- Gołębie się ucieszą – mówi babcia jak zwykle, wręczając mi torebkę wypełnioną suchym chlebem, a ja się gryzę w język, żeby się nie podzielić swym wrednym sceptycyzmem w kwestii atrakcyjności tego posiłku, jak również wydolności emocjonalnej naszych skrzydlatych braci oraz sióstr (w skojarzenia się nie wtrącam, jeśli komuś zaraz po „skrzydlate” wchodzą gładko na ten przykład „świnie”, jego sprawa).
Babcia zasypia potem z kategorycznym poczuciem dobrze wypełnionego moralnego imperatywu, a ja od kiedy obejrzałam Ghost Doga Jima Jarmuscha (ze sto razy), mam dla gołębi respekt całkiem innego rodzaju niż w stosunku do reszty ptaków (co nie znaczy wcale, że większy, tylko inny, napędzany siłą Jarmuschowego obrazu, a zwłaszcza paru scen), więc już od dawna jestem o wiele bardziej powściągliwa w wyrażaniu okołogołębich ekscytacji, włącznie z sytuacjami o charakterze ekstremalnym, jak okizdranie na Plantach wyjściowej marynarki. Niech im świeci.
**********************************************************
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz