niedziela, 6 października 2013

Ojciec K. oraz jego dzieci, czyli wszyscy jesteśmy hipokrytami

**********************************************************

To temat z mikrofali, odgrzany z pewnych względów, zresztą jako gombrofilka chcę przynajmniej zajawić, co myślę o Kronosie Gombrowicza. A właściwie nie tyle o Kronosie, na temat którego w sensie ścisłym (że się wesprę Pilchową frazą) wypowiedziano już chyba wszystkie możliwe brednie, ile o zjawisku zarzynania autora i jego literatury w imię uzyskania doraźnego efektu w postaci atrakcyjnego produktu, który powinien zostać wrzucony do koszyka przez jak największą liczbę kupujących. To nie jest wiedza tajemna, jak ten efekt uzyskać. Warunkiem podstawowym jest zagranie na prostych instynktach oraz kilka demagogicznych ściem. Chodzi o to, że przy wydaniu Kronosu było tego naprawdę na bogato. A także o głębokość rozjazdu pomiędzy wykreowanym w ramach promocji wielkim halo a nędzą egzystencjalną rzeczywistego materiału, poruszającego właśnie poprzez brak.

Bazowy kit kampanii był taki mianowicie, że Kronos Gombrowicza jest dziełem l i t e r a c k i m (ostatnim, nieznanym, wielkim). Do tego dorzucono historię mitotwórczą: o pożarze i o tym, jak to Rita, żona Witolda, została obarczona tajną misją niezaprzepaszczenia zagadkowej schedy po pisarzu w postaci pliku kartek, przechowywanych przez niego pieczołowicie w żółtej teczce; zobowiązana niejasno do ujawnienia ich światu, w szczególności odbiorcy polskiemu, w swoim czasie. Reszta (last but not least) to już obscena: obietnica hardcore’u, wrzodów, limfy, a także innych płynów ustrojowych, słowem tego, co homo sapiens jako absorbent kultury lubi najbardziej; nadzieja na dotkliwą (bo obrzydliwą) PRAWDĘ o zarozumiałym intelektualiście. Koniec i bomba, proszę państwa, król jest nagi i nie z porcelany, fe.

A teraz prawda faktów, czytelnicze świadectwo, moje własne, w reporterskim skrócie: Kronos nie jest dziełem literackim. To zapiski robione z mozołem, niechlujnie, w zawiły graficznie sposób, tak że odcyfrowanie tych kartek wymagało niekiedy "detektywistycznych zabiegów", jak pisze sam wydawca. Oszustwem było więc lansowanie takiego materiału jako literatury równorzędnej z innymi książkami w dorobku pisarza. Jest to po prostu (i aż) doskonały (niesamowity!) materiał, rejestr zdarzeń, mięso pozbawione skóry - jakiejkolwiek otoczki - cuchnące momentami jak padlina, "inferno interny", pokazane w sposób zredukowany, beznamiętnie (więc również bezlitośnie, bez cienia empatii, auto-empatii), jednak z zachowaniem wszelkich proporcji. Niesamowity materiał – przede wszystkim dla samego Gombra (w swoim czasie), w następnej kolejności dla „biografów”. Jego forma to goły kalendarz, respekt dla przebiegu życia w czasie (rzeczywistym), więc i kierunek oczywisty – od narodzin do śmierci – i nie ma sensu dopatrywać się w tym jakichś szczególnych intencji.

Pytanie – na ile sukcesem można nazwać taki rynkowy skutek, że Kronosa kupili/ kupią ludzie, których Gombro jako pisarz w ogóle nie obchodzi, nie mają pojęcia, co pisał, kim był i gdyby nie ta rozbuchana, "pudelkowa" kampania, w życiu by na tę książkę nie zwrócili uwagi, nie mówiąc już o kupowaniu jej. Więc jeśli sukces tej akcji miał na tym właśnie polegać - że ją kupią, choćby nawet po to, żeby ją potem przegrzebać w niezdrowym podnieceniu, wertować chaotycznie w poszukiwaniu wrzodów na intymnych częściach ciała, jak również "bufoniastych" adnotacji o "wzroście" prestiżu – to jaki to jest sukces? Że (w najlepszym razie) stanie im przed oczami obraz Gombra "siedzącego w Boskim Buenos i wsłuchanego w swoje kiszki" (o drobiazgu, że Gombro siedząc pisał, a także co pisał, nie będzie się pamiętać, bo się pamiętać nie może, gdyż się nie wie, nie ma się świadomości, ponieważ nigdy się tego nie poznało).

Mam jeszcze taką okołokronosową  refleksję – jako paradoksalny w kontekście rytualnego zarżnięcia tej książki i jej autora przy pomocy towarzyszącej jej wydaniu kampanii medialnej, odbieram wywód na temat interpretacji jej tytułu (że niby powinien być Chronos i Gombro się pomylił, ale jak tu poprawiać mistrza, więc zachowajmy Kronos, ale odmieniajmy go jak abstrakcję). Bo z tej książki w sposób perfekcyjny zrobiono właśnie Kronosa, najprawdziwszego ojca, który zeżarł własne dzieci.

 **********************************************************

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz