wtorek, 29 czerwca 2010

Cienia szukam?

*********************************************************

Wyskoczył nagle z bocznej ścieżki, ukrytej w gęstych krzakach. Nie oglądając się za siebie, wkroczył na chodnik, którym szłam. Nie zauważył mnie. Byłam bezgłośna w miękkich, szarych szmaciakach. I szybsza. Jego plecy były coraz większe. Zbliżałam się nieuchronnie. Wtem zatrzymał się gwałtownie i odwrócił. Zahamowałam ostro. Nie wiem, czego się spodziewał, ale uśmiechnął się na mój widok.
- Patrzę, co to za cień... - wskazał na chodnik, gdzie ogromniała gotycko moja sylwetka, ostra, mocno wydłużona, wyprzedzała mnie o dobrych parę metrów.
- ...a to ja - dokończyłam z uśmiechem.
Roześmiał się. Spodobało mu się. Chwilę jeszcze patrzyliśmy pod nogi. Było na co. Potężnieliśmy tam oboje bez skrupułów, zagarniając kawał terytorium. W rzeczywistości ułomki - on mały, czerstwy staruszek, ja o gabarytach mimozy - na chodniku byliśmy gigantami. Postawieni do pionu, w tej postaci, moglibyśmy gadać z czubkami drzew. Gorzej z ludźmi. - Tu wieża, jak mnie słychać? Jeśli trochę słabo, to sorry. Szczerze mówiąc, pytam pro forma. Łączność z ziemią obchodzi mnie, owszem, ale nie jest dla mnie priorytetem. Nadaję na takich falach, że tylko wieże pokrewne mogą słyszeć więcej niż zwykły szum.
Tymczasem dziadek od cienia, nieznajomy, znowu gwałtownie skręcił, po czym zniknął równie nagle, jak się pojawił. Jasny poranek trwał, słońce nadal figlowało za moimi plecami. Obejrzałam się na zamaszysty łuk. Nawet jeśli sens, za którym gonię, jest tylko cieniem strzelistym, i tak nie zdołam go podeptać. To już wiem.

*********************************************************

niedziela, 13 czerwca 2010

Założenia

*********************************************************

Och, och i jeszcze raz och! Tak szlochała wrona-zmartwiona (trzeba przyznać, że teatralnie), której przysnęło się nieco na słonku, w samo południe zresztą, wskutek czego wypłowiały jej prawie doszczętnie kruczoczarne, przepiękne pióra. Skonstatowawszy ten dramat, wrona zalała się łzami. Siedziała tak i płakała, operując powyższymi wykrzyknikami, aż pojawił się mały jeż, który był bystry, miał dobry charakter oraz czarny węgielek przy sobie. Dzielny jeżyk paroma zręcznymi ruchami łapek przywrócił wronie-zmartwionej pierwotną, głęboką czerń, przy pomocy węgielka oczywiście, tak fachowo, że była jeszcze piękniejsza niż przed tym przykrym incydentem.
Tyle bajka, która skończyła się dobrze. W realu jeżyk zażądałby pewnie od wrony niebagatelnej kaski za taki bodypainting, wprost proporcjonalnej zapewne do stanu desperacji, w jakim się znajdowała, jak również bazując na wiedzy, że nikt z jej bliskich przyjaciół i w ogóle nikt w okolicy stosownego węgielka nie posiada. Wrona zaczęłaby biegać po różnych kafkowskich instytucjach w celu uzyskania wystarczającej ilości gotówki na ten elementarny zabieg i niechybnie straciłaby wiarę w szlachetność oraz dobrą wolę zwierzątek, zamieszkujących las, a swoje potencjalne pociechy uczyłaby ku przestrodze wyłącznie anty-wierszyków, wypranych ekstremalnie z sielankowych, nadętych dyrdymałów, wypaczających prawdziwy obraz świata. Wyobrażam sobie jej rezolutne wronięta, recytujące z zapałem:

- Kto ty jesteś?
- Biedny głupek.
- Jaki znak twój?
- Oko w słupek.
- Gdzie ty mieszkasz?
- W Nonsenslandzie.
- Po czym stąpasz?
- Cóż, po bandzie.

Pozostaje mi przypomnieć złośliwie wszystkim rozczarowanym wronom, że i tak żyjemy na najlepszym ze światów! (miłosiernie za to nie dodam, przy jakim założeniu;)

Nasłuchawszy się tych wronich anty-bajek, odwracam się i odchodzę, buźka. Bright star, wierzę w ciebie, ale nie idę za tobą. Za chwilę całkiem się oddalisz (bo zakładam, że jesteś ruchomą gwiazdą).

*********************************************************

niedziela, 6 czerwca 2010

Wieczne niedoczekanie daj nam

*********************************************************

Hej, ty, lepiej tam nie idź! Dlaczego? Bo możesz ugrzęznąć po łydki, a nawet po kolana. W czym? W czymś mało apetycznym - w zsypie, w malowniczym mini-wysypisku, spontanicznym, anonimowym, w górze plastikowych worów, rozbebeszonych w większości, podejrzanych, podrzuconych przez kogoś o świcie, nad którymi unoszą się teraz chmary much. Nie, nie wiem, co tam jest w środku, ale widok jest obrzydliwy. Cała droga jest nimi zawalona. Gdzie? Tamtędy? Chyba też lepiej nie, tam ma teraz akurat seans lokalny święty Franio. Kto to? Taki tutejszy świrek, żulik jaśnie lewitujący, w uniesieniu całkiem dosłownym, jak najbardziej fizycznym, nad ziemią. Jak to? No, performens ma taki, że staje sobie bez ruchu w środku parkowego rondka, obwieszony różnymi betami, jak wystawna, magistracka choinka na wigilię, pękaty, krzyżuje ręce na wypchanej tekturami klacie, przymyka oczy, wtedy powoli zaczynają nadlatywać gołębie, obsiadają go hermetycznie, masz wrażenie, że wielowarstwowo. Czy się czymś smaruje? Nie sądzę, raczej działa bez konserwantów. Na ptaki-wabiącą-chemię żal by mu było kasy. Potem wykonuje Franio słaby ruch którąś ręką i gołębie zaczynają trzepotać skrzydłami, nie odrywając się od jego łachów. Wygląda, jakby unosił się parę centymetrów nad ziemią. Czad? No czad. Magiczny realizm. Jeszcze info - jak pójdziesz po skosie, spotkasz długiego chudzielca ze starannie zaczesaną łysiną i trzema psami: dwa duże, prawie rasowe, jeden mały, prawie kundelek. Chudy ściągnie cię na pewno wzrokiem i jeśli zobaczy przyzwolenie w twoich oczach, wda się z tobą w sympatyczną gadkę. Usłyszysz, jak walczył o pozostałe psy ze stada, dwa, otrute przez zwyrodnialców-sąsiadów, którzy myśleli, że ujdzie im to bezkarnie, ale niedoczekanie, panie, niedoczekanie!, dowiesz się, jak wielkie z nich były pieszczochy - świętej pamięci - i obejrzysz ich profesjonalne fotki zrobione przez zawodowca, który czesze aktualnie nagrody na międzynarodowych festiwalach. Jeśli powiesz, że musisz się zbierać, odprowadzi cię wybaczający uśmiech (skoro musisz...).
Co jeszcze możesz zrobić? Jeszcze wszystko. Oczywiście pod małym warunkiem - że szczęśliwie przyjdzie ci to do głowy. Nie, nie zdziwię się wcale, jeśli zaczniesz recytować Keatsa:
Bright Star, Would I were Steadfast as Thou Art
Będę wiedzieć, że też jesteś po super kinie. Zgadzam się, że Jane Campion zrobiła świetny film.

*********************************************************