Lektura książek w rodzaju Dzikiego kontynentu Keitha Lowe (Dziki kontynent. Europa po II wojnie światowej, wyd. Rebis), pokazujących upadek europejskiej cywilizacji, jaki się dokonał w tamtym czasie za sprawą samych Europejczyków, bez niczyjej pomocy z zewnątrz, sprawia, że powracają kontrowersyjne refleksje, którym trudno się oprzeć w tym kontekście. Takie na przykład, że Kafka zdążył na szczęście umrzeć na gruźlicę odpowiednio wcześnie. Albo że słabo dziwią decyzje o samobójstwie, jakie podjęli kolejno tacy ludzie, jak Ernst Toller, Józef Roth czy Stefan Zweig wobec zalewu faszyzmu i wybuchu faszystowskiej wojny. Józef Roth pisał do Zweiga w lutym 1933, tuż po dojściu Hitlera do władzy: „Zmierzamy do wielkiej katastrofy, (…) udało im się ustanowić rządy barbarzyństwa, (…) panuje piekło, to wszystko prowadzi do nowej wojny”. W maju 1939 już nie żył.
No właśnie, Józef Roth. Gdy sięgałam po Kafkę pierwszy raz, to pamiętam, że byłam ciekawa, czy faktycznie jest takim gigantem, czy też jest może gigantem przereklamowanym co nieco, jak to bywa częściej raczej niż rzadziej. Okazał się lepszy niż to zdołali wyrazić wszyscy jego entuzjaści razem wzięci, przerósł wyobraźnię. Przypomniało mi się to teraz, gdy zachęcona „reklamą” sięgnęłam właśnie po Rotha, Józefa, nie Philipa, Austriaka, urodzonego ponad dekadę później niż Kafka, ale z podobnego kręgu kulturowego. Zachowując proporcje, warto było. Marsz Radetzky’ego i Hiob (innych powieści nie czytałam) to autentyczny i gęsty crème de la crème literatury.
„Oblicze jego było gładkie, jak płyta bogatego nagrobka”. Albo: „Wędrowali. Była noc. Domyślali się obecności księżyca poza mlecznymi chmurami”. Albo: „Długo leżeli wyczerpani, bezbronni, milczący – jakby ciężko ranni”. Wszystkie zdania u Rotha mają moc.
I jeszcze taki fragment:
Wierzył swoim dzieciom na słowo, że Ameryka jest krajem Pana Boga, New York miastem cudów, a angielski najpiękniejszym językiem, że Amerykanie byli zdrowi, Amerykanki piękne, sport ważny, czas drogocenny, bieda występkiem, bogactwo zasługą, cnota połową powodzenia, wiara w siebie całkowitym powodzeniem. Taniec był higieniczny, jazda na wrotkach była obowiązkiem, dobroczynność wkładem kapitału, anarchizm zbrodnią, strajkujący wrogami ludzkości, podżegacze sprzymierzeńcami diabła, nowoczesne maszyny błogosławieństwem niebios, Edison największym geniuszem. Niedługo ludzie będą fruwać jak ptaki, pływać jak ryby, widzieć przyszłość jak prorocy, będą żyć w wiecznym pokoju i w doskonałej zgodzie budować drapacze nieba aż do gwiazd. Świat będzie piękny – myślał Mendel – szczęśliwy będzie mój wnuk. On wszystkiego doczeka!Józef Roth, Hiob, tłum. Józef Wittlin
Tymczasem 100 lat później Maria Dąbrowska-Majewska, która mogłaby być na przykład prawnuczką Mendla Singera, mieszkającą w Warszawie, mówi tak w ostatnich Wysokich Obcasach: "Wcześniej nie doświadczyłam antysemityzmu, mimo że mieszkałam w małym mieście. Gorzej było już tu, w Warszawie. I jest coraz gorzej. Nawet tu, w tym bloku na Pradze, w którym mieszkam od lat, ileś osób nie wsiada ze mną i moimi córkami do windy. To jest taki antysemityzm bez Żydów, bo ja jestem ochrzczona, wybierzmowana, mam maturę z religii".
Nie tylko antysemityzm. Rasizm w ogóle. I nie sądzę, żeby Józef Roth się zdziwił.
**********************************************************
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz