*********************************************************
Wyjdzie na to, że znowu się spóźnię. Dłuższy postój, to już kolejny, tym razem na rozedrganym moście. Czekam. Joggingująca kobieta, podskakująca w miejscu na czerwonym świetle, wzbudza zainteresowanie dwóch piesków, też zatrzymanych przez czerwone. Patrzą na nią z wyraźną aprobatą, naturalnie włączają się do zabawy. Ludzie to dostojne matuzalemy, zredukowane fizycznie, mimo że o większej masie, a tu proszę, taki skoczny, partnerski egzemplarz, całkiem dorozwinięty, zdolny do kłusów i pasaży. Pełen respekt. O, już zielone. Ruszyli. Joggerka ostro, z fasonem. Pieski przyhamowane ręcznie, wierzgające w powietrzu, przeważone, jak na huśtawce, przez zbyt ciężkich dorosłych po drugiej stronie. Klap. A joggerka już hen za żywopłotem. Most też coraz bardziej hen. Wreszcie centrum, plac, gdzie wysiadam. Nadal korek. To znaczy tłok. Ile osób może przypadać na metr kwadratowy rynku atrakcyjnego turystycznie miasta w miłej porze wczesnowieczornej? Oraz jeszcze: ile dorożek? O, i jeszcze: ile koników, przyodzianych w śmieszne nauszniki, nasadzone na czubki głów? Rozglądam się. Czy one wszystkie tak mają? Na trzy dorożki, jakie mam w zasięgu wzroku, tylko jedna jest ciągnięta przez konie z czerwonymi, cyrkowymi ochraniaczami na uszach, idealnie zresztą dopasowanymi do ich kształtu. Po co? Czy właściciel robi z nich komercyjne klauny, czy też może chroni je przed hałasem? Biedne czy niebiedne koniki? Nie potrafię tego ocenić. Ominąć też nie, niestety, skoro wykiełkowało już w mojej czaszce, którą tak trafnie sportretował Munch (w Krzyku), pomimo świadomości zupełnej bezsensowności takich roztrząsań, ich kosmicznego zawieszenia. Na wszystkich historycznych zdjęciach ze zwierzakami, zawsze jestem z nimi w objęciach, co dziwne z wzajemnością, jest to lgnięcie wyraźnie obopólne. Jako duża już całkiem dziewczynka zasłynęłam w kontekście czworonogów m. in. tym, że spontanicznie podeszłam, a następnie czule objęłam, łańcuchowego wilka, tresowanego długo i kosztownie na krwiożerczego ochroniarza u jakiegoś dziwnego wujka. Duży wilczur zesztywniał wprawdzie - z szoku zapewne, biedak - ale nie zrobił mi żadnej krzywdy. Zdenerwował się dopiero na widok spienionego, falującego po intensywnym biegu wujka, który wyrósł nagle obok nas. Pies mnie cudownie oszczędził, za to wujek o mały włos byłby zagryzł mnie za ten numer, a on nie był szczepiony przeciw wściekliźnie, więc z dwojga złego wolałabym być pogryziona przez tego wilczka. Do ponownej wizyty u wujka nikt mnie jakoś nigdy nie namawiał. Dziwne. Nie ma siły, przetwarzanie w toku: uszy koni, ich cierpliwe milczenie (koni) a hipotetyczna krzywda, której doświadczają być może na moich oczach. Na szczęście nie zapominam skręcić we właściwą bramę.
- No wreszcie.
- Hej. Ale i tak na chwilę.
- Czekaj, czekaj, mam tekst zaproszenia na ślub. Chyba na ten się zdecydujemy. Patrzcie.
Okazuje się, że to gotowiec, ściągnięty ze stronki, wystylizowany na zaproszenie do teatru. Dramat w trzech aktach, napisany przez kogo? przez Życie (niespodzianka!). Po kolei: I. Dla duszy (kościół), II. Dla ciała (impreza), III. Noc poślubna (korona wyrafinowania). Tytuł: "A potem żyli długo i szczęśliwie."
- Co ty, chłopie - to Dumas ryknął - wszyscy umrzemy. Nikt ci o tym nie powiedział? Musisz zmienić przynajmniej tytuł, żeby było w miarę uczciwie. Na "Idylliczne intro" albo coś w tym stylu. Dramat to dramat. Wszyscy możemy skończyć jako zadowolony target stabilnego hitu stulecia pod tytułem "Syci i wzdęci", z którego bohaterami utożsamimy się w stu procentach, a ty sobie żarty robisz? Walka się toczy, chłopie. Zauważyliście ten wielki lans preparatów na wzdęcia? Cywilizacja wzdętych normalnie. Jak skutecznie się zrestartować, żeby radosna XXL konsumpcja mogła kręcić się w płynnym trybie 7/24/365? Masakra.
Pociągnęliśmy z zapałem temat. Czuliśmy się wyłączeni z tego obiegu. Nienasyceni, niewzdęci, nieskażeni preparatami, z niezalecanym "never" na niewyparzonych ustach. Tylko Dumas robił za Nietzschego. - Nie zapomnijcie, dziatki, że po idyllicznym intro wchodzi faza wiedzy radosnej! Nie mylić z radosną konsumpcją! Darł się, jakby był za górami, za lasami, a przecież siedział obok. Może to próba krzepy przez zejściem w zaludnione doliny. Nie wiem, ja chyba zostanę.
*********************************************************
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz