niedziela, 2 października 2011

O wyborach - okiem proroka zamkniętego w pokoju z drzwiami, ale bez wizjera

*********************************************************

Chiromancja nie.
Nekromancja też nie.
Ekstrawagancja.

Jedzie sobie koleżka po Plantach w koszuli białej i granatowym garniaku na kolorowym rowerze z dużym koszem. Okazuje się senatorem, to znaczy potencjalnym, kandydatem dopiero do tej funkcji, niezależnym teoretycznie, o czym informuje społeczeństwo, rozdając mu lizaki oraz kalendarzyki z buldogiem, deklarującym w języku ludzkim, ściślej polskim, że wszystkimi czterema łapami głosuje za tym kolesiem. A przechodząca dziewczynka, odbierająca lizaka, wbrew pozorom nie jest kretynką, co też się okazuje, ponieważ bycie dziewczynką konsumującą lizaki nie musi się przekładać na mentalną naiwność, żywiącą się padlinką takich krzepiących złudzeń, jak nieśmieciowe umowy, super leczenie darmowe, życie pozagrobowe itd.

Więc ignorancja też nie.

Idąc, myśli dziewczynka o biednym Kierkegaardzie, który chciał być poetą, ale nie miał talentu, więc został filozofem. O tym, że słońce słabnie i że już tak nie parzy każde dotknięcie, jak wrzątek. Że lato to suchoty galopujące. Zawałka ducha. Że się wtedy choruje na śmierć. I czuje nie-kretynka, że bruzdy elegijne ulatują z jej twarzy z końcem lata i wraz z nastaniem jesieni, niezłej laski. Może wybrać teraz, nie odwlekać.

*********************************************************

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz