*********************************************************
O tym, że tramwajarze dzwonią najwścieklej na odmóżdżone samochody, zachodzące na tory, nietrzymające się swojego pasa, wtryniające się w tramwajowy szynodrom, wie każdy wielkomiejski dzieciak, wyjąwszy te wychowywane w specyficzny, separatystyczny sposób, odżegnujący się od usług MPK. Bywa jednak - i życie to wykazało dzisiaj w świetle pewnej wąskiej uliczki - że sprawa nieco się komplikuje, że wtryniającym się w tory, zupełnie jak samochód, na zasadzie wystawania z linii, może być także człowiek, i że hioba biednego - tramwajarza ogarnia wtedy namiętność wcale nie mniejsza niż gdy chodzi o odmóżdżone auto – bezrefleksyjna ludzka bestia (pomimo dwunożności) jest zdzwaniana tak samo wściekle, z taką samą zajadłą żarliwością. Fakt, że chodziło realnie o człowieka mało standardowego, dramatycznie rozrośniętego wszerz, w barach głównie, co sprawiło, że krocząc wąskim chodnikiem, mógł zachodzić komicznie na ulicę, wystawać na pobliskie tory wcale nie gorzej niż samochód, taki jakiś poprzeczny niesamowicie był ten koleżka, za którym szłam, niestety, i obok którego tramwaj jadący wg rozkładu nie mógł się w ogóle zmieścić w tym specyficznym miejscu, tak wąsko było, przede wszystkim z powodu występowania historycznego muru po prawej. No więc idę akurat za tym zabawnie rozrośniętym wszerz, nijak wyminąć się go nie da, chyba że zszedłszy na ulicę, co zamierzam w końcu uczynić, po licznych przymiarkach, ale wtedy dobiega mnie odgłos nadjeżdżającego zza zakrętu tramwaju. Jedzie z tyłu, a tory przecież tuż tuż, dosłownie parę centymetrów od chodnika, tyle, ile na korpus wagonu przypada. Jakoś mnie nie zaskakuje, że słyszę znajomy dzwonek - wściekły - widzę nawet oczyma duszy, lub czegoś, co zwał jak zwał, motorniczego z żyłką czerwoną, pociemniałą, pulsującą na szyi po lewej i po prawej stronie, ponieważ wystający koleżka kroczy sobie wybitnie stoicko i zdaje się kompletnie nie czaić, że rozpaczliwy dzwonek - ów - dotyczy właśnie jego, tylko jego, wyłącznie jego. Jego właśnie. Wlecze się turystycznie, gapi, a tramwaj pianą pokryty, zaraz wzleci wraz z motorniczym jak balon szałem nadęty. Wpadam w popłoch. Co robić? Co robić? Nie mam wyjścia, muszę ratować ten idiotyczny pat, zwłaszcza że jako osoba idąca tuż za krytycznym gostkiem, tkwię po uszy w kleszczach tej sytuacji. Robię więc duży krok. Następnie profesjonalnie markuję lekkie potknięcie o piętę barczystego, którą muskam tylko realnie, żeby sobie przypadkiem krzywdy nie zrobić, jemu też nie. Koleś odwraca się z miną właśnie narodzonego niewiniątka, ale już widzę na szczęście, że ogarnia dramatyzm tej sytuacji, zaistniałej tak nagle - napierający z tyłu tramwaj wchodzi mu chyba dość nachalnie w pole widzenia, wypełniając całkowicie pierwszy plan. Wszystko toczy się błyskawicznie - gość odwraca się o 180 stopni, staje równolegle do muru, plecami, wciąga brzuch, odblokowując tym samym tramwajowi przynależną mu wg prawa przestrzeń. Motorniczy tylko na to czeka. Rozdzwoniony i oświetlony, rozłopotawszy w nabranym pędzie nasze ubrania, mija nas nonszalancko, bezpowrotnie. Ja barczystego mijam - spokojnie i w milczeniu. Barczysty wraca do poprzecznego układu. Jak się ma Motorniczy, nie wiem.
*********************************************************
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz