niedziela, 29 stycznia 2012

Kto tu asy, a kto biesy?

*********************************************************

To był taki akurat poranek, że gdy podeszła do okna, odruchowo zaczęła szukać sznurka, żeby podciągnąć roletę z powalającym pejzażem, wyglądającym jak z Breugla, którą ktoś musiał zawiesić w nocy, tylko kto. I w ogóle po co. Co za pomysł. Ale rolety nie było. Czysta szyba. A za nią żywy Breugel. Ten zimowy. Pomyślała, że to z powodu perspektywy. Że to przez nią takie skojarzenie. "I przez to zastygnięcie, jak w stopklatce" - dodała w myślach. Tak czy owak - pejzaż był jak żyleta. Z detalami w silnej ekspozycji. Widziany trochę z góry, tak jak trzeba. Domki porozrzucane, ścieżki przecinające i chodniki. Bryłki ptaków też idealnie - w pułapce drzewa podstępnej, nie inaczej. Żadnego mgieł pełzania pomiędzy gałęziami, żadnych oparów. Nic, co się może rozrzedzić albo zgęstnieć, zmulić krajobraz. W konsekwencji była to jednak technika, wymuszająca megakoncentrację. I musisz wiedzieć, beztroski obserwatorze, że jeśli patrząc na taki pejzaż, nie zauważysz puzzla na n-tym planie (jakiejś nogi albo czyjejś ręki), będziesz ślepy w b r e w intencji autora obrazka.
Odwróciła się od pejzażu, ponieważ zadzwonił telefon. "Proszę dzwonić, jeśli kto nie chce porady. Jeśli chce, proszę raczej pukać. Którą opcję wybierasz?" Nie nagrała takiego powitania i szkoda, bo w niektórych przypadkach byłoby to z pożytkiem dla obu stron. Wyświetlił się Chcący Porady Numer. Zawsze chcący. Więc tym razem na pewno też. Zwłaszcza że było wcześnie rano. Czyli tym bardziej. Usłyszała swoje: "Jasne, mów", a następnie detaliczną story w odpowiedzi na tę zachętę. "No i co byś zrobiła na moim miejscu?" – to pytanie oznaczało przejście do fazy analizy. Bo wiadomo, że problem to problem. Trzeba go poddać rozkmince, atomizacji solidnej. Choć jest to w gruncie rzeczy jedno z najbardziej względnych pojęć świata. "Spójrzmy realnie", "przytomnie", a także "zreasumujmy", powiedziały sobie nareszcie. I wtedy właśnie ona wygłosiła tę najdziwniejszą kwestię podsumowującą, jaką zdarzyło jej się wygłosić w życiu, zaskakującą dla nich obu, patrząc w trakcie na Breugla za oknem: „No to wyobraź sobie teraz łąkę, na której rosną kwiatki. I rosną trochę krzywo. Powiedzmy, że są to kwiatki potępionego Franciszka. Wieje wiatr i wyrywa ci z zaciśniętej dłoni wszystkie, ale to wszystkie, argumenty za. Jak leci, po kolei. Niektóre wyszarpuje ci razem z palcami. A argumentów przeciw, które mają logiczne uzasadnienie, nie tyka w ogóle. Nagle doznajesz olśnienia i uświadamiasz sobie, dlaczego tak się dzieje. Czemu tych przeciw klamorków nie wyrywa ci z ręki wiatr. Nie z powodu jakiegoś respektu albo ciężaru gatunkowego, tylko dlatego, że po prostu nimi gardzi. Gardzi nimi głęboko. W głębi duszy. I to właśnie dociera do ciebie jasno. Reasumując finalnie: te na TAK frrrrr… uleciały, te na NIE są niepodważalne. Co wybierasz, droga przyjaciółko?"
Już w zasadzie tylko samo pa! pa radosnych padło jeszcze parę. Bo odpowiedź na pytanie nie musiała. Po to było zadane tak cwanie, żeby o nią w ogóle nie chodziło.


I zagadka: Gdzie jest mój puzzel na obrazku? czyli w którym miejscu są moje wrony? (no trudna to ona raczej nie jest;)

*********************************************************

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz