Przed tronami zwierząt stali pokornie ludzie, oczekując wyroku – widzicie to? bo ja widzę, ale oryginalnie to jest wizja Eliasa Canettiego, który twierdził też, że w historii zdecydowanie za mało mówi się o zwierzętach.
Zgadzając się z nim w pełni, nie mogę się doczekać, kiedy przeczytam wreszcie pionierską w tym obszarze książkę Érica Barataya pod mówiącym wszystko tytułem Zwierzęcy punkt widzenia. Inna wersja historii, w której autor podejmuje próbę popatrzenia na historię świata z uprawnionej perspektywy zwierząt, partycypujących w niej w końcu bez wątpienia i wprzęganych na przestrzeni wieków coraz bardziej, coraz beznadziejniej w ludzkie sprawki, ludzkie barbarzyństwa, odzieranych z respektu, używanych do pracy i rozrywki, a także w celach spożywczych, wykorzystywanych w ludzkich wojnach.
Nie zapomnę wrażenia, jakie zrobiło na mnie jedno z wojennych wspomnień Ryszarda Kapuścińskiego z Buszu po polsku, po przeczytaniu którego John Updike napisał do autora, że dopiero teraz rozumie znaczenie figury konia w Guernice Picassa:
„Mam siedem lat (…) Jest noc i chce mi się spać, ale nie wolno mi spać, musimy iść, musimy uciekać. (…) Mijamy pobojowiska zasłane porzuconym sprzętem, zbombardowane stacje kolejowe, przewrócone na bok samochody. (…) Wszędzie napotykamy trupy koni. (..) Na każdym kroku martwe konie, to wprost na drodze, to obok w rowie, to gdzieś dalej w polu. Leżą z nogami uniesionymi do góry, kopytami wygrażają światu. Nigdzie nie widzę zabitych ludzi, bo tych grzebią szybko, tylko trupy koni karych, gniadych, srokatych, cisawych, jakby to była wojna nie ludzi, a koni…"
Świat jako wytwór ludzki zasługuje raczej na potop, a nie na nową historię, czy nie tak?
„Boże Wszechmogący, ześlij deszcz, potężny deszcz, taki, który jeszcze nigdy nie padał, deszcz jak bombardowanie, deszcz jak nalot. Ześlij deszcz i zatop to miasto. Zrób to szybko, zanim ktokolwiek zdąży zareagować. Zanim włączą się alarmy.”
To modlitwa bohatera powieści Ślepnąc od świateł Jakuba Żulczyka, nienaznaczonego biograficznie żadną wojną w sensie militarnym, naznaczonego za to doświadczeniem przemocy w sensie ludzkim, w tym także ojcowskim, która jawi mu się jako siła panująca nad miastem i światem, sprawcza moc.
Żulczyk to nie Smarzowski, choć tworzy konsekwentny i malowniczy obraz miasta złego, a Smarzowskim nie jest, bo dopuszcza jednak do pęknięcia - daje bohatera, który będąc w jakimś sensie Don Kichotem, jest sugestią, że istnieje gdzieś być może inny real.
Żulczyk stworzył moralitet. Wołając o potop, znalazł sens w napisaniu jeszcze jednej ludzkiej historii.
* Jakub Żulczyk, Ślepnąc od świateł, Świat Książki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz