wtorek, 14 października 2014

o różnicy między robieniem Nic a nierobieniem Nic

**********************************************************

Wyobraźcie sobie człowieka (niech nazywa się Bartlebooth), który jest w równym stopniu bogaty i obojętny wobec wszystkiego, na co zwykle pozwala wielka fortuna, i który, uniesiony ambicją, a także dumą, zapragnął nagle ogarnąć, objąć, wykorzystać do spodu – nie, nie całość świata, to z założenia byłoby skazane na żałosną klęskę – ale jego fragment: stawić czoło jego niespójności, zagmatwaniu i chaosowi, doprowadzając do końca zamysł ograniczony wprawdzie (siłą rzeczy), ale tworzący zamkniętą całość, idealny, definitywny.

Innymi słowy – Bartlebooth postanowił pewnego dnia, że całe swoje życie podporządkuje wyłącznie jednemu projektowi, którego arbitralne założenia będą celem same w sobie. 

Z początku była to idea niejasna, zaledwie pytanie: „co robić?” oraz nasuwająca się odpowiedź: „nic”. Pieniądze, władza, sztuka i kobiety go nie interesowały. Ani nauka, ani nawet hazard. Co najwyżej krawaty i konie, lub – jeśli kto woli – niejasna, pulsująca pod czczym blaskiem całej tej dziecinady (mimo wszystko jednak tysiące ludzi skutecznie organizuje sobie życie, czyniąc jego ośrodkiem dobór krawatów, a jeszcze częściej niedzielne gonitwy) – idea doskonałości.

Przez następne miesiące i lata pomysł zaczął nabierać kształtu, ogniskując się wokół trzech kluczowych zasad: 
  • etycznej (nie może chodzić o żaden spektakularny lub heroiczny wyczyn ani rekord, zdobycie szczytu lub osiągnięcie dna, ma to być dyskretne zamierzenie, trudne, lecz wykonalne, zdolne w zamian pokierować we wszystkich szczegółach życiem tego, kto mu się poświęci) 
  • logicznej (wykluczając wszelkie działanie przypadku, należy wykorzystać czas i przestrzeń jako abstrakcyjne współrzędne, w które wpiszą się identyczne w swej naturze wydarzenia, rozgrywające się nieuchronnie w określonym miejscu i w przewidzianym czasie) 
  • estetycznej (projekt musi być całkowicie bezużyteczny, spełniając się ulegałby samozniszczeniu; jego doskonałość tworzyłaby zamknięty krąg: każdy kolejny etap sekwencji wydarzeń unicestwiałby etap poprzedni – wyszedłszy od niczego, Bartlebooth powróciłby do niczego poprzez określone fazy transformacji stworzonych przedmiotów). 

W ten sposób narodził się program, który zwięźle przedstawić można następująco: 

Przez dziesięć lat – od roku 1925 po rok 1935 – Bartlebooth opanuje sztukę akwareli. 

Przez dwadzieścia lat – od roku 1935 po rok 1955 – przemierzy wszystkie kontynenty, malując co piętnaście dni jeden marynistyczny pejzaż: razem pięćset marin w identycznym formacie (65 X 50 czyli raisin), z których każda przedstawiać będzie inny port morski. Gotowa akwarela powędruje natychmiast do rzemieślnika-specjalisty (Gasparda Wincklera), a ów, nakleiwszy ją uprzednio na cieniutką drewnianą deseczkę, potnie ją na układankę złożoną z siedmiuset pięćdziesięciu części. 

Powróciwszy do Francji, przez dwadzieścia lat – od 1955 do 1975 – zrekonstruuje w porządku powstawania wszystkie pięćset puzzli, co również daje jedne na piętnaście dni. Ułożone puzzle zostaną natychmiast sklejone, marina „zrearkuszowana” tak, że można będzie oddzielić ją od podłoża, a następnie zawieziona w miejsce, w którym dwadzieścia lat wcześniej powstała, i tam poddana kąpieli w specjalnym rozpuszczalniku, co przywróci karcie papieru Whatman jej pierwotną dziewiczość. 

W ten sposób, po całej operacji, która na pięćdziesiąt lat pochłonie bez reszty swojego autora, nie pozostanie najmniejszy nawet ślad. 

tak powstawało Życie instrukcja obsługi

**********************************************************

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz