To było tak, że jechałyśmy razem pociągiem, w przedziale siedziało kilka osób, gadać się nie dało, ale miałyśmy książki ze sobą, więc zajęłyśmy się ochoczo czytaniem, każda swoim. No i w pewnym momencie wszedł konduktor standardowo i poprosił o bilety do kontroli, a ty wtedy podniosłaś wzrok i zmierzyłaś go takim spojrzeniem, jakby się urwał co najmniej z jakiejś konkurencyjnej fikcji bardzo niedobrej literackiej i próbował wbić się nachalnie do tej twojej, w której żadną miarą miejsca dla niego nie było, więc uznałaś za stosowne dać mu do zrozumienia, żeby spadał: - Ale ja pana nie znam! – rzuciłaś intruzowi prosto w twarz i wszyscy zamarli.
Gościu zdębiał, ale tylko w pierwszej chwili, bo natychmiast odzyskał rezon, w końcu nie takie numery mu podróżni w długiej karierze wycinali, i odpalił rezolutnie: - A co, musi pani znać wszystkich na kolei? Rozległy się chichoty, a ja już załapałam, że jest i dla mnie w tej scence jakaś rola, więc nawiązawszy szybko kontakt wzrokowy z tobą i wciąż patrząc ci głęboko w oczy, wypowiedziałam dobitnie magiczne słowo: B i l e t y! Słowo-klucz.
Widownia oszalała. No, a ty oczywiście miałaś oba bilety, które kupiłaś uprzednio, swój i mój, i było wiadomo, że to będą bilety adekwatne. Tak się dobrze skończyła ta historia.
Oraz nie skończyła, ona trwa: jedziemy pociągiem, ty masz nasze bilety, a moje myśli czuwają nad tobą (moje też).
A to Ci dopiero prezent !
OdpowiedzUsuńDziękuję Dydio ! Za wszystko !
A to Ci dopiero prezent !
OdpowiedzUsuńDziękuję Dydio ! Za wszystko !
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńPrzepraszam za zaśmiecanie bloga, ale komentarz "sam" mi się potroił
OdpowiedzUsuńto ja dziękuję, dziękuję, dziękuję! (potrojenie celowe:)
Usuń