niedziela, 30 maja 2010

Idiotyzm doskonałości

*********************************************************

W pewnym mieście w dzień targowy takie słyszy się rozmowy:
- Jak tam w stolicy było?
- No jak, szybko i brudno. Zero życia jakiegoś normalnego. Siedzą w tych wypasionych osiedlach i tylko z domu do sklepu. I z powrotem.
- Bo to heroiniści są głównie.
Niewdzięcznicy jedni. Dewianci. No, no. Czy to ładnie wobec mateczki-natury, matematyczki z zawodu, która miliardy lat kombinowała nad optymalną matrycą, żeby cały ten zgiełk ogarnąć i nakręcić wokół własnej osi, wokół prostej auto-zasady? A ci, kurcze, do niej z dywersją, samowolką, autodestrukcją. Buntem? Raczej dziecinadą. Literami wielkimi jak woły WDRUKOWAŁA nam przecież mateczka (z kwantyfikatorem ogólnym: dla każdego żywego stworzenia): prząść powoli i higienicznie, sekwencyjnie. Przyjść na ten piękny świat, rozkosznie się przeciągnąć, rozrosnąć bujnie, zachwycić, następnie wyedukować, wspiąć po szczeblach, pożenić, rozmnożyć i zapewnić, a potem co kto lubi - najogólniej: prosto do nieba, estetycznie i konstruktywnie. Kit pradziejów, ewolucyjny omam-chytrusek. Który d z i a ł a, idzie jak czołg.
W obejrzanej przez przypadek scenie z jakiegoś filmu o wojnie: klasyka - liczna polska rodzina wywleczona przed dom, naziści z wielkimi kolbami żądają przyznania się do ukrywania Żydów, napięcie puchnie do granic wytrzymałości, wystarczy jeden niestosowny ruch i... jest - kamyczek stacza się po dachu, Niemcy dostają szału, puszczają obfitą serię, pod wpływem której padają kolejno: mąż, ojciec, dziadek, wujek, ciotka, matka, babka, dzieci i bóg wie kto jeszcze z rodziny. Afekt kończy się na młodej kobiecie - żonie, która, korzystając z chwilowego zawieszenia, rzuca się do ucieczki. Okoliczności jej sprzyjają, dopada zarośli, potem rzeki. Biegnie co tchu. Instynkt życia, majstersztyk świata. Tak zachowałoby się każde zwierzę (z wyjątkiem monogamicznych). Wszyscy, których kochała (kocha nadal), najważniejsi, zostali wybici do nogi, leżą u jej stóp i krwawią. A ona zrywa się i ucieka. Chce przetrwać za wszelką cenę. Nieważne, co będzie potem. Potem może zdechnie z rozpaczy, ale matryca działa. Żeby położyć się przy nich i umrzeć, musiałaby mieć jakiś defekt. Takich błędów mateczka nie obsługuje. Tutaj jednak była na miejscu. Mimo całej potwornej masakry, the operation completed successfully.

*********************************************************

niedziela, 23 maja 2010

Końskie nauszniki

*********************************************************

Wyjdzie na to, że znowu się spóźnię. Dłuższy postój, to już kolejny, tym razem na rozedrganym moście. Czekam. Joggingująca kobieta, podskakująca w miejscu na czerwonym świetle, wzbudza zainteresowanie dwóch piesków, też zatrzymanych przez czerwone. Patrzą na nią z wyraźną aprobatą, naturalnie włączają się do zabawy. Ludzie to dostojne matuzalemy, zredukowane fizycznie, mimo że o większej masie, a tu proszę, taki skoczny, partnerski egzemplarz, całkiem dorozwinięty, zdolny do kłusów i pasaży. Pełen respekt. O, już zielone. Ruszyli. Joggerka ostro, z fasonem. Pieski przyhamowane ręcznie, wierzgające w powietrzu, przeważone, jak na huśtawce, przez zbyt ciężkich dorosłych po drugiej stronie. Klap. A joggerka już hen za żywopłotem. Most też coraz bardziej hen. Wreszcie centrum, plac, gdzie wysiadam. Nadal korek. To znaczy tłok. Ile osób może przypadać na metr kwadratowy rynku atrakcyjnego turystycznie miasta w miłej porze wczesnowieczornej? Oraz jeszcze: ile dorożek? O, i jeszcze: ile koników, przyodzianych w śmieszne nauszniki, nasadzone na czubki głów? Rozglądam się. Czy one wszystkie tak mają? Na trzy dorożki, jakie mam w zasięgu wzroku, tylko jedna jest ciągnięta przez konie z czerwonymi, cyrkowymi ochraniaczami na uszach, idealnie zresztą dopasowanymi do ich kształtu. Po co? Czy właściciel robi z nich komercyjne klauny, czy też może chroni je przed hałasem? Biedne czy niebiedne koniki? Nie potrafię tego ocenić. Ominąć też nie, niestety, skoro wykiełkowało już w mojej czaszce, którą tak trafnie sportretował Munch (w Krzyku), pomimo świadomości zupełnej bezsensowności takich roztrząsań, ich kosmicznego zawieszenia. Na wszystkich historycznych zdjęciach ze zwierzakami, zawsze jestem z nimi w objęciach, co dziwne z wzajemnością, jest to lgnięcie wyraźnie obopólne. Jako duża już całkiem dziewczynka zasłynęłam w kontekście czworonogów m. in. tym, że spontanicznie podeszłam, a następnie czule objęłam, łańcuchowego wilka, tresowanego długo i kosztownie na krwiożerczego ochroniarza u jakiegoś dziwnego wujka. Duży wilczur zesztywniał wprawdzie - z szoku zapewne, biedak - ale nie zrobił mi żadnej krzywdy. Zdenerwował się dopiero na widok spienionego, falującego po intensywnym biegu wujka, który wyrósł nagle obok nas. Pies mnie cudownie oszczędził, za to wujek o mały włos byłby zagryzł mnie za ten numer, a on nie był szczepiony przeciw wściekliźnie, więc z dwojga złego wolałabym być pogryziona przez tego wilczka. Do ponownej wizyty u wujka nikt mnie jakoś nigdy nie namawiał. Dziwne. Nie ma siły, przetwarzanie w toku: uszy koni, ich cierpliwe milczenie (koni) a hipotetyczna krzywda, której doświadczają być może na moich oczach. Na szczęście nie zapominam skręcić we właściwą bramę.
- No wreszcie.
- Hej. Ale i tak na chwilę.
- Czekaj, czekaj, mam tekst zaproszenia na ślub. Chyba na ten się zdecydujemy. Patrzcie.
Okazuje się, że to gotowiec, ściągnięty ze stronki, wystylizowany na zaproszenie do teatru. Dramat w trzech aktach, napisany przez kogo? przez Życie (niespodzianka!). Po kolei: I. Dla duszy (kościół), II. Dla ciała (impreza), III. Noc poślubna (korona wyrafinowania). Tytuł: "A potem żyli długo i szczęśliwie."
- Co ty, chłopie - to Dumas ryknął - wszyscy umrzemy. Nikt ci o tym nie powiedział? Musisz zmienić przynajmniej tytuł, żeby było w miarę uczciwie. Na "Idylliczne intro" albo coś w tym stylu. Dramat to dramat. Wszyscy możemy skończyć jako zadowolony target stabilnego hitu stulecia pod tytułem "Syci i wzdęci", z którego bohaterami utożsamimy się w stu procentach, a ty sobie żarty robisz? Walka się toczy, chłopie. Zauważyliście ten wielki lans preparatów na wzdęcia? Cywilizacja wzdętych normalnie. Jak skutecznie się zrestartować, żeby radosna XXL konsumpcja mogła kręcić się w płynnym trybie 7/24/365? Masakra.

Pociągnęliśmy z zapałem temat. Czuliśmy się wyłączeni z tego obiegu. Nienasyceni, niewzdęci, nieskażeni preparatami, z niezalecanym "never" na niewyparzonych ustach. Tylko Dumas robił za Nietzschego. - Nie zapomnijcie, dziatki, że po idyllicznym intro wchodzi faza wiedzy radosnej! Nie mylić z radosną konsumpcją! Darł się, jakby był za górami, za lasami, a przecież siedział obok. Może to próba krzepy przez zejściem w zaludnione doliny. Nie wiem, ja chyba zostanę.

*********************************************************

niedziela, 16 maja 2010

Ile

*********************************************************

Wracając z/do, odchylam do tyłu głowę, póki nie poczuję oporu tramwajowego siedzenia. W linię wzroku wchodzi mi płynnie ekran, bezgłośny, dynamiczny. Bazar za dźwiękoszczelnym monitorem:
Dziś jest 134 dzień roku
Do wakacji pozostały 42 dni
Do Sylwestra pozostało 231 dni
Do studiowania na UJ masz 1349 powodów
Do usunięcia wzdęcia wystarczy 1 tabletka
Do przeżycia pozostała ci reszta życia

A 30 lat temu urodziła się Monika Morozowska, która jako aktorka stała się rozpoznawalna dzięki udziałowi w serialu Rodzina zastępcza emitowanym w telewizji Polsat.

Nieoczekiwanie na ekranie pojawia się inny rozpoznawalny aktor. Płaski, ułomny monitor usiłuje udźwignąć niezdarnie nadekspresję Charliego Chaplina, spotęgowaną przez właściwości techniczne filmu. Chaplin podskakujący żwawo w charakterystycznym przyspieszonym tempie. Chaplin wywracający oczami, wzruszony, urażony, prostoduszny i łatwowierny. Chaplin z fazy niemego kina.

Do zobaczenia Chaplina masz co najmniej kilka powodów.

*********************************************************

sobota, 15 maja 2010

Clin Window (nr 1 do mycia szyb)

*********************************************************

Przez całą półgodzinną drogę podniosłam wzrok tylko raz. Tramwaj zbyt długo stał, to dlatego. Oderwałam się od bezpiecznego druku. Zaskoczyła mnie czystość szyby, perfekcyjna. Całkiem jak(o)by jej nie było. Brak ostrzegawczej naklejki dla ptaków i pasażerów w postaci lepkich mazów i deformujących sznytów, charakterystycznych dla tramwajowych okien. Widokowy taras bez barier. Z Clin Window przezroczystą windą na szczyt, gdzie żer dla oka, nawet gdyś niewysoka - tym perfekcyjnym żerem dziś się z tobą podzielę. Dzięki, nie jestem głodna! Za późno, już wdepnęłam w ten suty poczęstunek. Danie główne: szczurek w agonii, nie za duży, upozowany przy torach, soczyście wypatroszony, wabiący niezainteresowanych intensywną czerwienią jelit albo może zwojów mózgowych, świeżutki, parujący. Nius poranka: młody, porzucony przez stado szczur desperacko rzuca się pod tramwaj. Jego wyrodna matka oraz nikczemny ojciec, do których prawdopodobnie nigdy nie uda się nam dotrzeć, mieli prawdopodobnie we krwi promili alkoholu kilka i kilka po przecinku, co dyskwalifikuje ich definitywnie jako odpowiedzialne instancje w hierarchicznej szczurzej rodzinie. Prawdopodobnie sprawa może mieć jakiś związek ze znajdującym się nieopodal zakładem sado-naukowym, znanym jako Animal Hardcore, w którym w ramach eksperymentów, sponsorowanych przez zainteresowane koncerny, wlewa się w biedne gryzonie (tak, tak, chomiczki też), monstrualne ilości alkoholu, etylowego zazwyczaj, oraz innych środków odurzających w celach sado-ludo-medycznych. Upojeni rodzice ofiary należą prawdopodobnie do coraz większej rzeszy tych, którzy z martyrologią na pyszczkach sprzedają się instytucjom o charakterze sado-mono-polo itd., motywując ten nikczemny proceder koniecznością zapewnienia swoim szczurkom-podlotkom naturalnych grzebyczków nowej generacji do wyczesywania z sierści śmietnikowych, słabo segregowanych nieczystości, co rzekomo warunkuje ich zdrowy rozwój. Sprawcy (to znaczy rodzice) nie zostaną prawdopodobnie pociągnięci do odpowiedzialności za swoje czyny z powodu ich potencjalnego nieodnalezienia (tzn. rodziców, nie czynów). Młody denat nie może liczyć na tradycyjny pochówek. Prawdopodobnie rewirowy kapo zaserwuje mu szybką kremację, korzystając z wyspecjalizowanego piecyka. Tylko skąd ja mam o tym wiedzieć? Śmierć każdego szczura umniejsza mnie albowiem jestem zespolona/zespolony z przyrodą. Nie pytam przeto, komu bije dzwon, ponieważ zwykle w ogóle go nie słyszę. Ale nie tym razem. Anielejący na tramwajowych szynach szczur być może zdumiałby nawet foba z Akwinu. To taki żart na koniec. Fob z Akwinu musiałby oderwać się najpierw od bezpiecznego druku.

*********************************************************

niedziela, 9 maja 2010

Karuzela z wyjątkami

*********************************************************

Czad ma do siebie to, że dla naszych zmysłów go nie ma. Nie drapie w gardle i nie szczypie w oczy. Nie ma smaku ani koloru, zapachu i konsystencji. Dlatego zaczadzony mózg bardzo trudno odróżnić od zdrowego. Do momentu wybuchu oczywiście (czad ma mocno wybuchowy charakter), którego siła rażenia jest zawsze ścisłą pochodną poziomu jego stężenia. Może objąć nawet kontynent, jeśli tych zaczadzonych mózgów są na przykład całe szwadrony (wolno kojarzyć/mylić ze "szwadronami śmierci"). Chodzi o to, żeby niezaczadzona szczęśliwie reszta ludzkości zdążyła przynajmniej osłupieć, zdziwić się, wpić paznokcie, zanim ta fala czadu na dobre gdzieś opadnie (do następnego razu). Ale może też chodzić o coś więcej, dużo więcej. Jak Ilse i Femke van Velzen, dokumentalistkom (i siostrom), deklarującym, że mają bardzo ambitne przesłanki, które popychają je do podejmowania określonych filmowych tematów. "Chcemy wpływać na świat" (jak to brzmi! tak prosto, że aż naiwnie). Najwyraźniej zgadzają się z poetą: lawina bieg od tego zmienia, po jakich toczy się kamieniach. Co oznacza, że nie robią "filmów dla samych filmów". Robią je po to, żeby własnymi palcami dotykać losów świata. Chcą zdążyć przed panem bogiem. Na tegoroczny Planet Doc Review przyjechały z "Gwałtem na wojnie" - dokumentem nakręconym w Kongu, osadzonym w kontekście tamtejszej wojny domowej, bestialskiej i krwawej, ale opowiadającym o dziwnym pojednaniu, o wypracowanym przełomie w relacjach pomiędzy odtrutymi, zresocjalizowanymi oprawcami a ich sponiewieranymi, okaleczonymi ofiarami. Ryzykownie to brzmi, ale naprawdę chętnie im uwierzę.

A tymczasem pewien znajomy programista na pytanie innego programisty o to, co w gruncie rzeczy robi napisany przez niego program, odpowiedział zwięźle: - Nic nie robi, chodzi w pętli generalnie przez cały czas. Wyszła mu przy okazji jedna z trafniejszych metafor naszej egzystencjalnej kondycji. Wieczność to nie jest "naprzód, naprzód", lecz "karuzela, karuzela".
Na szczęście kolega dodał: - Chociaż... raz przyłapałem go, jak....
I od razu w powietrzu pojawiło się więcej tlenu. Jak zwykle - nadzieja w wyjątkach.

*********************************************************

poniedziałek, 3 maja 2010

Spacer bez otocjana

*********************************************************

- Tu byłem - przekaz kosiarza jest zawsze bardzo jasny. Po ogolonym gładko skwerku uwijają się teraz ruchliwe kawki, wywlekając posiekane przez kosiarkę trupy dżdżownic i koników polnych, jeszcze ciepłe. Spijają zbełtany sok, wyciśnięty świeżo z miąższu mrówek, biedronek i innych żuczków. Krzątają się mechanicznie, jak wyspecjalizowana ekipa kompetentnych, ptasich grabarzy. Czarne na szczeciniastym zielonym. Rytuał po masakrze. Odruchowo zawieszam na nich wzrok. Niecierpliwe szarpanie za rękaw ściąga mnie z powrotem na chodnik. - Słuchasz mnie? - Jasne, słucham. Mówienie wyłącznie prawdy jest wyjątkowo nieetyczne. Skoro słucham, muszę iść dalej. Trudno. Usiłując wyrównać krok, potykam się niefortunnie i na moment tracę równowagę. Odzyskuję ją wprawdzie sama, ale i tak muszę przyjąć dookolne akty pomocy, za które wdzięcznie dziękuję. Nie ma za co? Nie będę polemizować. Już po akcji, odyseja w toku. Czy mam w oczach metalowe opiłki? Wzrok wędruje nie tam, gdzie powinien i nie mogę nad nim zapanować. Po lewej: tatko-triumfator, cały w skowronkach ulgi, że własne, złachane dzieciństwo ma już szczęśliwie za sobą i że teraz to on jest pocieszycielem, zbawcą i sędzią sprawiedliwym dla wszystkich nam raczkujących (głównie osobistych jednakże, krzepkich i dobrze odżywionych). W tle tatki sprinter-amator, przyduszony nagłą potrzebą organizmu, na finiszu galopu życia w stronę rozłożystej akacji (parawanu), liczy w duchu na czapkę-niewidkę gratis - jeśli zdąży - od matki natury. Dalej rozkołysany, opleciony roztańczonymi kablami, wykończony słuchawkowym pałąkiem - ktoś. Edukacyjny dialog z mijanego telewizora (- Chyba nie pozwolicie, żeby ona zniszczyła wasz projekt lub co gorsza waszą przyjaźń. - Masz rację, kochanie, nie możemy na to pozwolić, co ja bym bez ciebie zrobił.) Oraz dialog z mijanej ławki, przeistoczonej naprędce w kameralną, wyspecjalizowaną czytelnię łatwopalnych gazetek reklamowych (- Miska podwieszana Afrodyta. - Fajna, dają miskę plus deskę sedesową). Atak na rękaw, znowu. - Słuchasz mnie? - Jasne, słucham. Mówienie wyłącznie nieprawdy jest etycznie niedopuszczalne. - Czytałam gdzieś, że najlepszy słuch spośród ssaków ma kręgowiec o nazwie otocjan, podobno słyszy ruch pod ziemią na głębokości pół metra. - I co z tego? - Nic, chcę tylko powiedzieć, że są lepsi słuchacze niż ja.



*********************************************************