*********************************************************
W pierwszych słowach mojego wpisu chcę przypomnieć, że milczenie jest złotem, a nie niczym (w mianowniku kto?co? nic). Ale jeśli nicość nicuje (podobnie jak milczenie milczy), to dodam na wszelki wypadek, że jeszcze mnie nie przenicowała do spodu. Nadal potrafię podać czas, miejsce oraz nazwisko bohatera/bohaterki. Tyle że mam przewrotną pewność, iż zupełnie niczego to nie dowodzi.
Ze złotopochodnej materii, dysponuję jeszcze złotą myślą - jedną sztuką co prawda, ale własną, z życia i całkiem a propos powyższego. Brzmi ta myśl następująco: wszelki nadmiar wyjaławia na dłuższą metę. I dotyczy to nawet kasy. A cóż dopiero wysiłku wkładanego w jej zdobywanie! Jeśli ilość (nie jakość, waga itp!) pracy sprawia, że sam zakładasz sobie klapki, żeby cię świat nie dekoncentrował, to znaczy, że nie jest dobrze.
W odruchu kontestacji (hehe) tęsknię za Czarodziejską Górą. Wspinam się, biegnę, jestem. Przy każdej możliwej okazji. Tam mój bunt przybiera wprawdzie formę spekulatywnych negacji, ale czuję, że nie są jałowe. Nie jestem "żołnierzem" codzienności! (Czy jestem żołnierzem codzienności?) Mogę odmówić wykonania rozkazu! (Czy mogę odmówić wykonania rozkazu?) Co ryzykuję? Czy to, że w ferworze i przez pomyłkę (jestem cywilem!) zostanę przez życie rozstrzelana?
Historia z Czarodziejskiej Góry, do której nawiązuję i chcę, żeby było wiadomo, o co chodzi, ma się mniej więcej tak - w megaskrócie (nie wierzę, że się na to porywam!;):
Pewien młody inżynier okrętowy, który niedawno zaczął swoją zawodową karierę, postanowił któregoś dnia, że w ramach urlopu odwiedzi chorego kuzyna, przebywającego w uzdrowisku wysoko w Alpach. Wybrał się tam na 3 tygodnie, po których zamierzał wrócić do zawodowej praktyki, tak fortunnie rozpoczętej w prężnej firmie. Stało się jednak inaczej. Pomimo wstępnych deklaracji o konieczności rychłego powrotu na równinę, ku swojemu wielkiemu zaskoczeniu, rozsmakował się w oddaleniu od realnego świata, którego doświadczył tam intensywnie. Przede wszystkim zaś rozsmakował się w tym, co sam określił jako "królowanie", mając na myśli intelektualny i emocjonalny komfort nieschodzenia z wyżyn abstrakcji, poruszania się wyłącznie w jej sferze, jak również oddawania się wysublimowanym i pięknym stanom uczuciowym, na które rzadko można sobie pozwolić w tzw. normalnym życiu, a które tam było codziennością. Rozsmakował się do tego stopnia, że z ochotą pozwolił wmówić sobie chorobę i pozostał tam w izolacji od świata (w celu leczenia) przez 7 następnych lat. Nie wiadomo, jak by się to skończyło, bo imperatyw życia (na równinie) stał się dla niego sprawą co najmniej trzeciorzędną (ściśle biorąc - marginesową), gdyby życie nie upomniało się o niego w krytycznej chwili w sposób bardzo dla siebie typowy, tj. nie przebierając w środkach - poprzez wzniecenie wojny w wymiarze aż "światowym". W wyniku takiego obrotu spraw, nasz inżynier prosto z alpejskich wyżyn trafił do zabłoconych, pełnych trupów okopów.
Słowem - wielki rozdźwięk i wielkie zderzenie. Gadka o niebie i o chlebie. Ale jaka!
A na równinie wrzesień. I zobaczymy, co będzie dalej. O najbliższej perspektywie trochę wiem: mały remont łazienki mnie czeka. Ale fuga i tak kojarzy mi się z Bachem:) A Bosch z Hieronimem.
*********************************************************
Pokusa kontra...no kto? Pokora?
OdpowiedzUsuń- To jaki jest wynik?
- Pewnie zależy u kogo ;)
Ważne, że jest "Walka"!
Jak jest kontra, to musi być też odwaga:) Odwaga dokonywania wyborów w zgodzie z sobą, a nie odruchowego ulegania porządkowi stada, w którym żyjemy.
OdpowiedzUsuńPrawdziwa kontestacja (walka!) wymaga chyba i odwagi, i pokory. A wyniki pewnie faktycznie bywają różne:)
I jak tu sie nie zgodzić.
OdpowiedzUsuńPozostaje trzymać kciuki za tych, którzy się zasadzają na odważną decyzję wbrew ogółowi :)
wbrew, ale w gruncie rzeczy z pożytkiem :) ogółowi to zawsze dobrze robi - trochę świeżości, otwarcia:)) pożytek jest chyba obopólny:)
OdpowiedzUsuń