czwartek, 30 czerwca 2011

Odruch warunkowy

*********************************************************

A gołębie mają taki zwyczaj, że podskubują chodniki. Plączą się i szwendają, z nosami przy asfalcie, tumaniejąc od smolistych oparów, baraniejąc do reszty.
- Chcesz w dziób? - rzekł jeden homo sapiens, wcale nie do gołębia (do mnie też nie, na szczęście).
Idąc z dziobem uniesionym wysoko nad asfaltem i gołębiami, myślę trzeźwo, uświadamiając sobie, że podobnie jak one, nie mam prawa do stawiania warunków. Chyba że (inaczej niż one) samej sobie.

*********************************************************

wtorek, 28 czerwca 2011

Niewykon

*********************************************************

Wydobywając pisk z poświątecznego balonika, który plątał się jakoś po domu - już nie fruwał - podmiękły, przyciężkawy, myślę o muezinie, który drze się bez obciachu na całą okolicę, skrzeczy, jęczy (nie w swojej sprawie co prawda i do wszystkich, do nikogo w szczególności, więc pewnie dlatego taki odważny) i się czuję jak niema ryba. Trochę jak w złym śnie, gdy śnią się różne głupie ostrzeżenia, kroki na strychu.

Za to kotek zdębiał totalnie - zdziwko! - na to powietrze z balonika i ten skrzyp. Oczka mu się zaokrągliły bardziej z tego zdumienia.

*********************************************************

piątek, 17 czerwca 2011

Realnie, czyli zmysłowo

*********************************************************

Świat jest pełnokrwisty i osobowy. Krwawo wstaje - z wielką napinką zazwyczaj, w blaskach, łunach - i krwawo się kładzie. Weź nie szpanuj, mam ochotę powiedzieć, ale tylko żartobliwie, bo przecież robi skubany na mnie wrażenie, o czym wie dobrze zresztą.

*********************************************************

czwartek, 16 czerwca 2011

Deklaracja niepodległości

*********************************************************

Jako postać cielesna o mięsie białym, niepiegowatym, delikatnym i proporcjonalnym, pozbawionym fizycznych defektów, ponadczasowym, nie powinnam przecież podlegać tak niezdrowym i destrukcyjnym, a nawet ekscentrycznym stanom psychicznym, jak:

- zwątpienia (gdy się nie ufa duchowi, który ulatuje jak opar przez usta lub oczodół i gdy się to widziało)
- lęki (gdy się nie ryzykuje - to żałosne, zbiera się siły i boryka się z myślą, że inni też nie)
- blokady (gdy jest się spokojnym jak prawdziwy pacyfista)
- oburzenia (gdy nie może się pojąć własnej głupoty)
- ekscytacje (gdy myśli się często, że można by iść i śmiać się)
- entuzjazmy (gdy czuwa się całą noc)

Niektóre z tych stanów powinno się zamknąć w Białołęce.

*********************************************************

środa, 15 czerwca 2011

Gdybym była mailem, wysłałabym się do odpowiedniej skrzynki

*********************************************************

Jestem szalony, woła pająk, wymachując nogami.
Jestem skupiony, mruczy kot, zawieszony nad majtającym pająkiem.
Plotę sieć nieskończoności, woła pająk.
Jasne, pewko, cwaniaczku, tyle że uwiązaną do żerdzi śmierci, mruczy kot.

Jestem córką rzucającego noże, która ani drgnie, wołam.
Mam w pamięci arrasy oczu niedoznanych i czułych rozmówców.
Tęsknię za nimi.

*********************************************************

wtorek, 14 czerwca 2011

Upadek konara, czyli o skutkach tego, jak ubiegłej nocy zbudził mnie dziki zryw kota z łóżka i jak się okazało, że złamał się konar zaokiennej akacji

*********************************************************

Słuchaj, światku, który obejmując swoimi krzepkimi dłońmi moją czaszkę, jednak je sobie zaplatasz, składasz, stykasz czubkami palców, tworząc miniaturowe wieżyczki, mądrzysz się, który przepuszczasz do mnie światło albo nie, słuchaj teraz, jak dziwnie miauczą za oknem twoje kawki, siedzące na kikutach pochlastanych akacjowych gałęzi. One wrzeszczą, a państwo w dole idą i konwersują:
- O, wreszcie porządek zrobiony został z tą akacją nieszczęsną, rozłożystą. Schludna wreszcie jest i regularna, równo obcięta. O jak pięknie. I o jak bezpiecznie.

Oczywiście wiedziałam, że tak będzie - że przycwałują z piłami, w słuchawkach, zabezpieczających mózgi przed potencjalną awarią, spowodowaną niekontrolowanymi aktami świadomości, przed którymi chronisz nas, światku, tak skutecznie. Że upiłują na zapas, z myślą o trzech pokoleniach pilarzy wprzód. Wiedziałam, że tak będzie, ponieważ poprzedniej nocy na zamieszkały (przez mieszkańców) teren jeden z konarów tej akacji spadł sobie samowolnie, złamał się, dotknął ziemi. I akacja zamieniła się w źródło - zagrożenia ma się rozumieć, przed którym ustrzeżono nas niniejszym na nieszczęście, jak również na zawsze i na siłę. Pień pozostał po tej obcince i kilka konarów - zawsze coś?

*********************************************************

poniedziałek, 13 czerwca 2011

Ironia romantyczna

*********************************************************

Czesław Miłosz (wiadomo, że Miłosz) dostawał zapaści od patrzenia na życie Amerykanów, które wydawało mu się egzystencją krów lub świń. Sam miał życie duchowe jak dzwon. W tej sytuacji mógł spokojnie zżerać kiełbaski topiące się, pękające w niedoskonałym krajobrazie, falującym, a jednocześnie obmacywać pulsującą od żaru glebę w poszukiwaniu jamy do ukrycia. Zwłaszcza że wypatrywana jama zamykała się przed nim notorycznie, więc nie wpadał, tylko konsumował, bo co miał robić. Bloody prophet.

*********************************************************

niedziela, 12 czerwca 2011

Nawracanie to nie szkółka niedzielna

*********************************************************

- Moje nazwisko nic pani nie powie, przyszedłem tutaj specjalnie, żeby porozmawiać osobiście. Dużą część swojego czasu poświęcam na rozmowy z ludźmi, ale teraz chcę go poświęcić wyłącznie pani. Prawdopodobnie już nie raz pukali do pani drzwi ludzie tacy, jak ja. Czy zastanawiała się pani kiedyś, dlaczego odwiedzają oni panią w domu, skoro pani i tak nie jest zainteresowana takimi wizytami? Odpowiem za siebie i wymienię dwa powody. Po pierwsze: ja robię to z miłości, która sprawia, że pragnę z całego serca, aby doświadczyła pani cudu zbawienia. Po drugie: postępuję zgodnie z instrukcją, zawartą w pewnym proroctwie przekazanym przez Mateusza - wybrańca (24:14). "Kto wzywa imienia Bożego, będzie wybawiony". Wybrałem panią spośród milionów, jestem świadkiem...
- Rany boskie! - weszła mu w słowo, wzywając imię Boże, zgodnie z instrukcją. - Czuje pan to, co ja? Czuje pan, że się pali? Że coś płonie w piekielnej mące, to znaczy męce, przepraszam...!
Nawracając się tak wołała, wycofując i mając na myśli niebanalny niedzielny posiłek, przygotowywany z pietyzmem, pozostawiony na ogniu. Nie przypadkiem zamknęła od środka drzwi.
Ding - dong
Ding - dong
Ding - dong
Nawrócenie wciąż stało u progu. Potem u progu sąsiada, wybranego spośród milionów, dalej u sąsiada sąsiada, wybranego (wiadomo) podobnie, u sąsiadki sąsiada sąsiada, u sąsiada sąsiadki sąsiada itd. A ponieważ wszyscy wzywali gromko Bożego imienia, z nadzieją na interwencję, wzywali wszelkich imion, a także wyzywali, powiedzmy sobie szczerze, ile wlazło, zrobiło się naprawdę religijnie. Jak w fazie małej inkwizycji. Mikro-nawrót.

*********************************************************

czwartek, 9 czerwca 2011

Świat stoi przed nami wytworem

*********************************************************

Świat stoi przed nami wytworem
mass-medialnej kiciowej paranoi.

Nie przed nami wszystkimi however - i to jest ta zła wiadomość, gdyż komplikuje sytuację, zmusza do czujnego różnicowania targetów.

Szuru buru, chlastu chlastu,
byle target nam nie zlazł tu,
by na pudy jego nudy
znikły jak z grysiku grudy.

Poezja nie działa osłonowo.

(A kiciowy znaczy kiczowaty i nie ma nic wspólnego z kotkami.)

*********************************************************

środa, 8 czerwca 2011

Spokój grabarza

*********************************************************

Grabarz kopie grób na cmentarzu. Staje nad nim poeta Wojaczek i gapi się zafascynowany. Potem wypowiada ten głupi tekst:
- Dobrze pan kopie.
Grabarz patrzy do góry, mierzy wzrokiem garniturek Wojaczka, jego inteligencki look.
- A tobie, synek, nikt nie dokopał? - mówi wreszcie i wraca do kopania.

Wojaczek pogrąża się zresztą ostatecznie w oczach grabarza, wskakując do kopanego dołu.

Fajna jest ta scena, oprócz tego, że symboliczna (Wojaczek, jak wiadomo, obsesyjnie biegał za swoją śmiercią).
Beznamiętność i trzeźwość tego grabarza, chlebożercy reprezentatywnego dla reszty ludzkości, zestawiona z wielką przeginką, egzaltacją, histerią poety, znajdującego się w fazie permanentnej epifanii (co musiało skończyć się szybkim zgonem), w zderzeniu z mocą desperado. Czy czekał na Wojaczka wielki spokój?

*********************************************************

niedziela, 5 czerwca 2011

Obudź mnie, proszę, za godzinę

*********************************************************

Dzień był słoneczny i bezchmurny, i nawet nie padało, gdy zbierając w pośpiechu swoje rzeczy, usiłowała zdążyć. Klap klap, białymi sandałkami, i już zza płotu pomachuje, a pies, nie zawias jakiś przecież, wie, co do niego należy, też biegnie wzdłuż parkanu, jak trzeba obszczekawszy, w ramach nieobciętego, pełnowymiarowego finału. Reszta także.

Oderwawszy się od jednego puzzlowego obrazka, stara się wtopić w drugi, ale tylko kurtuazyjnie, grzecznościowo. Skoro jej nie wychodzi, macha ręką. Dobra, niech będzie kolorowa na tym czarno-białym widoczku. Zbrodnia to w końcu nie jest. Zwłaszcza że zaraz zmieni tło. Wsiądzie i będzie mogła schować szczelnie źrenice pod powiekami. Zastanawia się, co chciałaby przespać.

Na pewno moment, gdy Sylvia Plath i Kasia Cichopek zostaną wymienione obok siebie jako kobiety piszące.
Moment zwątpienia w potencjał pewnej historii.
Moment, kiedy ktoś ważny uwierzy innym, zamiast jej.
Moment, kiedy znowu postąpi wbrew sobie.
I jeszcze happy end baśniowy woli przespać - jeśli jest tylko fikcją, cieniem ruchomym.

*********************************************************

piątek, 3 czerwca 2011

Pasja wg Motorniczego

*********************************************************

O tym, że tramwajarze dzwonią najwścieklej na odmóżdżone samochody, zachodzące na tory, nietrzymające się swojego pasa, wtryniające się w tramwajowy szynodrom, wie każdy wielkomiejski dzieciak, wyjąwszy te wychowywane w specyficzny, separatystyczny sposób, odżegnujący się od usług MPK. Bywa jednak - i życie to wykazało dzisiaj w świetle pewnej wąskiej uliczki - że sprawa nieco się komplikuje, że wtryniającym się w tory, zupełnie jak samochód, na zasadzie wystawania z linii, może być także człowiek, i że hioba biednego - tramwajarza ogarnia wtedy namiętność wcale nie mniejsza niż gdy chodzi o odmóżdżone auto – bezrefleksyjna ludzka bestia (pomimo dwunożności) jest zdzwaniana tak samo wściekle, z taką samą zajadłą żarliwością. Fakt, że chodziło realnie o człowieka mało standardowego, dramatycznie rozrośniętego wszerz, w barach głównie, co sprawiło, że krocząc wąskim chodnikiem, mógł zachodzić komicznie na ulicę, wystawać na pobliskie tory wcale nie gorzej niż samochód, taki jakiś poprzeczny niesamowicie był ten koleżka, za którym szłam, niestety, i obok którego tramwaj jadący wg rozkładu nie mógł się w ogóle zmieścić w tym specyficznym miejscu, tak wąsko było, przede wszystkim z powodu występowania historycznego muru po prawej. No więc idę akurat za tym zabawnie rozrośniętym wszerz, nijak wyminąć się go nie da, chyba że zszedłszy na ulicę, co zamierzam w końcu uczynić, po licznych przymiarkach, ale wtedy dobiega mnie odgłos nadjeżdżającego zza zakrętu tramwaju. Jedzie z tyłu, a tory przecież tuż tuż, dosłownie parę centymetrów od chodnika, tyle, ile na korpus wagonu przypada. Jakoś mnie nie zaskakuje, że słyszę znajomy dzwonek - wściekły - widzę nawet oczyma duszy, lub czegoś, co zwał jak zwał, motorniczego z żyłką czerwoną, pociemniałą, pulsującą na szyi po lewej i po prawej stronie, ponieważ wystający koleżka kroczy sobie wybitnie stoicko i zdaje się kompletnie nie czaić, że rozpaczliwy dzwonek - ów - dotyczy właśnie jego, tylko jego, wyłącznie jego. Jego właśnie. Wlecze się turystycznie, gapi, a tramwaj pianą pokryty, zaraz wzleci wraz z motorniczym jak balon szałem nadęty. Wpadam w popłoch. Co robić? Co robić? Nie mam wyjścia, muszę ratować ten idiotyczny pat, zwłaszcza że jako osoba idąca tuż za krytycznym gostkiem, tkwię po uszy w kleszczach tej sytuacji. Robię więc duży krok. Następnie profesjonalnie markuję lekkie potknięcie o piętę barczystego, którą muskam tylko realnie, żeby sobie przypadkiem krzywdy nie zrobić, jemu też nie. Koleś odwraca się z miną właśnie narodzonego niewiniątka, ale już widzę na szczęście, że ogarnia dramatyzm tej sytuacji, zaistniałej tak nagle - napierający z tyłu tramwaj wchodzi mu chyba dość nachalnie w pole widzenia, wypełniając całkowicie pierwszy plan. Wszystko toczy się błyskawicznie - gość odwraca się o 180 stopni, staje równolegle do muru, plecami, wciąga brzuch, odblokowując tym samym tramwajowi przynależną mu wg prawa przestrzeń. Motorniczy tylko na to czeka. Rozdzwoniony i oświetlony, rozłopotawszy w nabranym pędzie nasze ubrania, mija nas nonszalancko, bezpowrotnie. Ja barczystego mijam - spokojnie i w milczeniu. Barczysty wraca do poprzecznego układu. Jak się ma Motorniczy, nie wiem.

*********************************************************