niedziela, 30 października 2011

Trzy dwa raz, nieboszczycy są jak głaz

*********************************************************

Co wiemy?
Że Kartezjusz się mylił.
Że Beethoven słyszał tym lepiej, im bardziej głuchł.
Że im bardziej ślepł malarz Goya, tym wyraziściej widział.
Że im większa redukcja akcji, tym intensywniej się dzieje (u Becketta).
Że kiedy po-tworzeniu, kąpieli zażywały świnki morskie Białoszewskiego, to
że potem poeta mył sobie nogi w tej samej wodzie. I
że Orfeusz w Hadesie działał nienaturalnie.
Że się odwrócił OD życia.
Że ruch, jaki wykonał, był ruchem spontanicznym.
Że restrykcyjna natura odrzuca taki ruch jako sprzeczny z jej odwieczną zasadą.
Że dotąd nie wiadomo, dlaczego nie wolno nam tego robić.


*********************************************************

niedziela, 16 października 2011

Budząc zachwyt i budząc odrazę - chodzi o to, żeby nie spały

*********************************************************

Razu pewnego Odraza chwyciła Zachwyt za uchwyt i obróciła w paradoks całą rzecz.
Tak wyobrażam sobie działanie naszych organizmów. To znaczy z grubsza.
Jeśli kluczem do poprawnego funkcjonowania naszych ciał jest koordynacja reakcji pomiędzy półkulami - lewą półkulą oraz prawą - zapewniana przez silną wiązkę uchwytów-przewodników, czyli włókien, dzięki czemu jemy i śpimy wtedy, kiedy jesteśmy głodni oraz padamy na twarz (etc.), tak samo musi działać sfera naszego jestestwa (nie, nie przepraszam za wyrażenie), nieokrytego skórą, łamliwego. Że jest to ciągły balans w archipelagu dwóch lądów przeciętego na pół kosmosu: strony prawej - sfery zachwytu (rzeczywistego, silnego) oraz lewej - sfery odrazy (żywej i spazmatycznej, szczerej), który określa ściśle nasze relacje ze światem, tak myślę. Obie strony muszą być czujne i nie powinny spać, gdyż bezkrytyczny zachwyt, nieprzyprawiony odrazą, zakrawa na debilizm, podobnie jak odraza, ślepa i dogmatyczna, niewybełtana z zachwytem, grozi rozpaczą czarną, podczas gdy wybełtana staje się interesującą melancholią.
W praktyce może to wyglądać tak:
piękne, słoneczne przedpołudnie w zadrzewionym miejscu, wczesną jesienią. Patrzę wokół i czaszką kręcę, bo mi się w niej nie mieści, jak można dawać po oczach taką przegiętą tapetą, kiczem tak doskonałym z ultra błękitnym niebem i zarąbistym złotem w koronach drzew, topolami niedostępnymi, wyprężonymi w szpalerze tak sztywnym, tak wypiętym, że mam ochotę krzyknąć: - Cofnąć się! lub: - Z szeregu wystąp! - żeby zobaczyć, co się stanie. Widok zapiera mi dech. Wiem, że jeśli za chwilę potknę się niefortunnie o własną nieudolność lub o obrazek jakiś na tyle obrzydliwy, że sęp po lewej stronie - sęp odrazy - zacznie mi skubać jelita, wątrobę, serce, śledzionę oraz inne wewnętrzne narządy, wtedy ta prawa strona nie zawaha się użyć wobec mnie swej doskonałej broni, paralizatora, wypełnionego zakodowanym przed chwilą za-chwyceniem. A ja będę bezradna, biedactwo. Będę musiała mu ulec.

*********************************************************

niedziela, 2 października 2011

O wyborach - okiem proroka zamkniętego w pokoju z drzwiami, ale bez wizjera

*********************************************************

Chiromancja nie.
Nekromancja też nie.
Ekstrawagancja.

Jedzie sobie koleżka po Plantach w koszuli białej i granatowym garniaku na kolorowym rowerze z dużym koszem. Okazuje się senatorem, to znaczy potencjalnym, kandydatem dopiero do tej funkcji, niezależnym teoretycznie, o czym informuje społeczeństwo, rozdając mu lizaki oraz kalendarzyki z buldogiem, deklarującym w języku ludzkim, ściślej polskim, że wszystkimi czterema łapami głosuje za tym kolesiem. A przechodząca dziewczynka, odbierająca lizaka, wbrew pozorom nie jest kretynką, co też się okazuje, ponieważ bycie dziewczynką konsumującą lizaki nie musi się przekładać na mentalną naiwność, żywiącą się padlinką takich krzepiących złudzeń, jak nieśmieciowe umowy, super leczenie darmowe, życie pozagrobowe itd.

Więc ignorancja też nie.

Idąc, myśli dziewczynka o biednym Kierkegaardzie, który chciał być poetą, ale nie miał talentu, więc został filozofem. O tym, że słońce słabnie i że już tak nie parzy każde dotknięcie, jak wrzątek. Że lato to suchoty galopujące. Zawałka ducha. Że się wtedy choruje na śmierć. I czuje nie-kretynka, że bruzdy elegijne ulatują z jej twarzy z końcem lata i wraz z nastaniem jesieni, niezłej laski. Może wybrać teraz, nie odwlekać.

*********************************************************