niedziela, 16 listopada 2014

PODCZAS PRZERWY OFERUJEMY ZDJĘCIE Z BIAŁYM LWEM

**********************************************************

Na tym chyba polega głos pokolenia, że mówiąc w pierwszej osobie, można stosować wymiennie liczbę pojedynczą i mnogą, ja i my na tych samych prawach, co widać bardzo dobrze w książce Znaki szczególne Pauliny Wilk, zdefiniowanej oficjalnie jako "autobiografia pokoleniowa", podobnie zresztą jak dobrze widać na jej przykładzie, czym się za tę przechodniość płaci. 

Chodzi o to, że wszystkie momenty, gdy autorka mówi własnym głosem, mówi ja, autobiograficznie, są przykrojone tak zgrabnie, tak stosownie, żeby uprawniały do płynnego przejścia w liczbę my, w tryb zbiorowy, obraz współdzielony, kiedy chcemy, w dowolnym momencie, żeby spójnie oraz bezzgrzytowo się to odbyło. W bezszmerowy warkocz się zaplata ja i my, bezszmerowo się wyłania g e n e r a c j a, bezszmerowo także kona dramaturgia. No, niestety, to jest cena. Niżej krótka ilustracja: 
„Jeszcze kilka lat wcześniej spędzałam wakacje w stodole wypchanej po sufit pachnącym sianem, tuż obok stajni, z której babcia wynosiła kanki świeżego mleka, a potem ubijała masło. Dziadek siadał na drewnianej ławeczce przed bramą, jakby na kogoś czekał. Ale patrzył tylko na górkę po drugiej stronie szosy, pokrytą rzadkim sosnowym lasem. 
Krótko po transformacji stodoła i stajnia były już puste, po masło chodziliśmy do sklepu spożywczego. Dziadkowie odeszli. A ciekawsza od pejzażu z zalesioną górką okazała się telewizja satelitarna."
Paulina Wilk, Znaki szczególne 

A teraz jest listopad, 2014. Ktoś mi wciska ulotkę na ulicy. Cyrk jest w mieście: foki i papugi, i pokazy koni palomino oraz klowni, no i rewelacja: PODCZAS PRZERWY OFERUJEMY ZDJĘCIE Z BIAŁYM LWEM. Jest dwudziesty pierwszy wiek.

Stąd ten sen: śnieżnobiały lew i czerwony jak pomidor treser. A makówka? Bo czerwony treser był czerwony, ponieważ wywijał nad lwią grzywą olbrzymią makówką, wysuszoną, z której wyleciała nagle czarna wrona. Pamiętam dokładnie. I pamiętam także, skąd to wszystko. To, a także coś na temat generacji i autobiografizmu: 
„Babcia opowiadała znad robótki o makówkach jej dzieciństwa. 
Prababcia, która wisi teraz nad łóżkiem babci w ramce, wypróżniała babci na rękę trzy makówki na raz. Babcia wmuszała w siebie twarde ziarenka i zapadała w głęboki sen. Rodzice i parobkowie szli na pole i zostawiali ją śpiącą w domu, a kiedy wracali późnym wieczorem, ona jeszcze spała. 
Dawano jej również wronie kupy. Smakowały gipsem, kruszyły się, były wapniste i ostre. Szczypały w język i zapadało się od nich w długi, czarnowroni sen. 
Bratu babci, płaczliwemu Franzowi, wsadzono kiedyś do ust za dużą grudkę wronich odchodów i nigdy już się nie obudził. Zesztywniał, a na twarz wystąpiły mu sine plamy. Ponieważ chciał tylko spać, pochowali go byle jak, bez pogrzebu, bez muzyki, w trumnie zbitej w domu z nieobrobionych chropowatych desek skrzynki na marmoladę. 
Parobek od koni wywiózł go na taczkach na cmentarz, przez pył dróg i pustkę wsi. Nikt we wsi nie zauważył, że ktoś umarł. Również w domu nikt tego nie zauważył. Zostało jeszcze wystarczająco dużo dzieci, cała sypialnia, cała izba, cała ławka przy piecu. Zimą chodziły pojedynczo do wsi i na zmianę do szkoły, ponieważ w domu nie wystarczało butów na wszystkie nogi. W domu nikomu nikogo nie brakowało. Jeśli kogoś nie było, to był ktoś inny. 
Dzisiaj ludzie mają w domu jedno dziecko, a ono ma siedem par butów, które są zawsze czyste i na wysoki połysk, ponieważ dziecku nie wolno chodzić po błocie, a kiedy pada, nosi się je na rękach”. 
Herta Müller, Niziny 


**********************************************************

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz