poniedziałek, 10 października 2016

Gwoździem w łapę

**********************************************************

„Należy przypomnieć, że walka o prawa zwierząt jest przedstawiana przez jej zwolenników jako historycznie ostatni etap walki o objęcie podstawowymi uprawnieniami tych wszystkich, których można zakwalifikować do kategorii słabszych i bezsilnych. Zaliczane są do niej istoty niższego rzędu w sensie biologicznym lub społecznym, których instrumentalne traktowanie albo co najmniej deprecjonowanie w tradycyjnym myśleniu uzyskało powszechną akceptację”. 

Czytam (od paru tygodni) świetną pracę Doroty Probuckiej pt. Prawa zwierząt, która jest drugim, poprawionym wydaniem Filozoficznych podstaw idei praw zwierząt i daje panoramę ludzkiego (choć w większości nieludzkiego) myślenia o zwierzętach na przestrzeni wieków rozbuchanego bycia gatunku Homo sapiens na tym globie. I jak to bywa w książkach o charakterze filozoficznym, jeży się od pytań zasadniczych. 

Czym jest zwierzę? Nie pytamy „kim”, bo jest rzeczą, ruchomym towarem, który można wycenić rynkowo, sprzedać, kupić, przecenić, ubezpieczyć, hodować, oddać w ramach spłaty długów, zabić bez prawnych konsekwencji. Jako towar podlegają zwierzęta tym wszystkim prawom gospodarczym, jakim podlega każda inna rzecz posiadana przez człowieka, a więc np. zasadzie produkowania przy minimalizacji kosztów i sprzedawania z możliwie największym zyskiem. Zwierzęta jako „żywy inwentarz” tym tylko różnią się od pozostałych dóbr, że żyją. 

Kim jest w takim kontekście człowiek? Otóż człowiek jest schizofrenikiem, gatunkowym szowinistą, a także krypto-sadystą. Jesteśmy istotami, które cierpią na moralną schizofrenię, ukrywając jednocześnie przed sobą swój sadyzm. W imię przyjemności czerpanej z jedzenia mięsa, w imię zabawy, wygody, próżności i postępu medycznego wyrażamy wszyscy cichą zgodę na masową eksploatację i eksterminację zwierząt. Na moralną schizofrenię cierpimy wszyscy. Polega ona na dysonansie zachodzącym między tym, w jaki sposób mówimy o zwierzętach a rzeczywistym ich traktowaniem. Może nie przybijamy już zwierząt gwoździami do stołów podczas wiwisekcji, ale robimy rzeczy ohydniejsze na skalę niespotykaną w przeszłości, przemysłową. 

Schizofrenia nasza polega na tym, że mając najnowszą wiedzę z dziedziny neurobiologii, fizjologii i anatomii, dowodzącą, że zwierzęta (co najmniej ssaki i ptaki) mają takie cechy, jak świadomość, inteligencja, odczuwanie bólu i dążenie do jego unikania, potrzeba ruchu i wolności, nadal traktujemy je jak własność, odmawiając im praw podstawowych, tj. prawa do życia, niebycia niewolonym i krzywdzonym. 

W tej swojej schizofrenii zachowujemy się podobnie, jak malarze dawno, dawno temu, jeszcze zanim wynaleziono aparaty fotograficzne i ogrody zoologiczne. Skąd Stefan Lochner w XV wieku w środku Europy miał wiedzieć, jak wygląda lew? Coś tam słyszał, resztę skomponował i dlatego na jego obrazie, przedstawiającym zasadniczo św. Hieronima, lew wygląda trochę jak lew, a trochę jak pies albo wydra. Ci malarze wiedzy nie mieli, my ją mamy, a mimo to rżniemy głupków. 

To jest jak na mój gust książka obowiązkowa. Nie miałam tylko pojęcia, że będę się musiała oderwać tak brutalnie od kwestii zoontologicznych, żeby wykonać podróż do mroków średniowiecza i skupić energię na walce innej zgoła, desperackiej, i wyjść w deszcz 3 października. Innego wyjścia nie było.

 
**********************************************************

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz