Nie wiem, co bym zabrała na bezludną planetę, czym bym się ratowała w przypadku konieczności emigracji (nieodwracalnej) z Ziemi, planety ludzi, na jakiś inny obiekt astronomiczny, bez perspektyw na zaludnienie, co by mogło zadziałać jak kubeł zimnej wody w sytuacji, gdyby mnie tam dopadła jakaś gwałtowna nostalgia za homo sapiens - potencjalnie – żeby mnie dopadła z mniejszą siłą. Niezawodny jest Bernhard. I Jelinek. Ale jednak Georges'a Pereca też wolałabym mieć pod ręką. Wciągnął mnie i już układam ten jego puzzlowy obrazek, łudząc się irracjonalnie, że mi nagle wyjdzie oryginał, prawdziwy portret. Ale to jest niemożliwe. Kiedy Perec mówi: „Chciałbym móc pomagać mamie sprzątać ze stołu po obiedzie”, to jest to przejmujący puzzel-kopia, scenka ze szkolnego podręcznika. Chodzi o to, że w tym podręczniku nie ma obrazka mamy drapiącej paznokciami ścianę w komorze gazowej.
Ojciec Müller był po wojnie kierowcą ciężarówki, a także alkoholikiem. Kiedy umarł, a ona wyszła ze szpitala z wielką pustką w środku, padał śnieg. Nagle przypomniała sobie historię, która najlepiej chyba pokazuje unikalną naturę i moc dziecięcej miłości:
________________________________________________________
- Dlaczego zostałeś fałszerzem? - pyta Streten Gasparda Wincklera.Siedemnaście lat miał w czasie wojny ojciec niemieckiej pisarki Herty Müller, który w 1943 roku zgłosił się na ochotnika do Waffen ss i został Oberscharführerem i któremu nigdy nie przeszedł sentyment do nazizmu. Jeszcze w latach siedemdziesiątych śpiewał ze swoimi „towarzyszami z wojny” nazistowskie piosenki. Współudział ojca Müller w wojennych zbrodniach miał zasadniczy wpływ na jej stosunek do niego, zwłaszcza od momentu, kiedy już przeczytała Celana i Kertésza, i wielu innych, dla których mundur ojca oznaczał śmierć. „Jako dziecko bardzo go kochałam. Późniejszy dystans budowałam zawsze wbrew miłości”, powie po latach.
- Tak po prostu… Miałem siedemnaście lat. Była wojna. Byłem w Szwajcarii. Były wakacje.
Georges Perec, Kondotier
Ojciec Müller był po wojnie kierowcą ciężarówki, a także alkoholikiem. Kiedy umarł, a ona wyszła ze szpitala z wielką pustką w środku, padał śnieg. Nagle przypomniała sobie historię, która najlepiej chyba pokazuje unikalną naturę i moc dziecięcej miłości:
"Ojciec siedzi przede mną na krześle, jego tułów kołysze się jak na wodzie. Jest pijany, zalany w trupa, nie może nawet włożyć butów. Ale mówi: „Musimy wyruszyć, zanim zapadnie noc”. Klękam na podłodze, wpycham mu nogi w buty i zawiązuję sznurówki. On wstaje i zataczając się, idzie do samochodu, siada za kierownicą. Siadam koło niego i zaczyna się. Jesteśmy w górach, na pół zanurzeni w chmurach jedziemy po wąskich serpentynach, po wysokiej stronie drogi skały do nieba, po niskiej stronie drogi skały w przepaść. Jedziemy przynajmniej pięć godzin, aż droga zejdzie z nieba na ziemię, aż zacznie się płaski krajobraz i przynajmniej nie będzie można spaść.
Drogą z gór jeździliśmy często, cztery, pięć razy w roku. Przez całe lato co kilka tygodni ojciec woził w góry warzywa na zlecenie kołchozu. Dwa, trzy dni później, kiedy wszystko sprzedał, wracaliśmy. Nie bałam się, kiedy pijany jechał po serpentynach. Tak musiało być, ponieważ on taki był. On był moim ojcem, ja jego dzieckiem i ufałam mu. Myślałam, że jeśli coś się stanie, będzie to kara ciemnego lasu i skalistych gór. Jeśli wydarzy się nieszczęście, zawini okolica, nie on. Nigdy nic się nie stało".
Herta Müller, Nadal ten sam śnieg i nadal ten sam wujek
________________________________________________________
* Herta Müller, Nadal ten sam śnieg i nadal ten sam wujek
**********************************************************
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz