Kiedy wychodzę z domu, łapie mnie pani Krysia na korytarzu, sąsiadka, i pyta, czy nie udaję się przypadkiem do sklepu, bo jeśli tak, to może bym dorzuciła do listy zakupowej śmietanę małą piątnica i cukru kilo. A śmietana osiemnastka. Coś jeszcze, pani Krysiu? Może tak, może kostkę sera, też piątnica, i wafelek grzesiek. To wszystko, pani Krysiu? A! jeszcze majonez kielecki, średni, bo mi wyszedł, a jak żyć bez kieleckiego? Zapamiętałam, w porządku, mówię do pani Krysi dokładnie to, co myślę, i oddalam się, machając na pożegnanie komórką, a słońce jeszcze nie grzeje i piękny zapach unosi się z drzew.
Jest radośnie, więc zaczynam wyśpiewywać: „Majonez kielecki średni” (bez którego tak ciężko żyć) na różne znane mi melodie i brzmi to całkiem nieźle, tekst zażarł i już nie mogę się od niego odczepić, toteż wydzieram się przez całą drogę (pod nosem), z przerwą na zakupy, a potem w drodze powrotnej też: Ma-jo-nez kie-lecki średni, ryczę na tyle głośno, na ile mi pozwala trasa jednak publiczna, choć zlokalizowana na uboczu.
Nagle, w połowie drogi, ryknąwszy właśnie „Majonez…” szczególnie imponująco, na melodię Ody do radości, uświadamiam sobie straszną rzecz, jest to naprawdę przykra iluminacja: Nie kupiłam majonezu! Mam w zakupowych torbach wszystko, mam na pewno (sporo tego), oprócz czego? oprócz majonezu, który tak mi się ucieleśnił w pieśni, że zapomniałam go nabyć drogą kupna. A uczyła mnie babcia: trzeba liczyć, ile rzeczy ma się do kupienia, wtedy miałabym zakodowane, że dla pani Krysi jest ich pięć.
Pieśń mi milknie na ustach, kiedy wracam do sklepu, to znaczy t a pieśń. „Kawałek kiełbasy dobrze obsuszonej” śpiewam teraz na różne melodie, bo przypominają mi się Dzieci z Bullerbyn, ta historia, jak Anna i Lisa zostały wysłane po zakupy dla swoich mam plus jeszcze dla mamy Ollego, a jednym z produktów do kupienia była właśnie kiełbasa dobrze obsuszona (dla mamy Ollego). Dziewczęta szły i śpiewały „Kawałek kiełbasy dobrze obsuszonej” przez całą drogę do sklepu, do którego – jak się potem okazało - musiały wracać niestety kilka razy, nadal zresztą wyśpiewując z zapałem o kiełbasie, bo co rusz przypominały sobie (na rozdrożu), że o czymś zapomniały. I kiedy wreszcie podjęły desperacką decyzję, że przebiegną szybko to rozdroże, żeby uniknąć ponownej wizyty w sklepie, wtedy Anna szarpnęła Lisę za ramię i powiedziała z dziką miną:
„- Liso, przecież my nie kupiłyśmy kiełbasy!”
A gdy wujek Emil (właściciel sklepu) zobaczył je w swoich progach po raz któryś, to się złapał za głowę i pobiegł po nowy słoik cukierków (bo wujek miał taki zwyczaj, że częstował dzieci cukierkami). Ale one powiedziały „nie, dziękuję” i że nie mogą zjeść więcej.
„- Ach, więc czego chcecie? – zapytał wuj Emil.
- Trzy kawałki kiełbasy dobrze obsuszonej – odpowiedziałyśmy.
- Jeżeli w ogóle taka kiełbasa może być dobra – mruknęła Anna.”
Astrid Lindgren, Dzieci z Bullerbyn
**********************************************************
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz