poniedziałek, 26 września 2011

Jestem tobą. Dla tych, co wyruszają w podróż.

*********************************************************

"To bardzo ważne, by w nadchodzącym sezonie największy nacisk położyć na makijaż oczu."
No i centralna ulga. Uff. Bo to jest w końcu podstawa, żeby wiedzieć, czego się trzymać. Co ważne jest, żeby wiedzieć. A jednak czasem chce pech, że oprócz megazadania dizajnerskiego naszego, uprawianego codziennie, powszedniego, którym jest terapeutyczne oraz praktyczne nadanie rzęsom naszym stosownej grubości, schizoidalnej raczej, to jest wynaturzonej, jak również zadbania o to, żeby wszystko było bardzo czyste, bez paproszka żadnego ani pyłku, równie schizoidalne z natury i odpalmione życie, kierując się intencją niezardzewienia w bezruchu, nasyła na nas karki, wplątuje nas w ustawki, z których mamy szansę ujść wprawdzie jakoś, ale ze szwankiem dużym i z głębokimi bliznami. Bezczasowymi, trwałymi. Wtedy wychodzi na jaw, że może ono przybrać postać zmyślnego zboczka ze stoma kończynami, który potrafi działać tysiącem bodźców naraz i robi to bez trudu: przyzwala, dokonuje, ugina i przekształca, wyklina i przynosi, wyraża, powoduje, uznaje, wywołuje, wiruje, podejmuje, odbiera, traci, pragnie, dostaje, zdradza, ścina, wartościuje i pisze, planuje, tańczy, szuka, sprzedaje i ogrzewa, wzbogaca i zdobywa, przestaje, nie rozwija, nazywa, sądzi, pali, pogrąża, dąży, znosi, skacze, dodaje, musi, umie, znajduje, broni, wyje i okazuje, jak również okazuje się. Zwykle na końcu. I jeszcze się opiera o całe setki pojęć, poza okiem, rzęsą i przebraniem, takich jak: położenie, instynkt, wspólnota i martwota, zbiorowość, niebo, ziemia, odwaga, trwoga, bunt, zmiana, przesłanie, norma, akt, cień, pragnienie, szczęście, ból, strach, wyczerpanie, próba, natura, jaźń, substytut, czas, chłód, myśl, talent, ciepło i siła, mądrość, droga, prawo, świadomość, lewo, pasja, obecność, smutek, rozwój, duch, instynkt, ucieczka, powód, pułapka, wiedza, wzrok, moment, wymówka, otchłań, słowo, głowa i dół, ambiwalencja. Wszystko.

Jako jedyni w przyrodzie jesteśmy pretensjonalni i ciężko nam się obejść bez bazy super gadżetów, w tym Boga. Hoho. I nie umiem się wzruszyć naszym losem. Ale akurat ciebie chciałabym zaprowadzić do prawdziwego cienia, który by dotknął palcami twoich policzków, żebyś nie musiała się bać. Trzymam kciuki.

*********************************************************

poniedziałek, 12 września 2011

Quit

*********************************************************

Poddaję się.

*********************************************************

niedziela, 11 września 2011

Herzschmerz i weltschmerz w jednym stoją domku, ale czy wyjdą na scenę?

*********************************************************

Jeśli jesteś romantykiem/romantyczką, być może nie poruszy cię ta historia, ale nie odchodź tak szybko. Chcę, żebyś coś z tego miał/miała, dlatego najpierw zgromadzę, zrekonstruuję rzetelnie mały skansen o romantycznym entourage'u oraz słowiańskim profilu, który powinien cię zadowolić. Na fajerwerki nie licz (to nie Francja), jednak na prosty pakiet o nostalgiczno-melancholijnym zakrzywieniu, do objęcia bezpiecznie wyobraźnią, możesz nastawić się od razu. Żeby cię rozweselić lub poruszyć, co tam wolisz, skonstruuję specjalnie dla ciebie scenografię prawie dydaktyczną, rzetelnie poglądową, używając reprezentatywnych atrybutów, w większości przyrodniczych, wśród których będziesz mógł/mogła rozpoznać między innymi:

- tęczę blasków (rozlaną na zachodzie)
- gwiazdę ognistą (gasnącą)
- niebo (złocone, też ogniste)
- morze (również złocone, a także wielkie i bezkresne)
- ciszę błękitu
- blask gromu
- mogiły popiołów
- niespokojne łoże
- ewentualnie ptactwo (najchętniej lecące w kluczu)

Widzisz wszystko? To teraz posłuchaj:
nie z mogiłki i nie w błyskach gromów, wchodzi Mensch, można powiedzieć Über, ponieważ jest wysoki oraz smukły. Idzie żwawo. Natyka się na nią (Mädchen). Nie zwracając się do niej meine liebe, ponieważ nie jest Niemcem, mówi, patrząc jej prosto w oczy:
- Przestań się wygłupiać, dziecioku, weź nie schizuj i chodź tutaj do mnie.
Kręci głową, wyciągając dłoń. Wtedy ona upada ze szczęścia, tak niefortunne zresztą, że obciera sobie kolano, dość boleśnie. On ją ratuje-opatruje, ona porzuca dywagacje na temat roli wieku oraz zdrowego rozsądku w ludzkim życiu. Robi się jedwabiście, a także śmiesznie, co powoduje, że katastrofiści z tła, tworzący zgrany chór, opłacany przez producenta, pukają się wymownie w czoła, następnie wzruszają ramionami i opuszczają demonstracyjnie scenę, zrywając dramaturgię. Kurtynie to generalnie wisi się całkiem dobrze, co może sugerować, że sprawa pozostaje otwarta, ale kto to wie. Nikt nie wie.

*********************************************************

środa, 7 września 2011

O tym, że ezopowej mowie niestety nie dość dwie słowie (i mniejsza o postmodernizm)

*********************************************************

Gdybym się mogła zająć projektowaniem chimer, bez refleksji na temat, kto to kupi, zagraciłabym fikcją cały dom, ponieważ dziwnym trafem czuję się mniej fikcyjnie, robiąc w mitach, niż pamfletując real. Albo w bajkach, gdzie pojęcie fikcji ucieleśnia się chyba najkompletniej. Zaczynałabym wtedy choćby tak: dawno temu (o zeszłym poranku) i daleko (w drugim końcu miasta) szła slalomem między robaczkami, które pomykały kozacko po chodnikowych płytach. We wszystkie strony świata się rozpierzchały, to jest w cztery, spod jej słabo obutych stóp, nieuszkodzone, żywe, gdyż akurat dzień miała taki, że patrzyła uważnie w dół, zwracała uwagę pilnie, a skoro raz zwróciła, nie mogła tego olać, żyć z potencjalną masakrą, przeprowadzoną wśród żuczków, na sumieniu. Zatraciła się w tych chodnikowych pląsach, zapominając całkiem, dokąd zmierza, ale droga nie rozwidlała się, dzięki czemu dotarła pomyślnie do właściwego celu, którym był spory budynek, horyzontalny raczej, ogarnięty, z monitoringiem nawet, ale słabym, nędznym na tyle, że zdarzały się tam kradzieże rowerów (co za obciach!). Weszła lekko i całkiem spokojnie, pozostając w nieświadomości, że kondygnację wyżej zaciera właśnie rączki miejscowa wiedźma-straszka, zwana też kuternóżką, która dla slalomistki jest literalnie nikim, żadną chrzestną, ma za to wielką słabość do aranżacji zdarzeń w stylu komedii omyłek, w ramach których udaje czasem po prostu, że nią jest, ostatnio całkiem często. I właśnie kuternóżka wyszykowała teraz taką mega zaskoczkę w swoim guście, którą postanowiła jej zaserwować. Zaczęła tak, jak zawsze - wypadła nagle znikąd nad jej głowę idącą w chmurze (ciemnawych włosów z grzywką).
- Elo, elo! W lewej czy w prawej? – wywrzeszczała na powitanie, lewitując przy tym wysoko nad schodami, co było elementem lansu i nie wróżyło dobrze, gdyż świadczyło o jej świetnej formie. - W której ręce, kochanie moje?
- W lewej-śmiewej – krzyknęła przytomnie, odgarniając sobie grzywkę z oka, lewego zresztą, i był to oczywiście odruch, bo nie wiedziała przecież nawet co i gdzie, choć zaczynała się domyślać, o co chodzi.
Kuternóżka pokazała pustą dłoń:
- Dawaj prawą, bo możesz dwa razy.
- No to w prawej.
- Hehe, i co teraz? - zaświeciła jasnym wnętrzem rączki, lol. – NIE MA! NIE MA! Ale pliz don't panik. Przecież i tak jest źle, kochanie moje.

i tak dalej
Gdy tak sobie piszę, nawiązując do punktu wyjścia, mam refleksję następującą: może to jednak lepiej, że w moim własnym domu z braku czasu oraz atłasu można potknąć się głównie o graty typu meble oraz gadżety, ewentualnie kulki rzucane kotce-despotce, ujętej w anegdotce o kotku, co miał piękne sny (i śniła mu się rzeka, wielka i pełna mleka aż po samo dno), no więc, że o to właśnie można się u mnie potknąć, a nie o takie stories, jak powyższa, poupychane wszędzie, tylko dlaczego tak mi żal?


*********************************************************

poniedziałek, 5 września 2011

Akrostych (ego-satyryczny)

*********************************************************

k l a s z c z ę
ł a s z c z ę
a p o r t u j ę

m a s z c z ę
s y c z ę
t u p i ę
w r z e s z c z ę

o

No i tylko w trzech ósmych okazuję się dobrą dziewczynką.

*********************************************************

niedziela, 4 września 2011

Że jest koniecznym bytu cieniem*

*********************************************************

Mocno spersonalizowane historie, z dużym ryzykiem wywołania silnego wzruszenia cudzych ramion, należałoby jednak deletować w fazie planów. Dobrze byłoby uśmiechać się przy tym sardonicznie, nie epatować głupio wyciśniętymi na dłoniach przecinkami paznokci (na przykład). Jeśli ironia losu jest zawsze autentyczna, za niewtykanie nosów do cudzych stosów, za zostawienie na pastwę, może grozić nam żywot wieczny. Jest taka opcja.

*********************************************************

* to z Ironii Norwida

*********************************************************

czwartek, 1 września 2011

Wezmę główkę i przetkam ją sobie przez pętelkę nieskończoności

*********************************************************

A jutro przed dziesiątą rano mój tata zblednie i ułoży ramię tak, żebym mogła zmieścić się obok. Wcześniej, w nocy, zagadam swój strach, mówiąc o tym, co nas jeszcze czeka, a on wysłucha tego cierpliwie. Potem ustalimy, że spróbuje zasnąć, więc położy się i zamknie oczy. Będę piła gorącą kawę i próbowała czytać, łapiąc z korytarza słabe światło. W sali będzie sennie i cicho, tak jak w czasie poprzednich nocy. Będę przekonana, że zasnął, że śpi i nabiera sił, ale on nie będzie spał, prawda? A nad ranem zacznę walić głową w mur. Lekarz chwyci mnie wtedy i zatrzyma. - Twój tata umiera - powie. Powtórzy to dwa razy. Potem będę musiała się obudzić.

*********************************************************