środa, 7 września 2011

O tym, że ezopowej mowie niestety nie dość dwie słowie (i mniejsza o postmodernizm)

*********************************************************

Gdybym się mogła zająć projektowaniem chimer, bez refleksji na temat, kto to kupi, zagraciłabym fikcją cały dom, ponieważ dziwnym trafem czuję się mniej fikcyjnie, robiąc w mitach, niż pamfletując real. Albo w bajkach, gdzie pojęcie fikcji ucieleśnia się chyba najkompletniej. Zaczynałabym wtedy choćby tak: dawno temu (o zeszłym poranku) i daleko (w drugim końcu miasta) szła slalomem między robaczkami, które pomykały kozacko po chodnikowych płytach. We wszystkie strony świata się rozpierzchały, to jest w cztery, spod jej słabo obutych stóp, nieuszkodzone, żywe, gdyż akurat dzień miała taki, że patrzyła uważnie w dół, zwracała uwagę pilnie, a skoro raz zwróciła, nie mogła tego olać, żyć z potencjalną masakrą, przeprowadzoną wśród żuczków, na sumieniu. Zatraciła się w tych chodnikowych pląsach, zapominając całkiem, dokąd zmierza, ale droga nie rozwidlała się, dzięki czemu dotarła pomyślnie do właściwego celu, którym był spory budynek, horyzontalny raczej, ogarnięty, z monitoringiem nawet, ale słabym, nędznym na tyle, że zdarzały się tam kradzieże rowerów (co za obciach!). Weszła lekko i całkiem spokojnie, pozostając w nieświadomości, że kondygnację wyżej zaciera właśnie rączki miejscowa wiedźma-straszka, zwana też kuternóżką, która dla slalomistki jest literalnie nikim, żadną chrzestną, ma za to wielką słabość do aranżacji zdarzeń w stylu komedii omyłek, w ramach których udaje czasem po prostu, że nią jest, ostatnio całkiem często. I właśnie kuternóżka wyszykowała teraz taką mega zaskoczkę w swoim guście, którą postanowiła jej zaserwować. Zaczęła tak, jak zawsze - wypadła nagle znikąd nad jej głowę idącą w chmurze (ciemnawych włosów z grzywką).
- Elo, elo! W lewej czy w prawej? – wywrzeszczała na powitanie, lewitując przy tym wysoko nad schodami, co było elementem lansu i nie wróżyło dobrze, gdyż świadczyło o jej świetnej formie. - W której ręce, kochanie moje?
- W lewej-śmiewej – krzyknęła przytomnie, odgarniając sobie grzywkę z oka, lewego zresztą, i był to oczywiście odruch, bo nie wiedziała przecież nawet co i gdzie, choć zaczynała się domyślać, o co chodzi.
Kuternóżka pokazała pustą dłoń:
- Dawaj prawą, bo możesz dwa razy.
- No to w prawej.
- Hehe, i co teraz? - zaświeciła jasnym wnętrzem rączki, lol. – NIE MA! NIE MA! Ale pliz don't panik. Przecież i tak jest źle, kochanie moje.

i tak dalej
Gdy tak sobie piszę, nawiązując do punktu wyjścia, mam refleksję następującą: może to jednak lepiej, że w moim własnym domu z braku czasu oraz atłasu można potknąć się głównie o graty typu meble oraz gadżety, ewentualnie kulki rzucane kotce-despotce, ujętej w anegdotce o kotku, co miał piękne sny (i śniła mu się rzeka, wielka i pełna mleka aż po samo dno), no więc, że o to właśnie można się u mnie potknąć, a nie o takie stories, jak powyższa, poupychane wszędzie, tylko dlaczego tak mi żal?


*********************************************************

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz