piątek, 27 marca 2015

Jaka to Wielkanoc, jak się przynajmniej karpia nie utłucze?*

**********************************************************

Na seansie były trzy osoby, jedna wyszła po 30 minutach mniej więcej i uważam, że dużo straciła. Bo ten film, definiowany jako demokratyczna składanka krótkich nowel, jednak ewoluuje i narasta, żeby w finale dosłownie rzucić się człowiekowi do gardła, i nie chodzi tylko o użycie Salve Regina Pergolesiego w końcówce, ale o całokształt, który betonuje odbiorcę de facto na sztywno w kinowym fotelu, utrudniając i tak już niełatwe podniesienie się z tego wszystkiego, z czym się zderzył w trakcie seansu. Dziwny jest ten film i dotkliwy, i rozstanie z nim też jest dotkliwe. Jeśli ktoś nie załapał jeszcze - mam na myśli filmowe Sąsiady Grzegorza Królikiewicza (przy okazji – producentem filmu jest Łukasz Barczyk) 

A Sąsiady Adriana Markowskiego, na podstawie których powstał film, to łakomy literacki kąsek, tłusty żer dla niepospolitej wyobraźni. Jak się zabrać za takie pokłady realizmu i surrealizmu, i jak wniknąć w taki stan umysłu, będący odzwierciedleniem absurdalności świata, w którym budzimy się co rano albo nie? Królikiewicz wiedział, co wybiera.

Surrealizm służy w tym filmie paradoksalnie do tego, żeby prawdziwiej, jaskrawiej pokazać ludzką kondycję, hardkorowe oswajanie świata gołymi rękami. Ktoś cię kopie? Ty też będziesz kopał. Proste? Raczej niepojęte. Wszystko jest niepojęte. Bo tak jest.

______________________________________________
* Adrian Markowski, Sąsiady (opowiadanie Wesołych Świąt!)

**********************************************************

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz