Anna Janko prowokuje celnie, stosując w Małej zagładzie, opowiadającej o masakrze dokonanej przez Niemców w 1943 roku we wsi Sochy na Zamojszczyźnie, chwyt z „olimpiadą prześladowań”, znany skądinąd, kiedy mówi do swojej matki, która przeżyła cudem ów armagedon jako 9-letnia dziewczynka, że nie miała tak najgorzej, bo doświadczyła „tylko” zabijania i podpalania, bez znęcania się, maltretowania, bez gwałcenia, ot, wybito na jej oczach metodycznie wszystkich ludzi, których dobrze znała, plus rodziców, plus spalono wszystkie domy.
Ulegając tej prowokacji i stosując powyższy ranking, mamy podstawy przypuszczać, że czegoś jeszcze gorszego doświadczyła w tym samym czasie matka innej pisarki, Magdaleny Tulli, jako małoletnia więźniarka kilku obozów koncentracyjnych. Oraz także, że czegoś bardzo złego (gdzie to umieścić w tej skali?) doświadczyła w związku z traumą matki również sama Magdalena Tulli, choć matka urodziła ją przecież ładnych parę lat po tym wojennym koszmarze, o czym możemy przeczytać w powieści Szum.
Nie mam zbyt wielkiej ochoty ustawiać się w pozycji „historycznej” w kontekście obu książek (Anny Janko jeszcze nie czytałam), a tym bardziej wchodzić w takie tryby, które wymuszą myślenie w zbiorowych kategoriach „posttraumowych” lub tzw. „traumy drugiego pokolenia”, pojęć, robiących ostatnio dużą karierę, które oby nie skończyły jak „Holocaust”. Nie da się jednak ukryć, że obie te pisarki pokolenie posttraumowe reprezentują.
„Żadne zwierzę nie jest stworzone do znoszenia upokorzeń” – to mądre spostrzeżenie lisa, przyjaciela głównej bohaterki Szumu Magdaleny Tulli, który jest szczery i bezpretensjonalny („Ja bym się do niej nie zbliżał’, radzi swej przyjaciółce w kontekście wroga, „siedziałbym w krzakach, póki sobie nie pójdzie”), ale tylko do momentu, kiedy staje się "sędzią najniższym", wtedy zaczyna mówić językiem terapeuty, słusznym („To wszystko rodzina”) i już trudniej mu uwierzyć. Taki ma kierunek ta książka. Szum mnie trochę rozczarował.
**********************************************************