Jest jeszcze taka zaskakująca implikacja lektury Amerykaany, że teraz siedzę i czytam w każdej wolnej minucie Odziedziczone marzenia Baracka Obamy (ang. Dreams from My Father. A story of Race and Inheritance), książkę napisaną przez niego jeszcze zanim stał się postacią powszechnie znaną. Czasem lepiej późno niż wcale. Moja szczera pro-Obamowa orientacja, mając charakter raczej generalny (demokrata, typ intelektualisty, pierwszy Afroamerykanin w takich progach itp.) i naiwny, a także intuicyjny (ujmujący bystrzak) zyskała dodatkowy wymiar, dla idei oczywiście, bo wiadomo, że na nic konkretnego się to nie przełoży przecież.
Moja wściekła ciekawość tej książki wzięła się dokładnie stąd (chciałam sprawdzić, czy to jednak nie przesada, a teraz podpisuję się, kurczę, pod ostatnim akapitem poniższego kawałka zasadniczo bez modyfikacji, sama nie wyraziłabym tego lepiej):
[dla jasności: miejsce akcji - USA, bohaterka – Nigeryjka Ifemelu i Amerykanim Blaine, czas – prezydencka kampania wyborcza, która zakończyła się w 2008 zwycięstwem Baracka Obamy; rozpadający się związek Ifemelu i Blaine’a spaja jeszcze na chwilę przed końcem wspólna namiętność: Obama]
„Z początku, chociaż chciałaby, żeby Ameryka wybrała czarnego człowieka na swojego prezydenta, uważała to za niemożliwe i nie wyobrażała sobie Obamy w roli prezydenta Stanów Zjednoczonych; wydawał się jej zbyt delikatny, zbyt chudy, był człowiekiem, którego pokona byle powiew wiatru. Hillary Clinton była mocniejsza. Ifemelu lubiła oglądać Clinton w telewizji, w kwadratowych spodniumach, z maską determinacji, skrywaną urodą, bo tylko w ten sposób mogła przekonać świat, że się nadaje. Ifemelu ją lubiła. Życzyła jej zwycięstwa, powodzenia, aż do dnia, w którym wzięła książkę Baracka Obamy Odziedziczone marzenia, którą Blaine właśnie skończył czytać i zostawił na półce, z pozaginanymi kilkoma kartkami. Ifemelu wspominała później chwilę, kiedy zdecydowała się ją przeczytać. Żeby zobaczyć. (…)Przeczytanie Odziedziczonych marzeń zajęło jej półtora dnia. Ifemelu wciągnął i poruszył człowiek, którego poznała na stronach książki, intrygujący i inteligentny, dobry człowiek, całkowicie, beznadziejnie, ujmująco ludzki. Przypomniało się jej określenie, którego używał Obinze, mówiąc o ludziach, których lubił: obi ocha – „czyste serce”. Uwierzyła w Baracka Obamę. Kiedy Blaine wrócił do domu, usiadła przy stole jadalnym i patrząc, jak sieka w kuchni świeżą bazylię, odezwała się- Gdyby tylko człowiek, który napisał tę książkę, mógł zostać prezydentem Ameryki”.
Chimamanda Ngozi Adichie, Amerykaana, Zysk i S-ka, 2014
**********************************************************
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz