Świerzbią mnie czasem palce, żeby podejść i profesjonalnie pstryknąć daną jednostkę w prawe albo lewe ucho, ewentualnie w nos, indywiduum jakieś łajzowate, żeby dać mu fachowego pstryczka bez ogródek, ale o wcieleniu tej przemożnej ochoty w czyn nie ma mowy raczej, bo zanim kiwnę palcem (nomen omen), to ze mnie opada cały gniew i robi mi się naiwnie żal takiego osobnika (debilnego, kretyńskiego itp.), więc nie nadaję się na anarchistkę, bo zanimbym zdążyła coś rozwalić, toby mnie dopadło dyskwalifikujące rozmiękczenie.
Chyba że
- Dopóki prawdy nie wżynają się nam nożem w żywe ciało, dopóty mamy dla nich nieco lekceważenia na dnie duszy! – woła gromko kaznodzieja Szestow i powala mnie potężnym pstryczkiem, jak najbardziej dosłownym, prosto w nos, następnie szybko znika. Wtedy zauważam, że pękła ściana budynku, w którym mieszkam, że jest naruszona, oderwała się od konstrukcji, odsłoniły się gołe cegły. – Co robicie? – krzyczę do kobiety, którą dostrzegam w dole, gdzieś pod spodem, kondygnację niżej, w mieszkaniu, które odsłoniło się nagle z powodu rozpadliny, kiedy mury się rozszczelniły. Patrzę na naruszoną ścianę i łapię się za głowę. Kobieta z dołu podchodzi i mówi do mnie chłodno: - To się czasem zdarza przy remoncie. – Zrujnowaliście mi dom! – krzyczę. Ona na to zimno: - To się zdarza. Wtedy ja podchodzę i wymierzam jej precyzyjnego pstryczka życia najpierw w lewe ucho, potem w prawe, potem jeszcze w nos. A ona recytuje wciąż bezczelnie, choć ze słowa na słowo jakby bardziej koncyliacyjnie: - Są takie dziedziny doświadczenia, które organizm ludzki odrzuca instynktownie, ale to nie zawsze jest możliwe! - I co z tego! – ja na to nadal gniewnie.
W tym momencie się budzę albo może śni mi się, że się budzę. – Bijesz się? – zwracam się bojowo do zastanego całokształtu, wszystko jedno czym jest: snem czy życiem.
**********************************************************
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz