wtorek, 23 sierpnia 2011

Podaj główkę, to cię pogłaskam

*********************************************************

Nie maż się, nie wymazuj, śmieszna mała dziewczynko, którą jak długo zamierzasz pozostać, jak długo chcesz się plątać z rączkami jak patyki, nóżkami, wystającymi spod przekręconej kołdry? Ile masz lat, dziewczynko, że wywodzisz wszystko ze snów?

*********************************************************

niedziela, 21 sierpnia 2011

Z perspektywy heliocentrycznej

*********************************************************

Nie będąc geologiem, geomorfologiem itp., zbieram kawałki gliny, z jakiej jest ulepiony, gdy je gubi, biegnąc po schodach, pogwizdując lub podśpiewując (kiedyś), używając aparatu mowy oraz roweru. Są identyczne, pasują, dziwię się ciągle, że aż tak. Nie będąc geologiem, geomorfologiem itp., chciałabym lekko zasłonić akwamaryny w oczach, poczuć rzęsy śledzące pilnie linie papilarne na dłoniach.

*********************************************************

wtorek, 16 sierpnia 2011

Speech

*********************************************************

Ponieważ to publiczność okazała się bohaterką dnia, gdybym miała przemówić do niej teraz, do drogiej publiczności, na oczach której rozgrywa się (rozegrało) przecież wszystko (wszystko), powiedziałabym: możesz pójść spać i karaluchy pod poduchy, więcej nie, bo na jawie dostałaś ode mnie wszystko (wszystko). Złodziejko.

*********************************************************

piątek, 12 sierpnia 2011

Pan to nie Pani (jednak), czyli dlaczego Bóg jest podobny do Lwa Myszkina

*********************************************************

Plącze mi się od rana po głowie widok taki, że siedzę sobie na przyśmietnikowym murku z Panem Bogiem, który przypomina trochę księcia Myszkina, majtamy błogo nogami, nucąc jakieś luźne, romantyczne kawałki, co nam się tam pod język nawinie, gdy nagle on zrywa się na równe nogi i woła: - O kurczę, matko boska, to znaczy matko moja, muszę zdążyć na wpół do drugiej na otwarcie nowej Biedronki! Albo zresztą... poślę Stawrogina. Co się dziwisz? Myślałaś, że Piotra? Stawrogina. Tak nazywam swoją prawą rękę, sobowtóra, szarą eminencję. Wiesz dlaczego? Bo lubi bawić się w kucharza zaraz po deszczu, gdy pojawia się na ziemi świeże błoto i jest go na tyle dużo, żeby smażyć z niego kotlety, rzeźbić frytki, robić z kałuży kompot i zapodawać to ludziom. Przyłapałem go wprawdzie kiedyś, jak wpychał ślimakom do skorupek stare szmaty akurat wtedy, gdy wyskoczyły na chwilę z domu, ale widziałem także, jak zachował się na widok dramatycznego przykurczu pajęczych nóżek, gdy przerażony krzyżak, trafiony taką szmatą, poczuł, że nie może już uciec, że musi udać w kulkę zwinięty śmieć, nic żywego i czekać, a Stawrogin umiał go wtedy ukoić. Mam do niego słabość od tej pory. Dzieli się ze mną wszystkim, to znaczy głównie milczeniem, bo rozumiemy się bez słów. To tylko wobec ludzi mam taki stresujący lęk, że nie rozumieją, kiedy milczę. Dlatego na ogół jest niezręcznie. Jak wróci, to ci go przedstawię.
Ale nie wrócił Stawrogin - nie w tym śnie - mimo że siedzieliśmy naprawdę długo. Okazało się, że w okolicy tej otwieranej Biedronki oberwała się chmura tak obficie, że błoto pojawiło się tam w masakrycznej po prostu ilości, więc Stawrogin dwoił się i troił, lepił i lepił, rozdawał. Konkurs nawet jakiś ogłosił, kto upiecze największą błotną babę, a następnie ją skonsumuje. - Bo wiesz przecież, że wszystkim swoim stworzonkom dałem nieograniczone prawo do konsumpcji - zdążył wtrącić jeszcze Bóg Lew, zanim na dobre mnie opuścił.

*********************************************************

czwartek, 11 sierpnia 2011

Z małym ogniem (nieeschatologicznie)

*********************************************************

Trochę się bawię cieniem przy "niekapiącej" świecy, poza zasięgiem wiatru. Obmyślam koniec świata, który w kaszę nie daje sobie dmuchać i kruchy nie jest, dochodząc do jedynie słusznego wniosku, że urządzenie go jest stosunkowo proste: trzeba zatrzymać na zawsze wszystkie czasowniki. Coś mi się jednak zdaje, że żadnej literatury z tego nie będzie.

*********************************************************

poniedziałek, 8 sierpnia 2011

Niech się cofną, żebyś mogła przejść

*********************************************************

Wiedz, że jesteś heroiną, skoro myślisz, że jeśli zaczęłaś biec, musisz biec nieustannie, bo to jest myślenie heroiczne. Sądzisz, że kiedy staniesz bez ruchu, wezmą cię za zepsutą głowę, do której można trafiać rzutkami. A potem cię zamienią w drzewo nieświadomości, z którego zrobią jakiś kulawy taboret. Albo wyzwą cię na pojedynek, w którym zwyciężą, okaleczywszy cię. Że cię zabiją i pożrą. Ale wyświetlasz w oczach nagłówek "AutonomiA". I tylko do odczytu, co widziałam, więc to świat niech uważa, żeby się o ciebie nie potknął.

*********************************************************

sobota, 6 sierpnia 2011

Co człowiek złączył, kosmos niech nie rozdziela

*********************************************************

Między jednym a drugim pragnieniem jestem posłuszna przepisom, odmierzając w skupieniu i respekcie szklanki przesianej mąki i ubijając białka, gdyż wiem, że to zadziała. "Witamy w piekle" - mamroczę, wstawiając do piekarnika zbełtaną według instrukcji bazę na kruchy placek. Przypomina mi się, że widziałam dzisiaj ten tekst, wysprejowany ponuro na szarej ścianie bloku, przy której tkwił żałośnie wyschnięty kikut drzewa, jak z paszczy pieca wyjęty po wydłużonym pieczeniu, co najmniej kilkugodzinnym, lub z horroru, czarny, w który wtopiły się znieruchomiałe wrony, jak zwęglone, upadłe aniołki. Gdyby mi przyszło upaść, wolałabym na plecy. Leżąc tak, czując łopatki, gapiąc się prosto w górę, mogłabym wyobrazić sobie wszystko, ale niczego sobie nie wyobrażę. Zamiast tego będę sklejać i składać nieurojone kawałki, które mi się rozprysły pod wpływem niekorzystnych podniebnych układów, rozjechanych okoliczności. Jakby co, można mnie zastać w domu.

*********************************************************

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Taki kram, jaki pan - po odpuście

*********************************************************

"Nie bądź taka durna", mówię sobie i nie rozstaję się z ludźmi. Rozdzieram foliową torbę i dobieram się do odpustowych miśków, wypełnionych bezowym kremem po same przylegające brzegi, mniej więcej jak ja zwątpieniem. Spożywam żwawo, odczuwając brak podobieństwa pomiędzy jednym wsadem a drugim. Jem przecież, aby żyć. Wątpię, by być, więc jestem, ale nie szamoczę się, nie poruszam, włosy tylko nawijam na palec, bo mam takie natręctwo od dzieciństwa, które mnie nie opuszcza (dzieciństwo też). Niegroźne, urocze nawet. Jeszcze jedno miałam kiedyś, dość dziwaczne, ale ono mnie opuściło: zawsze w domu stawałam w drzwiach kuchni, opierając się rękami o futrynę, i machałam energicznie jedną nogą - wyrzucałam ją mocno wprzód i w tył, a tata mówił wtedy, że huśtam diabła. I śmiał się.

*********************************************************