No więc kupiłam ziemię, całe 5 l w worku, i wracałam do domu z tym workiem oraz ze zdrapką, niezdrapaną, której przyjęcia wraz z ziemią nie śmiałam odmówić kobiecie sprzedającej w osiedlowej kwiaciarni.
Idzie Grześ przez wieś… Całkiem à propos zresztą, ponieważ idąc myślałam o smutku dziennikarza Grzegorza Sroczyńskiego, empatycznego nad wyraz, który łączony w mediach w komentatorskie pary z innymi kolegami, nieempatycznymi zgoła, o poglądach wręcz przeciwnych, potrafi jednak zachować niezwykłą wstrzemięźliwość w słowach, a także w mowie ciała.
Szłam, a szlachetny smutek Grzegorza Sroczyńskiego unosił się nade mną. Worek trochę mi ciążył, a świat wydawał mi się, całkiem jak Jarosławowi Iwaszkiewiczowi, piękny, ale totalnie niewytłumaczalny. Świat, w którym ludzie, o sorry, chciałam powiedzieć: Polki i Polacy, masowo kupują świeży drób w nelsonie założonym przy pomocy własnej (drobiu) szyi, w którym Kempa śpiewa jak Szpak (no, prawie), a "godność wszystkich Polaków", zdefiniowana na nowo w takim właśnie języku egzaltowanym, dziewiętnastowiecznym (kiedy Polski nie było, jak wiadomo, na mapie Europy), jest brutalnie szargana przez skarlałą, nie-polską resztę świata ("technokratyczne opinie biurokratów brukselskich nie będą nam dyktować" definicji naszej godności).
A ja zadaję sobie takie samo pytanie, jakie zadawał sobie w zupełnie innym świecie całkiem inny osobnik, ale tego samego jak by nie patrzeć gatunku, Julian Barnes, i było to pytanie osobiste:
Czego wyczekujesz, czego szukasz? Czasu, kiedy życie przestanie być operą i przeobrazi się na powrót w prozę realistyczną?
Póki co zdrapię tę zdrapkę.
**********************************************************
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz