Obama zakończył właśnie swoją wizytę w Kenii, kolejną w życiu wprawdzie, ale pierwszą prezydencką.
“I’m proud to be the first U.S. president to visit Kenya, and obviously, this is personal for me. There’s a reason why my name is Barack Hussein Obama. My father came from these parts and I have family and relatives here. And in my visits over the years, walking the streets of Nairobi, I’ve come to know the warmth and the spirit of the Kenyan people.”
Po raz pierwszy był tam dawno temu - jego ojciec już wtedy nie żył - jako prawnik, zanim jeszcze zaczął polityczną karierę. Oj, inaczej mogłyby wyglądać jego losy i losy Ameryki, no i Kenii, a być może nawet świata (nie bawiąc się w detal), gdyby wtedy znękany Obama uległ pewnej intensywnie doświadczonej pokusie:
„Zacząłem wyobrażać sobie niezmienny rytm dni przeżywanych na tej twardej ziemi, gdzie co rano możesz się budzić ze świadomością, że od wczoraj nie zmieniło się nic; gdzie widzisz, jak powstają rzeczy, których używasz, i potrafisz opowiedzieć o ludziach, którzy je zrobili; gdzie można uwierzyć, że wszystko może trzymać się kupy bez pomocy faksów i komputerów. A przez cały ten czas mijała nas stała procesja czarnych twarzy – krągłych buź dzieci i pomarszczonych twarzy starców; te piękne twarze pozwalały zrozumieć, dlaczego dla czarnych Amerykanów, takich jak Asante, pierwsza wizyta w Afryce stawała się momentem przemiany. Na kilka tygodni czy miesięcy mogli tu doświadczyć wolności człowieka, któremu nikt się nie przygląda – poczucia, że twoje włosy rosną dokładnie tak, jak powinny, a twój tyłek porusza się w takim rytmie, w jakim ma się poruszać. Tutaj czarny człowiek gadający do siebie na ulicy stawał się zwyczajnym wariatem, a czarny przestępca z pierwszej strony gazety – zwykłym przykładem zepsucia obecnego w ludzkim sercu; tutaj nie trzeba się głowić, czy ten wariat albo przestępca przypadkiem nie mówią też czegoś o twoim własnym losie. Tutaj czarny jest cały świat, więc można było po prostu być sobą; można też było być innym, nie czując się zarazem oszustem albo zdrajcą.Jakie to kuszące – pomyślałem.”Barack Obama, Odziedziczone marzenia. Spadek po moim ojcu, tłum. Piotr Szymczak
**********************************************************