Śniło mi się, że wchodzę do domu, a tam walają się wszędzie butelki po soku marchwiowym, którego przecież nie piję raczej wcale. - Jesteś – słyszę. "Więc jest"– myślę sobie. – "Jakim cudem? W dodatku przemówił." – Jestem – mówię. I wiem, że tym razem to nie może się tak głupio skończyć. Kiedy schylam się, żeby zdjąć buty, czuję znajomy wzrok. - Nie mogłam tam wytrzymać z niepokoju i obrzydzenia – mówię, podnosząc oczy. – Wiem – ma jak zwykle ciepły głos. - To jeszcze musisz wiedzieć, czego bym chciała teraz, w tym momencie – oświadczam nagle i w sposób zupełnie nieoczekiwany, ku swojemu największemu zawstydzeniu, wybucham, wygłaszając prowokacyjnie tekst egzaltowany mocno, chociaż szczery (w tym momencie), zbyt poetycki w formie, blednąc przy tym: - Że bym się chciała obudzić bez wychodzenia ze snu. Nie mieć oczu i nóg, i ręce jak z waty. Niechwytne palce i nietrzeszczące kości. Nie pasować do ubrania – mówię. – Nie szkodzi – odpowiada i dotyka ciepłą ręką mojego policzka.
materiał na sok marchwiowy, którego nie pijam raczej wcale
*****************************************************************
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz