawicznie (jeśli chcę iść dalej, „aż do końca”). 

Więc kiedy tak skroluję te przeczytane tytuły, polegujące w domu tu i tam, a najczęściej tam (gdzie się znajduje akurat moja nietransparentna osoba), to mi przychodzi do głowy Baron drzewołaz Calvino i to zdanie: „Podobnie jak jego jamnik, tak i Cosimo stanowił jedyny egzemplarz swego gatunku”. Już mówię dlaczego: ponieważ z tego klanu literackiego świetnego (byle czego przecież nie czytam;), w kontekście jednej autorki nie umiem myśleć inaczej niż w kategorii takiej klasy wyjątku. 

Mimo że przy okazji Szumu, który jest koronkową robotą, pozwoliłam sobie (no tak, pozwoliłam) na lekką irytację z pozaliterackich przyczyn (i chodziło o końcówkę książki), mając żal, że w bezwyjściowej sytuacji wprawdzie też chwyciła się autorka desperacko przelatującego akurat balonu (jak Cosimo), a następnie pofrunęła (jak Cosimo) w siną dal, to jednak nie skoczyła w ciemną otchłań (jak Cosimo) morza. Poleciała do nieba. Ale mnie w końcu nic do tego. 
"- Wiem, że jeżeli więcej myślę od innych i tych moich myśli im udzielam, a oni przyjmują, to to jest właśnie rządzenie."
Italo Calvino, Baron drzewołaz, w tłum. Barbary Sieroszewskiej akurat (nie Tulli)
Magdalena Tulli rządzi. 


**********************************************************

poniedziałek, 9 lutego 2015

mając tylko jedno oko, Zły nie zauważył, że przy tej odpowiedzi mrugnęli do siebie znacząco

**********************************************************

Czterdzieści pięć plus osiemnaście daje sześćdziesiąt trzy. I to jest pierwszy pożytek z nadużycia w postaci utożsamienia głównego bohatera powieści Przejechał cyrk (Jean, l.18) z jej autorem (Patrick Modiano, ur. 1945) – nabieramy orientacji w czasie, bo to nie jest jasno powiedziane, kiedy dzieje się akcja tej książki. Wiemy gdzie i wiemy, że bohater (i narrator w jednej osobie) wyławia całą zawartość opowiadanej historii z tego, co ma w pamięci, patrzy wstecz. I taką perspektywę - kameralną i retrospektywną - dostajemy. A razem w nią klimat charakterystycznej nostalgii, łagodności:

„Dziś, kiedy usiłuję sobie przypomnieć tamten wieczór, widzę dwie sylwetki z psem idące w górę ulicy.” 

Potem, w miarę czytania, zmienia się sytuacja: dezorientacja w czasie jest już nieaktualna, bo dostajemy raz po raz całkiem wyraźne wskazówki, jak to osadzić w historii bardziej uniwersalnej, przemyca się je dla nas w toku kryminalnej prawie narracji, i może wolelibyśmy nawet ich nie dostać: 
 „Uchyliłem okno. Przez moment panowała zupełna cisza, zapewne taka sama, jak w czasie okupacji, gdy mój ojciec wsłuchiwał się w nią wieczorami, stojąc przy tym samym oknie". 
 „Pewnego wieczoru, w tym samym miejscu i o tej samej porze podczas okupacji, mój ojciec odebrał podobny telefon. Nikt nie odpowiadał. Dzwonił z pewnością taki sam człowiek jak ten, łysiejący szatyn w jasnobrązowym płaszczu należący do służb specjalnych zajmujących się tropieniem ukrywających się Żydów”.
 „Wyobraziłem sobie mężczyznę w jasnobrązowym płaszczu, jak dzwoni do drzwi mieszkania przy boulevard Conti. Przychodzi po nas wczesnym rankiem, tak samo jak przychodził po mojego ojca przed dwudziestoma laty i jak będzie przychodził przez całą wieczność. Ale nigdy nas nie dostanie”.
Patrick Modiano, Przejechał cyrk, PIW 
 Georges Perec mnie zaciekawił. Podobnie Patrick Modiano, mimo Nobla. 


**********************************************************

niedziela, 8 lutego 2015

i nie rozdziawiaj tak ust, wyglądasz jak debil *

**********************************************************

- Jak to właściwie było? - spytałem. – To znaczy w czasie wojny. 
- No, prawie tak jak zwykle. Trochę trudniej zdobywało się żywność, ale niewiele się zmieniło. Niemcy byli zwykłymi ludźmi, takimi jak my. Z niektórymi poznaliśmy się bliżej. Wybraliśmy się nawet do nich w odwiedziny po wojnie. 
- Do Niemiec? 
- Tak, tak. A kiedy musieli stąd wyjechać w maju czterdziestego piątego roku, zadzwonili i powiedzieli, że jeśli chcemy, możemy wziąć sobie różne rzeczy, które zostawiają. Oddali nam najlepsze trunki. I radio. I wiele innych rzeczy. 
O tym, że dostawali prezenty od Niemców przed kapitulacją, słyszałem. Ale wtedy Niemcy przychodzili do nich do domu. 
- Zostawili te rzeczy? A gdzie? 
- W takim jednym miejscu, na usypisku kamieni – wyjaśniła babcia. – Zadzwonili i wytłumaczyli nam dokładnie, gdzie mamy szukać. Poszliśmy tam wieczorem i rzeczywiście leżały, tak jak mówili. Byli bardzo życzliwi, co do tego nie ma żadnych wątpliwości. 
To znaczy, że babcia i dziadek wspinali się po usypisku kamieni w majowy wieczór w czterdziestym piątym, szukając trunków zostawionych przez Niemców?
Karl Ove Knausgård, Moja walka. Księga pierwsza, Wydawnictwo Literackie
Tak pisarz, Karl Ove Knausgård, mierzy się ze świadomością, że jego babcia i dziadek musieli się gramolić gdzieś pod górkę (wprawdzie byli wtedy całkiem młodzi), żeby odebrać frykasy pozostawione dla nich przez wojennych okupantów, którzy kończyli misję. Rzecz dzieje się w Norwegii. Traumy brak. A powieść Moja walka jest o wojnie, ale nie o takiej, i dlatego pojęcie esesman nie pasuje tu w żadnym wymiarze, ani ścisłym, ani metaforycznym, choć postacią centralną opowieści jest syn babci, ojciec Karla Ove, też oprawca, wypełniony śmiechem i pogardą, cumulonimbus gigant, determinujący aurę, w jakiej dorastali jego synowie. „Od wielu lat usiłowałem pisać o ojcu, ale mi to nie wychodziło, z całą pewnością dlatego, że temat był zbyt bliski mojego życia i nie dawał się tak łatwo ująć w inną formę, która jest przecież warunkiem literatury” - pisze Knausgård. 

Więc wymykał się ujęciu trudny temat, nie pozwalał ugryźć się w żaden sposób, aż wreszcie wpadł na pomysł bystry Norweg, wyedukowany Norweg, że wyrzuci z siebie wszystko, literalnie, cały mix, co mu się bełta w głowie, a także w sercu i uczynkach - uzewnętrzni - co przełożyło się wydawniczo na sześć tomów najnowszego dzieła (w Polsce wyszedł pierwszy póki co).
„Nagły wstyd był w moim dzieciństwie jedynym uczuciem, jakie pod względem intensywności mogło się mierzyć ze strachem, oczywiście obok nagłej wściekłości, a wszystkie te trzy emocje łączyło to, że w nich ginąłem".
Karl Ove Knausgård, Moja walka. Księga pierwsza, Wydawnictwo Literackie
Dzieci o rodzicach. Karl Ove Knausgård o ojcu. Magdalena Tulli o matce. Forma Tulli to szczupłość i zwięzłość. Knausgård za to rozwiązuje język, płynie rzeką od dna do powierzchni, wzdłuż i wszerz, najczęściej po przekątnej, ale to nie jest wyprawa w poszukiwaniu straconego czasu. 


___________________________________________________________________
* Karl Ove Knausgård, Moja walka. Księga pierwsza, Wydawnictwo Literackie


**********************************************************

wtorek, 3 lutego 2015

Z przodu stała, jak Bozia dawała* (a raczej: z przodu stał)

**********************************************************

Babci działa na wyobraźnię olej z wątroby rekina reklamowany namolnie. Rekina? dziwi się babcia i widzi oczyma duszy krąg oprawców ze scyzorykami, rzucających się na biedną rybę i wyrzynających ten narząd z jej przepastnego organizmu, a następnie wyduszających z niego olej do słoika po ogórkach konserwowych. 

Może jednak ja to widzę? 

Skoro o zbrodniach mowa i o oprawcach – spóźniłam się niestety lub może Borys Lankosz się pospieszył, w każdym razie postanowiłam przeczytać wreszcie któregoś "Szackiego”, tzn. jeden z kryminałów Zygmunta Miłoszewskiego ze słynnym śledczym w roli głównej, a konkretnie Gniew, czyli ostatni tom z tej serii, no i co? Przez cały czas widziałam Roberta Więckiewicza, mimo że z Ziarna prawdy obejrzałam tylko zwiastun. Wystarczyło. Więc Więckiewicz mi zagarnął postać i nie dowiem się nigdy, niestety, jak wyglądałby mój własny prokurator, sprzed obrazka.

A kryminał jest rasowy. Szacki ludzki (Homo sum et nihil humanum…).

No i jeszcze te nazwiska, hehe, dobierane z wyraźną lubością, doskonale wykorzystane: Jan Paweł Bierut, Ludwik Frankenstein (Collegium Anatomicum oczywiście), Myślimir Szcząchor, Alicja Jagiełło, Teresa Zemsta, Edmund Falk, Tadeusz Smaczek, nie mówiąc o samym głównym Teo/Teddym, czyli Teodorze. Teodorze-prokuratorze. Szackim. 

a to nie Robert Więckiewicz, tylko autor
___________________________________________________________________
* Zygmunt Młoszewski,Gniew

 **********************************************************