środa, 26 sierpnia 2009

Ma gdzieś zagracone polany (jak również polanową potomność)

*********************************************************

- Czy to jest kwestia perspektywy? Czy każdy, kto idzie wzrokiem (starannie, nie omijając żadnego centymetra) za zszarzałą, strzelistą formą surowego, smukłego buka, ma nieodparte poczucie (i platońskie - nie da się ukryć:), że to ruch we właściwym kierunku? - zapytała, jak zwykle naiwnie, komplikując przy tym bezdusznie (poprzez liczne, zawiłe wtrącenia) stosowaną przez siebie na co dzień, już i tak zagmatwaną składnię. - Czy to takie naturalne?
A wie dobrze, że wcale nie każdy. I że tylko w niektórych kręgach (a w zasadzie to krążkach, strużkach, gibających się na paluszkach - wiotkich!) jest to proste i autentyczne. Automatyczne. Normalka. Się rozchodzi o tę wertykalność, o wyżyny, drabinę, dążenie - cały ten transcendentny stuff. Że to takie symbo-deliczne. I "co ma piernik do wiatraka" się tu zupełnie nie stosuje. Nie ma żartów. Więc dlaczego jak głupi do sera - uradowana po uszy? Pyta słodko: czy zostanie jej wybaczone? Że ta nieosiągalność ją cieszy? I że nic na to nie poradzi? Że karłowata perspektywa (własna) wcale jej nie dołuje? Wręcz przeciwnie - uświadamia jej miejsce w hierarchii, która z drabiną bytów nie jest specjalnie spójna? Biegamy po wspólnym lesie (tak), śmiesznie mali w stosunku do drzew (tak). Czasem dopadamy jakiejś polany (tak). I wtedy natychmiast zaczynamy się tam urządzać (niepokoi nas nadmiar przestrzeni) - mnożymy, nagarniamy, znosimy, magazynujemy, piętrzymy i zagracamy (nie!). Wszystko to skrzętnie i doszczętnie. Aż w końcu tracimy orientację (tłok!). Baranki trzymane w pionie (poprzez sztywną obręcz zagrody). Dojrzewająca kiszonka. Papa. Tu się rozłączamy. Ona zamierza trzymać się drzew. Żadnych polan. I w górę będzie sobie patrzeć. Tak!

*********************************************************

niedziela, 2 sierpnia 2009

Literaci mają słuszność: życie jest pełne raptowności

*********************************************************

Pociąg. W przedziale raczej luźno. Ładne pejzaże. Błogo.
Przelatują ci przez głowę różne myśli, ale o Czechowie jakoś nie. O Czechowie nie myślisz wcale. Bo wprawdzie nic się nie dzieje (jak u Mistrza), ale równie wielki spokój wyczuwa się w powietrzu. Nic w nim nie wisi, nie gęstnieje. Wystawiasz się leniwie na łagodny podmuch, wywołany otwartym oknem, i chłoniesz monotonny rytm.
Nagle ("literaci mają słuszność: życie jest pełne raptowności") kątem oka widzisz, że gość z naprzeciwka zaczyna wykonywać jakieś dziwne, nerwowe gesty. Patrzysz na niego ukradkiem i po chwili nie masz już wątpliwości - ten mętniejący wzrok, charakterystyczne, odpływające spojrzenie! Więc już wiesz, czego szuka biedaczek. Wiesz już nawet, jak się nazywa - z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością już zgadujesz, że to... Czerwiakow! "Raptem widzisz, że twarz mu się marszczy, oczy wychodzą na wierzch, oddech ulega zatamowaniu... Czerwiakow opuszcza lornetkę, kurczy się i... apsik!!! Jak widzicie kichnął. Kichanie nigdzie i nikomu nie jest zabronione. Kichają i chłopi, i policmajstrzy, czasami nawet i radcy tajni. Wszyscy na świecie kichają."
Ale ty wiesz już także, że to dopiero początek dramatu. Całość potrwa około kwadransa. Przez ten czas będziesz myśleć już tylko o Czechowie, z trudem powstrzymując głupawy chichot i żywiąc nadzieję, że finał będzie jednak mniej spektakularny niż w rosyjskiej literaturze. Znacznie mniej. A jest szansa na taką rozbieżność, ponieważ "twój" Czerwiakow nie poprzestaje na jednym kichnięciu. Rozkichuje się sążniście i soczyście. Daje prawdziwy popis - kichania, parskania, spazmów oraz innych efektów specjalnych. Niemniej kiedy już się z nim upora, wróci truchtem do swojej roli i heroicznie rozpocznie akcję o wiele trudniejszą do zniesienia - z ugłaskanym zapałem przystąpi do obrzydliwie nachalnego procesu: kajania się, przepraszania. Będzie zwracał się kolejno do wszystkich z błagalnym pragnieniem przebaczenia zarówno w oczach, jak i w ustach. Będzie gadał i gadał, i gadał. O tym, że jest uczulony, że zapomniał, że nie chciał, że jeśli... Jeszcze raz, setny raz przepraszam!
Nie wiesz jednak, jak to się skończy, bo wysiadasz (uff, uff i jeszcze raz uff - twoja stacja!), pozostając z groteskowym wrażeniem, że tak samo, jak w "Śmierci urzędnika".

Ci alergicy są jednak teatralni:)

*********************************************************