niedziela, 12 czerwca 2016

Smutek Grzegorza S.

**********************************************************

No więc kupiłam ziemię, całe 5 l w worku, i wracałam do domu z tym workiem oraz ze zdrapką, niezdrapaną, której przyjęcia wraz z ziemią nie śmiałam odmówić kobiecie sprzedającej w osiedlowej kwiaciarni.

Idzie Grześ przez wieś… Całkiem à propos zresztą, ponieważ idąc myślałam o smutku dziennikarza Grzegorza Sroczyńskiego, empatycznego nad wyraz, który łączony w mediach w komentatorskie pary z innymi kolegami, nieempatycznymi zgoła, o poglądach wręcz przeciwnych, potrafi jednak zachować niezwykłą wstrzemięźliwość w słowach, a także w mowie ciała. 

Szłam, a szlachetny smutek Grzegorza Sroczyńskiego unosił się nade mną. Worek trochę mi ciążył, a świat wydawał mi się, całkiem jak Jarosławowi Iwaszkiewiczowi, piękny, ale totalnie niewytłumaczalny. Świat, w którym ludzie, o sorry, chciałam powiedzieć: Polki i Polacy, masowo kupują świeży drób w nelsonie założonym przy pomocy własnej (drobiu) szyi, w którym Kempa śpiewa jak Szpak (no, prawie), a "godność wszystkich Polaków", zdefiniowana na nowo w takim właśnie języku egzaltowanym, dziewiętnastowiecznym (kiedy Polski nie było, jak wiadomo, na mapie Europy), jest brutalnie szargana przez skarlałą, nie-polską resztę świata ("technokratyczne opinie biurokratów brukselskich nie będą nam dyktować" definicji naszej godności). 

A ja zadaję sobie takie samo pytanie, jakie zadawał sobie w zupełnie innym świecie całkiem inny osobnik, ale tego samego jak by nie patrzeć gatunku, Julian Barnes, i było to pytanie osobiste: 
Czego wyczekujesz, czego szukasz? Czasu, kiedy życie przestanie być operą i przeobrazi się na powrót w prozę realistyczną? 
Póki co zdrapię tę zdrapkę. 


**********************************************************

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz