środa, 27 stycznia 2010

W szponach interpretacji

*********************************************************

A Dziadkowi (nie mojemu dziadkowi, przygodnemu, między którym jednak - a mną - pod wpływem pewnych okoliczności zawiązała się wyraźna nić, i nie zamierzam jej zrywać, a Dziadzio to już na pewno nie), no więc temu Dziadkowi zamarzyła się dziś krakowska sucha.

Akurat skończyłam czytać o piekle interpretacji, "na którą jesteśmy skazani" (to PRAWDA), choć "marzymy o wyjściu poza nią, ku utraconej pełni sensu" (ba!), gdy - wysiadłszy z tramwaju - prawie potknęłam się o Dziadka. Jak zwykle mnie skomplementował, obcałowując przy tym obficie, po czym przeszliśmy do konkretów, czyli do precyzowania jego aktualnych potrzeb prowiantowych. I tu Dziadzio wykazał się fenomenalną intuicją (nie pierwszy raz zresztą) - jakby wyczuł, że dziś nie może dobić mnie żadną, nawet najmniejszą kombinatoryką (chyba to, ale może jednak nie, bo raczej tamto...), pod wpływem której dojdę do wniosku, że i tak go przecież nie uszczęśliwię. No więc nie kombinował tym razem, tylko wypalił prosto:

- Taki mam smak na krakowską suchą, że aż mi się śniła.

Nam się wydaje – w pierwszym odruchu, i to jest idiotyczne - że takim gościom jak Dziadek chce się po prostu jeść, bez rozróżnienia na smaki (tak jest w przypadkach ekstremalnych). Ale Dziadek już mnie w tej kwestii wyedukował. Nie samym chlebem żyje człowiek (i drożdżówkami). Więc już się nie wygłupiam z przekładaniem własnych wyobrażeń (i gustów) na smaki ludzi, którym (bez łaski) proponuję mały poczęstunek. Wypada jednak zapytać, na co mieliby ochotę.

Sklep był na szczęście obok. Zostawiłam Dziadka z cieniem podejrzliwości w oczach (czy ta sucha aby na pewno nie spartaczona, bo to teraz, panie, badziew taki do kiełbasy pchają...), ale też podekscytowanego, że zaraz dokona degustacji. I będzie mógł interpretować.

*********************************************************

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz