O Kieślowskim mogę tylko z pasją, bo do pasji mnie doprowadza. W każdym razie na pewno w filmach z fazy „metafizycznej”. Jak ktoś bardzo chce mi pokazać, że jest coś takiego jak metafizyka, to nie musi przecież od razu zrzucać ze stołu szklanki nadprzyrodzonym sposobem, czyli bez fizycznego sprawstwa. Kieślowski doszedł do fabuły od dokumentu, podobnie jak Szumowska, i to by było na tyle analogii. Ale w ogóle o Kieślowskim nie „na tyle”, bo w Body/Ciało Szumowskiej – o które nadal mi chodzi - kieślowszczyzna jest w końcu jednym z istotnych i zamierzonych odniesień, a Szumowska koncertowo ją rozbraja, nie degradując przy tym, co jest kluczowe również dla klasy tego filmu. Który żadną bajką przecież nie jest, tylko życiem, fizyką, ciałem wyposażonym w mózg. Wskutek czego brawurowy danse macabre wykonany przez Ewę Dałkowską niesamowicie zupełnie, do piosenki Śmierć w bikini Republiki, okazuje się paradoksalnie tańcem życia.
Tańcem życia nie jest za to wbrew pozorom Disco Polo Macieja Bochniaka. W każdym razie gdyby ktoś miał ochotę na fantazję, na taką post-post albo może nawet meta-modernistyczną filmową baśń, to niech szuka w repertuarze kin jednak innego tytułu, niekoniecznie Disco Polo. Choć może warto zobaczyć metamorfozę spoconego, ale miłego Dawida Ogrodnika, biegającego z siekierką pomiędzy remizami, w wypomadowanego, ale obleśnego typasa pokonującego te międzyremizowe dystanse przy pomocy air taxi. I to by było na tyle tych ciekawostek. A, przepraszam, jest jeszcze Mateusz Kościukiewicz, epizodyczny i milczący, przewijający się przez zapodaną fabułę w paru wcieleniach. Prawie jak Artur Barciś u Kieślowskiego.
________________________________________________________
* Sonet dla miłości, zespół Akcent
**********************************************************
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz