Tak jak kiedyś PIW-owi za ważną rzecz w postaci satysfakcjonująco kompletnego tomu Opowieści i przypowieści Franza Kafki, tak teraz Czarnemu (Wydawnictwu) mam ochotę podziękować za nowe wydanie Dołu Andrieja Płatonowa, w nowym tłumaczeniu Adama Pomorskiego. Może nawet jeszcze bardziej.
Dół wyszedł już raz w Polsce jako Wykop (1990) w przekładzie Andrzeja Drawicza, pomijając jednak inne względy, format, w jakim ta książka została wtedy wydana, dyskwalifikuje ją praktycznie całkowicie jako rzecz możliwą do przeczytania bez poważnego uszczerbku na psychice czytającego. Jest to mała książeczka zadrukowana do bólu, sformatowana w taki sposób, że daje przy czytaniu efekt intensywności agresywnej wręcz, nie do zniesienia, bo podwójnej: tekstu samego w sobie i opresyjnej wprost liczby liter upchniętych niemiłosiernie na minimalistycznych przestrzeniach stron. Można oszaleć.
Widać, że Czarne wyniosło z poprzedniego polskiego podejścia dobrą lekcję – Dół 2017 ma fizycznie dużo przestrzeni, tak że przynajmniej na tym poziomie jest czym oddychać, co pozwala bez przeszkód skupić się tylko na tekście, który wystarczająco zapiera dech, dużo waży, bez dodatkowych atrakcji w postaci wrażenia nakładających się na siebie wersów itp. Brniemy przez tekst mozolnie, jakbyśmy brnęli w zamieci i bynajmniej nie dlatego, że jest on źle napisany – wręcz przeciwnie, właśnie dzięki temu, że jest napisany doskonale. A dociera to do nas w całej pełni za przyczyną świetnego przekładu, co gwarantuje marka, jaką jest bez wątpienia Adam Pomorski.
Żadna literatura nie jest w stanie przerazić bardziej niż samo życie, ale jeśli jakaś niepokojąco pokrewnie potrafi w nas obudzić odczucia tak stężone i tak elementarne, że ogarnia nas realna zgroza o ciężarze tzw. egzystencjalnym, to mówimy o rzeczach najlepszych. I to jest przypadek Płatonowa.
Dół to książka, która działa ponad – ponad tym, o czym zasadniczo opowiada.
A na razie mała próbka języka:
Słońce świeciło jeszcze wysoko, ptaki śpiewały smętnie w oświetlonym powietrzu, nie radując się, ale szukając pokarmu w przestrzeni; jaskółki śmigały nisko nad pochylonymi, kopiącymi w ziemi ludźmi, skrzydła im milkły ze zmęczenia, a pod ich puchem i piórami był pot ubóstwa – latały od samego rana, w nieustannej męce, byle nakarmić pisklęta i partnerki. W pewnej chwili Woszczew podniósł ptaka zmarłego nagle w locie i upadłego na ziemię: był zlany potem; a kiedy Woszczew go oskubał, żeby obejrzeć ciało, w rękach została mu żałosna, mizerna istota, zmarła z przepracowania. Odtąd Woszczew się nie oszczędzał, niwecząc caliznę gruntu: będzie tutaj dom, w którym ludzie, kryjąc się przed strapieniem, będą rzucali przez okno okruszki zamieszkałym na zewnątrz ptakom.Andriej Płatonow, Dół, Wydawnictwo Czarne, Wyd. I 2017, przełożył Adam Pomorski
**********************************************************
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz