*********************************************************
Z uprzejmą prośbą się zwracam do cudownego świata o niezabieganie mi drogi w najbliższych dniach, nieożywianie pamięci, nieprzenikanie mnie, nietarganie, niebolenie i niepotępianie, nieoślepianie wreszcie, jak również nieogłuszanie. Niech pozwoli mi zatkać uszy, zakryć rękami oczy, wyprasować stertę zmiętych myśli, przesiąkniętych wiatrem i słońcem, gdyż tam schły, ale także cieniem. Niech nie krzyczy, że to jest oszustwo. Dobrze wiem, że nie mogę ujść cało, co oświadczam niniejszym. Z poważaniem.
*********************************************************
piątek, 29 lipca 2011
Odwieszka
*********************************************************
No więc nie porzucam na razie miasta, w którym się nie urodziłam, by poświęcić się zbieraniu grzybów i przedzieraniu się przez paprocie, jak również ogólnej analizie sensu mijanych krajobrazów. Z powodu braku żalu wypisanego w oczach, staję się łatwym żerem dla osiedlowej nocy, która uczepiła się mnie do tego stopnia, że nie pomaga gwałtowne i specyficzne wyrzucanie rąk w celu opędzenia się od jej namolnej konsystencji. Mimo wrodzonej mrukliwości, chce przegadywać ze mną wszystko wte i wewte. Znów mam szansę na pójście spać w pełnym świetle wczesnego poranka, bo podobno zanosi się na słońce. Może przyśni mi się rzeka w gęstym lesie, żebym dała radę pójść pod prąd, a w tej rzece nagle taki ktoś, kogo bym chciała zobaczyć.
*********************************************************
No więc nie porzucam na razie miasta, w którym się nie urodziłam, by poświęcić się zbieraniu grzybów i przedzieraniu się przez paprocie, jak również ogólnej analizie sensu mijanych krajobrazów. Z powodu braku żalu wypisanego w oczach, staję się łatwym żerem dla osiedlowej nocy, która uczepiła się mnie do tego stopnia, że nie pomaga gwałtowne i specyficzne wyrzucanie rąk w celu opędzenia się od jej namolnej konsystencji. Mimo wrodzonej mrukliwości, chce przegadywać ze mną wszystko wte i wewte. Znów mam szansę na pójście spać w pełnym świetle wczesnego poranka, bo podobno zanosi się na słońce. Może przyśni mi się rzeka w gęstym lesie, żebym dała radę pójść pod prąd, a w tej rzece nagle taki ktoś, kogo bym chciała zobaczyć.
*********************************************************
piątek, 22 lipca 2011
Bez zastrzeżeń
*********************************************************
Nie wygłupiam się. Szukam naprędce słów, ale porozbijały mi się dzisiaj na dwie strony, schizofreniczki jedne. Jedną czynną, wtedy drugą bierną. Jedną jasną, wtedy drugą ciemną. Zanim zatem wszystko przeinaczę, piszę i uśmiecham się do ciebie, życząc ci gwiazdek z nieba, które obsiądą cię szczelnie. A jak będę ścigać się z wiatrem, wtedy pomyślę, że z tobą - kto pierwszy lub kto ostatni, zależy co.
*********************************************************
Nie wygłupiam się. Szukam naprędce słów, ale porozbijały mi się dzisiaj na dwie strony, schizofreniczki jedne. Jedną czynną, wtedy drugą bierną. Jedną jasną, wtedy drugą ciemną. Zanim zatem wszystko przeinaczę, piszę i uśmiecham się do ciebie, życząc ci gwiazdek z nieba, które obsiądą cię szczelnie. A jak będę ścigać się z wiatrem, wtedy pomyślę, że z tobą - kto pierwszy lub kto ostatni, zależy co.
*********************************************************
czwartek, 21 lipca 2011
Pro-groza
*********************************************************
Od wczoraj wiem już wszystko na temat tego jutra, które zaczęło się dzisiaj, teraz właśnie. Jego pochmurny profil nakreślono mi jeszcze przed nocą wczorajszą, ciemną, z przekonaniem i z całą pewnością, kategorycznie. Główny prognosta kraju wypowiedział się niewzruszenie, opisując niemalowniczo, jak ponury i niebezpieczny będzie ten czwartek, a ten piątek będzie pochmurny jeszcze bardziej. I że wychodząc rano, powinnam o tym pamiętać, i nie śmiać się, jak głupi do śniadaniowego sera, i nie dziwić, jak sierotka wyjęta z innej bajki. Rzeczywistość została przewidziana i zapowiedziana, dzięki czemu wszystko można jakoś zorganizować. Słyszysz? Przymierzyć się do życia bez słońca. Co z tego, kiedy i tak mam nadzieję, że poszuka moje słonko jakiejś zaczepki. A ja zdążę na czas wysupłać ręce z kieszeni i mu pomachać nieśmiało, albo śmiało. Będę to wiedzieć, ale nie wcześniej nim skończy się dzień.
*********************************************************
Od wczoraj wiem już wszystko na temat tego jutra, które zaczęło się dzisiaj, teraz właśnie. Jego pochmurny profil nakreślono mi jeszcze przed nocą wczorajszą, ciemną, z przekonaniem i z całą pewnością, kategorycznie. Główny prognosta kraju wypowiedział się niewzruszenie, opisując niemalowniczo, jak ponury i niebezpieczny będzie ten czwartek, a ten piątek będzie pochmurny jeszcze bardziej. I że wychodząc rano, powinnam o tym pamiętać, i nie śmiać się, jak głupi do śniadaniowego sera, i nie dziwić, jak sierotka wyjęta z innej bajki. Rzeczywistość została przewidziana i zapowiedziana, dzięki czemu wszystko można jakoś zorganizować. Słyszysz? Przymierzyć się do życia bez słońca. Co z tego, kiedy i tak mam nadzieję, że poszuka moje słonko jakiejś zaczepki. A ja zdążę na czas wysupłać ręce z kieszeni i mu pomachać nieśmiało, albo śmiało. Będę to wiedzieć, ale nie wcześniej nim skończy się dzień.
*********************************************************
sobota, 16 lipca 2011
Pasja wg Biznesmena
*********************************************************
Pewnego dnia zaawansowany w karierze biznesmen (lakierowany metalik, silny połysk) o niezbitym statusie prezesa w gronie kilku innych prezesów, zatrzasnął za sobą drzwi ekskluzywnej, metropolitalnej toalety, przykucnął i zapłakał: "Gdzie podziało się moje dążenie do prawdy i autentyczności? Dlaczego prześladuje mnie ta ponura pasja robienia kasy i kariery! Chciałbym przestać, a ona mi nie pozwala! Tyle rzeczy mnie kusi, tyle dealów! Otaczają mnie ogrody zysków, grządki akcji, dlaczego wciąż muszę je przeczesywać, z ciągle nową goryczą w sercu! Czy moje utrudzone stopy nie zaznają spoczynku? Czy bez końca muszę ścibolić te wredne, faustowskie kapitały? Tak chciałbym nie być ciułaczem! Nie być poszukiwaczem zysków! Tak chciałbym stworzyć własną gwiazdę."
I płakał nasz biznesmen tak skutecznie, że jego szczery szloch wpadł w ucho Komerchusa BizToka, najjaśniejszego eksperta, dedykowanego do obsługi przybrudzonych, złamanych Ziemian w randze prezesów. I Komerchus po prostu się wzruszył. Na pomocniczym wallboardzie wyświetlił napomnienie: głodnego nakarm, spragnionego napój, nagiego przyodziej itd. i oczywiście - co dotyczyło ściśle tej sytuacji - zbrukanemu udostępnij przestrzeń zmywarki. Następnie, nie marnując czasu, chwycił metalika za kołnierz, wyszarpnął z toalety, wrzucił sprawnie do wnętrza zmywarki, nastawiając odpowiedni program, i czekał. Po zakończeniu seansu spodziewał się wypuścić koleżkę lżejszego o parę pętli, bardziej wyzwolonego. Z ciekawością otwierał zmywarkę po zapaleniu się światełka, ale niewiele zobaczył, bo drzwiczki, pchnięte od środka z powalającym impetem, trafiły go prosto w twarz (pierwszy stopień do piekła ta ciekawość - jednak). Zaawansowany w karierze biznesmen (lakierowany metalik, silny połysk) o niezbitym statusie prezesa w gronie kilku innych prezesów, wyszedł z maszyny żwawo, głośnym pogwizdywaniem akcentując, że ta idiotyczna sytuacja w żadnym razie go nie dotknęła i w zasadzie w ogóle go nie dotyczy. Następnie, wypatrzywszy w dole z wielką ulgą znajomy i tłumny parkiet (giełdowy oczywiście, no bo jaki!), za którym stęsknił się już tak boleśnie, wykonał lamparci skok tamże, obiecując sobie w błogim locie, co następuje: "Nigdy nie będę szukał nauczyciela ani mistrza, który by mi cokolwiek przewartościowywał, nie będę szukał gwiazd, a z szeroko pojętych papierów będę czytał tylko wartościowe. Tak mi dopomóż, Komerchusie BizToku miłosierny i nie bądź sklerotykiem, zapamiętaj!" Potem - pac! - wylądował na parkiecie. W tym samym czasie Komerchus zaklejał sobie plastrem rozbity nos.
*********************************************************
Pewnego dnia zaawansowany w karierze biznesmen (lakierowany metalik, silny połysk) o niezbitym statusie prezesa w gronie kilku innych prezesów, zatrzasnął za sobą drzwi ekskluzywnej, metropolitalnej toalety, przykucnął i zapłakał: "Gdzie podziało się moje dążenie do prawdy i autentyczności? Dlaczego prześladuje mnie ta ponura pasja robienia kasy i kariery! Chciałbym przestać, a ona mi nie pozwala! Tyle rzeczy mnie kusi, tyle dealów! Otaczają mnie ogrody zysków, grządki akcji, dlaczego wciąż muszę je przeczesywać, z ciągle nową goryczą w sercu! Czy moje utrudzone stopy nie zaznają spoczynku? Czy bez końca muszę ścibolić te wredne, faustowskie kapitały? Tak chciałbym nie być ciułaczem! Nie być poszukiwaczem zysków! Tak chciałbym stworzyć własną gwiazdę."
I płakał nasz biznesmen tak skutecznie, że jego szczery szloch wpadł w ucho Komerchusa BizToka, najjaśniejszego eksperta, dedykowanego do obsługi przybrudzonych, złamanych Ziemian w randze prezesów. I Komerchus po prostu się wzruszył. Na pomocniczym wallboardzie wyświetlił napomnienie: głodnego nakarm, spragnionego napój, nagiego przyodziej itd. i oczywiście - co dotyczyło ściśle tej sytuacji - zbrukanemu udostępnij przestrzeń zmywarki. Następnie, nie marnując czasu, chwycił metalika za kołnierz, wyszarpnął z toalety, wrzucił sprawnie do wnętrza zmywarki, nastawiając odpowiedni program, i czekał. Po zakończeniu seansu spodziewał się wypuścić koleżkę lżejszego o parę pętli, bardziej wyzwolonego. Z ciekawością otwierał zmywarkę po zapaleniu się światełka, ale niewiele zobaczył, bo drzwiczki, pchnięte od środka z powalającym impetem, trafiły go prosto w twarz (pierwszy stopień do piekła ta ciekawość - jednak). Zaawansowany w karierze biznesmen (lakierowany metalik, silny połysk) o niezbitym statusie prezesa w gronie kilku innych prezesów, wyszedł z maszyny żwawo, głośnym pogwizdywaniem akcentując, że ta idiotyczna sytuacja w żadnym razie go nie dotknęła i w zasadzie w ogóle go nie dotyczy. Następnie, wypatrzywszy w dole z wielką ulgą znajomy i tłumny parkiet (giełdowy oczywiście, no bo jaki!), za którym stęsknił się już tak boleśnie, wykonał lamparci skok tamże, obiecując sobie w błogim locie, co następuje: "Nigdy nie będę szukał nauczyciela ani mistrza, który by mi cokolwiek przewartościowywał, nie będę szukał gwiazd, a z szeroko pojętych papierów będę czytał tylko wartościowe. Tak mi dopomóż, Komerchusie BizToku miłosierny i nie bądź sklerotykiem, zapamiętaj!" Potem - pac! - wylądował na parkiecie. W tym samym czasie Komerchus zaklejał sobie plastrem rozbity nos.
*********************************************************
niedziela, 3 lipca 2011
Się rozpada?
*********************************************************
Filiżankę świeżego deszczu, a nawet duży kubek, możemy sobie zapodać tej niedzieli, gdy skończymy karmić nasze żołądki, ponieważ rozpadało się. I mówię rozpadało, choć ten deszcz jest opadem, nie rozpadem, czego dowodzi również to, że kiedy się rozpada, to trwa. A także to, że nie rozpuszcza się w nim, nie rozkłada ani nasza cywilizacja, ani jej betonowe pomniki.
Z powodu tych opadów oraz z powodu niedzieli życie toczy się ledwo, niemrawo. Słońce nie wpycha nam co prawda palców do oczu, nie drażni, ale deszcz wypłukuje z nas inwencję, która nie jest z betonu, więc gdy skończymy karmić nasze żołądki, wypijemy kawę lub herbatę, ewentualnie colę.
Klimat jest sprzyjający, dlatego postanawiam wywołać w sprawie pogody swojego ducha:
- Hej, duchu, duchu, przyjdź! Jak tam z pogodą u ciebie, powiedz? - wołam, gdyż ducha pogoda to, jak wiadomo, nie to samo, co warunki atmosferyczne.
- A boję się - odpowiada duch - że u mnie też się rozpada. Nie leje niby, ale wisi już jakby na końcach chmur.
Więc patrzę spod przymkniętych powiek, tęskniąc, żeby się kontur wyostrzył. Boję się, że gdy opuszczę rękę, opadnie jak deszcz.
*********************************************************
Filiżankę świeżego deszczu, a nawet duży kubek, możemy sobie zapodać tej niedzieli, gdy skończymy karmić nasze żołądki, ponieważ rozpadało się. I mówię rozpadało, choć ten deszcz jest opadem, nie rozpadem, czego dowodzi również to, że kiedy się rozpada, to trwa. A także to, że nie rozpuszcza się w nim, nie rozkłada ani nasza cywilizacja, ani jej betonowe pomniki.
Z powodu tych opadów oraz z powodu niedzieli życie toczy się ledwo, niemrawo. Słońce nie wpycha nam co prawda palców do oczu, nie drażni, ale deszcz wypłukuje z nas inwencję, która nie jest z betonu, więc gdy skończymy karmić nasze żołądki, wypijemy kawę lub herbatę, ewentualnie colę.
Klimat jest sprzyjający, dlatego postanawiam wywołać w sprawie pogody swojego ducha:
- Hej, duchu, duchu, przyjdź! Jak tam z pogodą u ciebie, powiedz? - wołam, gdyż ducha pogoda to, jak wiadomo, nie to samo, co warunki atmosferyczne.
- A boję się - odpowiada duch - że u mnie też się rozpada. Nie leje niby, ale wisi już jakby na końcach chmur.
Więc patrzę spod przymkniętych powiek, tęskniąc, żeby się kontur wyostrzył. Boję się, że gdy opuszczę rękę, opadnie jak deszcz.
*********************************************************
Subskrybuj:
Posty (Atom)