Sprawdziłam, bo przeszło mi przez myśl, że chronologia jest w tym wypadku rzeczą istotną jednak, a w kontekście pisarza, który żył 86 lat i był literacko tak płodny, jak Jarosław Iwaszkiewicz, niekoniecznie oczywistą, w każdym razie na szczęście do ustalenia. Mówię o tych odnalezionych przeze mnie w Młynie nad Utratą Kierkegaardowskich klimatach, które potraktowałam prostodusznie jako swego rodzaju pokłosie pracy Iwaszkiewicza nad przekładem wielkiego Duńczyka. Coś mi się tam jednak rozjeżdżało i dlatego postanowiłam sprawdzić, jaka była rzeczywista kolejność zdarzeń, a proces weryfikacji doprowadził mnie z jednej strony do prawdy historycznej, prawdy dat (nie pozostawiając wątpliwości, że wydarzenia z roku 1936 są wcześniejsze kalendarzowo od wydarzeń z roku 1966), z drugiej zaś utwierdził w przekonaniu, że czas bywa pojęciem względnym.
Po kolei to było tak: Młyn nad Utratą był pierwszy (1936). Kierkegaardem zajął się Iwaszkiewicz znacznie później: Bojaźń i drżenie razem z Chorobą na śmierć w jego tłumaczeniu i z jego wstępem ukazały się w 1966 roku. I to by było na tyle w dziedzinie chronologii. Proces odbył się z jasnym skutkiem, mimo to nie zmieniam swoich zeznań. Na ratunek przyszedł mi nieoczekiwanie sam autor rzeczonego wprowadzenia, zatytułowanego Od tłumacza, umieszczając w nim następujący akapit, którym się niniejszym uwiarygodniam:
„Kiedyś, przed trzydziestu pięciu laty, oczywiście nie mając pojęcia o Kierkegaardzie i nie czytając nawet słabego wyboru jego pism, dokonanego dla Sympozjonu, wydawanego przez Leopolda Staffa we Lwowie, w zakończeniu mojej powieści Zmowa mężczyzn w sposób mniej więcej analogiczny [jak Kierkegaard w Pochwale Abrahama, której fragment cytuje Iwaszkiewicz wcześniej – D.] uzasadniałem, że jedynie hipoteza istnienia Boga jest jakąś zasadą porządkującą nasze życie. „Odwieczne prawa pchały gwiazdy miarowym obrotem w pustej przestrzeni, wobec tych praw nie znaczył nic ból jego ani śmierć Alinki. Nic".Wspominam tutaj o tych dwóch fragmentach nie dlatego, abym chciał broń Boże równać się z Kierkegaardem czy mówić o mojej filozofii. Przeciwnie, chciałem tu podkreślić literackość Kierkegaarda i tę pewną sztuczność, jaką idea wiary i Boga zabarwia się wobec tak prawdziwego i przenikliwego widzenia świata jako chaosu i rozpaczy. Idea ta zawsze będzie u Kierkegaarda czymś „doczepionym", a w gruncie rzeczy czymś wszczepionym z zewnątrz i jeżeli przeżytym, to w bardzo osobliwy sposób, daleki od mistycyzmu tego czy innego zabarwienia. Szczególnie wyraźnie to widzimy w dziełku Choroba na śmierć, które jest właściwie traktatem o rozpaczy, o beznadziejności sytuacji człowieka, a które w końcowych partiach przeradza się w pastorskie kazanie, w którym nawet styl homilijny przestaje przypominać tragiczne diatryby partii początkowych. Całe to „kazanie" wydaje się czymś niepowiązanym z zasadniczym trybem rozumowań i czymś, do czego Kierkegaard nieszczerze się zmusza [wypisz wymaluj jak Dostojewski - D]."
Od tłumacza, wstęp do Bojaźni i drżenia oraz Choroby na śmierć w tłumaczeniu Jarosława Iwaszkiewicza
Warszawa, marzec 1966
**********************************************************
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz