*********************************************************
Filiżankę świeżego deszczu, a nawet duży kubek, możemy sobie zapodać tej niedzieli, gdy skończymy karmić nasze żołądki, ponieważ rozpadało się. I mówię rozpadało, choć ten deszcz jest opadem, nie rozpadem, czego dowodzi również to, że kiedy się rozpada, to trwa. A także to, że nie rozpuszcza się w nim, nie rozkłada ani nasza cywilizacja, ani jej betonowe pomniki.
Z powodu tych opadów oraz z powodu niedzieli życie toczy się ledwo, niemrawo. Słońce nie wpycha nam co prawda palców do oczu, nie drażni, ale deszcz wypłukuje z nas inwencję, która nie jest z betonu, więc gdy skończymy karmić nasze żołądki, wypijemy kawę lub herbatę, ewentualnie colę.
Klimat jest sprzyjający, dlatego postanawiam wywołać w sprawie pogody swojego ducha:
- Hej, duchu, duchu, przyjdź! Jak tam z pogodą u ciebie, powiedz? - wołam, gdyż ducha pogoda to, jak wiadomo, nie to samo, co warunki atmosferyczne.
- A boję się - odpowiada duch - że u mnie też się rozpada. Nie leje niby, ale wisi już jakby na końcach chmur.
Więc patrzę spod przymkniętych powiek, tęskniąc, żeby się kontur wyostrzył. Boję się, że gdy opuszczę rękę, opadnie jak deszcz.
*********************************************************
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz