*********************************************************
"Nagle rozejrzała się bystro wokół i rzekła czystym altem:
- Gdzież mój chiromanta?
- Twój kto, Gladys? - spytała księżna, wzdrygnąwszy się niechcący.
- Mój chiromanta, księżno, nie mogę żyć bez niego.
- Droga Gladys! zawsze jesteś tak oryginalna - szepnęła księżna, próbując sobie przypomnieć, co właściwie znaczy chiromanta i żywiąc nadzieję, że nie to samo, co pedikiurzysta.
- Przychodzi do mnie regularnie dwa razy w tygodniu - mówiła dalej lady Windmere - i to jest niezmiernie interesujące.
- Mój Boże! - westchnęła do siebie księżna - a więc jednak to ktoś w rodzaju pedikiurzysty. Okropne. Mam nadzieję, że to chociaż cudzoziemiec. Wtedy nie byłoby tak źle."
I jak? Wg mnie całkiem dowcipnie. Na dodatek z podziałem na role. Plus arystokracja w obróbce (obiekt zawsze wyjątkowo wdzięczny). Niech żyje awangarda klasyki! Autor autor? Ależ proszę: niejaki Oscar Wilde, "Zbrodnia lorda Artura Savile". Jakim cudem kryminał Wilde'a w moich dość wyczulonych rękach? Żadnym wielkim, a nawet wręcz przeciwnie. Wbrew pozorom jest konsekwencją bardzo regularnego procesu (wynikania logicznego), który sama sprowokowałam (żeby przebiegł). A przetoczył się mniej więcej tak:
1. Chroniczny brak wolnego czasu (wow! brzmi jak nazwa poważnej choroby) sprawia, że desperacko (momentami) staram się zachować jakie takie czytelnicze kontinuum (że się tak wyrażę), co bywa trudne, bo w przypadku książek, które dotkną mnie głębiej niż po skórze, miałabym jednak ochotę na jakąś przyzwoitą karencję, choćby z szacunku dla autora.
2. Ale się spieszę. Stąd np. po niedawnym Bernhardzie karencja wyniosła zero (mimo że gość zasłużył na ładnych kilka dni - co najmniej), przyczyna - patrz p.1. Z powodu tej żarłoczności szybko przeszłam do następnych książek.
3. Wynikiem była zemsta matki literatury, która przyszła w postaci dwóch moich kolejnych czytelniczych porażek (i wcale nie były to "piękne katastrofy"):
a) porażka nr 1 - "Cudowna kariera Magdy M.", autorka: Magdalena Miecznicka (dotąd krytyczka literatury, niedawno nieoczekiwanie zabawiła się w autorkę), wymiękłam na ok. 30-tej stronie ("Ach, jak im zazdrościłaś tych chwil! I jak chłonęłaś w słabym świetle latarni urodę ich wspaniałych platynowych włosów, ich ust malowanych szminkami z billboardów oraz dżinsowych spódniczek - podczas gdy ty, skromna dziewczynka w wieku dojrzewania, w ogóle nigdy się nie malowałaś.")
b) porażka nr 2 - rzutem ukośnym (poprzekątnym?) przestawiłam się na "Sefera" Ewy Lipskiej - dotąd poetki ("Na biurku leżał gruby kalendarz, z nadwagą całego roku, którą zaczynał zrzucać 1 stycznia. Już wiedziałem, jak się to skończy, jak szybko będzie chudł, coraz szybciej, coraz szybciej, aż do anoreksji 31 grudnia.").
Bez zbędnych analiz - jednak musi być coś za coś. Układ "nic za coś" nie bardzo mi się podoba. Szybko mnie zniecierpliwiły. Może wrócę (co najmniej do jednej), żeby mieć obraz całości, ale na pewno bez poświęceń (jeśli nadal nie będą rokować, goobye).
A póki co - zdrażniły mnie do tego stopnia, że sięgnęłam w desperacji do kupki (sporej) różnych osobliwości i książeczek zakupionych w cenie 1PLN per sztuka (m.in. u niejakiego Wernyhory:), wyciągnęłam stamtąd chudziutkie opowiadanka O. Wilde'a właśnie, zabrałam w drogę i ... patrz początek tekstu! Jako odtrutka sprawdziły się całkiem nieźle. Ale już wystarczy:) Wracam.
*********************************************************
PS Piszę na kolanie, obiecuję poprawę.
*********************************************************
Nie ważne, że na kolanie!
OdpowiedzUsuńWażne ze piszesz!
:)
OdpowiedzUsuń