Wieje i rozwiewa mnie. Ale nie tylko mnie, bo także okoliczne choinki. Smog wywiało, nie ma czym oddychać. Psy odgarniają łapami pióra z czół, a koty nic nie robią, bez względu na pogodę pozostając pępkami świata.
Narracja Ksiąg Jakubowych toczy się beznamiętnie, ujmując wszelką żarliwość w chłodne karby zdań oznajmiających co się dzieje na planie powieści, wypłukanych ze zdziwienia, co nie ułatwia czytania i z czego – jak zauważam - zaczynam robić powoli książce zarzut, ale właśnie wtedy wpada mi w ręce zbiorek Sylwii Chutnik, W krainie czarów, który odkurzam również przy omiataniu ogólnym domowej biblioteki 3D, i przypomina mi się jej narracja, zaangażowana, kipiąca w paroksyzmie przyduszenia pod grubą skórą życia, od której prostuje mi się z lekka jelito cienkie, i inaczej patrzę na Olgę Tokarczuk:
"- Gaz podrożał, trzeba będzie obiad w jednym garnku odgrzewać, bo się nie wypłacimy, w kiblu światła nie zapalać, bo to też kosztuje, i chyba, ja nie wiem, kraść będę musiała, bo co ja mam kupić do jedzenia, chyba tylko kraść, wezmę i schowam do siatki, i wyjdę, a jak mnie złapią, to powiem: idźcie se do mojego męża i mu powiedzcie, czemu pieniędzy na jedzenie dla dzieciaków nie mam, no zapytajcie się go! Tak im powiem i niech mnie aresztują, proszę bardzo, niech aresztują matkę. Ale ciebie to oczywiście nie interesuje, ty tylko jesz kolację, bo chleb i wędlinę to krasnoludki przyniosły, jak żeś nawalony leżał pod sklepem, a jakże".Sylwia Chutnik, W krainie czarów
20 grudnia 2014
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz