wtorek, 14 kwietnia 2009

Nieoswajalność paradoksu

********************************************************

Jak to jest, że mimo wszystko nie tylko nie potrafię oprzeć się atrakcyjności idei wstania z martwych, ale wręcz mam poczucie "osaczenia" przez natarczywe i namacalne dowody na odradzającą "cudowność" zasady, zgodnie z którą kręci się ten niemożliwy, niesamowity zupełnie świat?

Wiosną wszystko staje się nachalnie symboliczne.

Dzisiaj rano na przykład. Zastałam niezapominajki - zdobiące jeszcze wieczorem mały, świąteczny stolik - wywleczone (wraz z ziemią) z ozdobnego gliniaka, do którego wsadziłam je kilka dni temu. Czy wspominałam, że ulubionym zajęciem kotka bywa wywlekanie wybranych (kryteria selekcji nieznane dotąd zupełnie) roślinek z ich bezpiecznych doniczkowych norek? Nie zdarzało się to ostatnio, ale tym razem kiciuś najwyraźniej miał wielką ochotę na taką właśnie rozrywkę. I nie zdołał się tej ochocie oprzeć. W każdym razie kwiateczki wyglądały na zdecydowanie martwe. Mimo to podjęłam próbę intensywnej reanimacji. Wsadziłam je jeszcze raz, pieczołowicie. Dopełniłam ziemią, podlałam. Wyglądały żałośnie, oklapłe, płożące się, zbrązowiałe. W takim stanie zostawiłam je rano, przekonana, że trud był daremny. Uwierzyłam w nieodwracalność destrukcji. Tymczasem po wieczornym powrocie zastałam kwiatki prężne i strzeliste. Błękitne i zielone. Bez śladu nawet, że otarły się o żywą śmierć (co najmniej kliniczną). Takie rzeczy zawsze robią na mnie wrażenie, pomimo świadomości, że przyroda tak właśnie działa. Że jest to całkiem naturalny cud. He he, niezły paradoks!

O tym właśnie ma być ten tekst. O paradoksie. To jest o sytuacji pozornie niemożliwej. W której współistnieją (czy zgodnie?) dwa całkiem różne, czasem wykluczające się fakty. Paradoksie jako anty-zasadzie działania tego świata. Paradoksie, którego nieoswajalność (bo oswoić go niepodobna) trzeba przyjąć do wiadomości. To mocno ryzykowne, ponieważ w takim układzie wszystko jest możliwe - przede wszystkim zaś to, co nie mieści się w tak zwanej głowie. To, co najgorsze, ale i to, co najlepsze.

Przyjmując za Kierkegaardem (i Szestowem), że ludzie nie żyją w kategoriach, w których myślą, a w świecie Rozumu nie ma miejsca dla wolności (czy zmieściłoby się w nim zmartwychwstanie?), liczę się z tym / liczę na to, że życie spłata mi jeszcze niejednego figla.

W tej sytuacji możliwe jest nawet to, że wbrew mojej woli (oczywiście pozornie wbrew, w tym przypadku wola=rozum=medium dość mocno skompromitowane:), pomimo mojego oporu (znowu-pozornego!) zostanę przekonana (usilnie - raz, drugi, trzeci itd.) o sile i sensie (trzymania cukru w kredensie:)) tego, w sens i moc czego w gruncie rzeczy wierzę, tylko się przed tym bronię:)) Ha! Uwielbiam takie teksty - nikt nic nie wie, poza samym autorem.
Ok, zagmatwałam kwestię dramatycznie. Trudno, już nie rozplączę. Może kiedyś.

A kicia śledzi bacznie każdy ruch mojej żuchwy (czy nie powinna być obżarta?), bo podjadam sobie migdały w czekoladzie i cynamonie (no właśnie - czy i ja nie powinnam być obżarta?)
Wygląda na to, że paradoksalnie obie jesteśmy głodne.

*********************************************************

1 komentarz:

  1. Tak, tak, przedostatni akapit zdaje się być z gatunku tych kiedy to po uplywie kilku powiedzmy miesięcy sam autor mogłby zadać sobie paradoksalne pytanie "a co autor miał na myśli?" :)

    OdpowiedzUsuń