*********************************************************
Trzeba być nieogarnionym idiotą lub obłąkańcem po prostu, żeby po obejrzeniu "Idź i patrz" Klimowa nie dojść do wniosku, że gość zrobił film perfekcyjny o czymś, co zostało zrobione bardzo źle. O świecie. Że z wielkim, niesamowitym staraniem wypreparował doskonały obraz czegoś, co jest kalekim wytworem beztroskiego, niepojętego pośpiechu, sześciodniowego boskiego maratonu (mowa o akcie stworzenia oczywiście, świata). I że to staranie Klimowa trwało znacznie dłużej niż sześć dni. Co widać. Horrendalna dawka prawdy - o świecie, z natury monstrualnym, o którym w chwilach szczerości trudno myśleć inaczej, niż jak o płodzie potwora-amatora, świra przy tym, który ścigał się chyba z samym sobą przy stwarzaniu, w związku z czym był skazany na słabą jakość. Jeszcze bardziej dobijające jest wrażenie bezmiaru jego potencjału.
"Jest pan na Ziemi, nie ma na to rady." To z Becketta, całkiem na miejscu.
A rzecz dzieje się na Białorusi, 1943. Ale kino...
*********************************************************
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz