wtorek, 1 października 2013

Ściekawością

**********************************************************

– Ścieka czym? – mam ochotę zapytać, wykazując się poczuciem humoru, które jednak sama oceniam jako kontrowersyjne w najlepszym razie, więc siedzę cicho i słucham (ściekawością), nie przerywając medialnym, ściekającym namiętnie profesjonalistom od języka. I jeszcze: - Co to jest bodział? – to pytanie mnie kusi („weź-bodziała” zanęca reklama ibupromu albo panadolu, nie pamiętam). Ale w gruncie rzeczy mam to gdzieś.

Z prawdziwą ciekawością to bym miała ochotę opanować w trybie advanced język ptasi, żeby stać się np. kawkousta (kafkousta swoją drogą też), a najlepiej multi-ptasia lingwistycznie, zwłaszcza o tej porze roku. – Hej, koleżanko kawko, pozwól, że ci pomogę rozwalić tego orzecha – mówiłabym wyraźnie w jej języku, i ona by to łapała w lot, a nie wzbijała się w błękit na moje podejrzane nadejście.

Bo tam, gdzie teraz chodzę, jest zielono i jest dużo drzew, i tak zwanych posesji z przydomowymi psami, które już ogarniam, z wzajemnością. Jest taki piesio, na przykład, gabarytowo sarenka (ale pies), wyrzeźbiony misternie, w miniaturze, który lubi sobie wygrzewać przednie stopy na słońcu, podczas gdy resztę korpusiku trzyma w cieniu.

Psi lingwista jest ze mnie lepszy zdecydowanie niż kawkowski (chociaż gorszy niż kafkowski) i fartownie, bo często muszę się kajać, mając jasną świadomość, że przy całej swojej pro postawie, kompromituję jednak te psiaki jako czujki. No, dają się zaskoczyć po prostu te głupence, jak nie-psy. Wyłaniam się zza krzaka, a one podskakują na mój niezwiastowany niczym widok, dostają zawału. - Sorry, naprawdę się nie skradam, to przez szmaciane obuwie i właściwości fizyczne organizmu – wypowiadam się wtedy z głębi aorty. I one to kupują. Zresztą często odpłacają mi się tym samym. HAU z przyczajki, nagłym i tubalnym; wtedy ja podskakuję, wcale nie teatralnie, tylko autentycznie, więc jest w miarę sprawiedliwie.

Dziś osobisty sukces odniósł Snoopy cwaniaczek, mistrz kamuflażu, młody beagle, wyskakując zza załomu, a ja popisałam się w odpowiedzi efektowną akrobacją powietrzną. Teraz jesteśmy kwita (bo ostatnio to on podskoczył).

Szczerze mówiąc, myślałam akurat wtedy o jednej świni, a dokładnie o tym, że też bym potrafiła podjąć pewne decyzje, ale bardzo się cieszę, że nie muszę tego robić. Jak Sándor Márai, na przykład, w 1946 roku, kiedy był chwilowo w Lozannie i dostał list z domu, który przeczytał kręcąc głową. „Piszą, że świnia, którą na spółkę z kimś hodowaliśmy na wsi, nie chce jeść i trzeba ją będzie zarżnąć przed czasem”. Wokół niego „pałace, Alpy, katedry pełne złoceń i arcydzieł sztuki”, a on uświadamia sobie, że to wszystko „zamki z mgły, sen, migające błędne ogniki”. Że dla niego w Europie „rzeczywistością jest owe pół świni”. Zastanowił się, potem zatelegrafował: „Bóg z nią, niech zarzynają”.

Dlatego Snoopy (the beagle) z taką łatwością mnie dziś zaskoczył.


**********************************************************

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz